poniedziałek, 29 grudnia 2014

Pogrzeb zasłużonego kapłana

Uczestniczyłem dzisiaj w pogrzebie ks. Zdzisława Gniazdowskiego, który przez 10 lat był, między innymi, proboszczem w parafii św. Trójcy w Ząbkach – mojej rodzinnej parafii. Niemal cały okres mojego pobytu w seminarium duchownym przypadł właśnie na czas proboszczowania ks. Zdzisława. Zawdzięczam mu wiele. Był dla mnie zawsze bardzo życzliwy. Wspierał mnie dobrymi radami. Często też pomagał mi materialnie, bo sytuacja ekonomiczna mojej rodziny była wtedy dość trudna. Ta życzliwość nie zmalała także po święceniach. Pamiętam, jak pewnego dnia spotkaliśmy się pod naszą kurią. Właśnie wróciłem ze studiów w Rzymie. Ks. Zdzisław ucieszył się na mój widok, a na koniec rozmowy, mimo że się wzbraniałem, dał mi pieniądze na nową sutannę, wcześniej wspomniałem mu bowiem, że planuje jej zakup. Kilka lat później zaprosił mnie do poprowadzenia rekolekcji w parafii na Kamionku. Udało nam się wtedy znaleźć czas na dłuższą, osobistą pogawędkę. Dzielił się wówczas ze mną swoimi obawami, co do swojej przyszłości, mówił o przeżywanych trudnościach w relacjach z przełożonymi. Ujął mnie wtedy tą szczerością. Dzisiaj na pogrzebie padło pod jego adresem wiele dobrych słów, wypowiadanych często ze wzruszeniem. Ks. Zdzisław w pełni na nie zasłużył. Słuchając tych słów, zastanawiałem się, czy moim obecnym posługiwaniem zasługuję na podobne wyrazy sympatii i wdzięczności. Księże Zdzisławie, dziękuję za wszystko! Spoczywaj w pokoju!

sobota, 20 grudnia 2014

Wspólnota "Ziarna Miłosierdzia"

Wczoraj zainaugurowała w parafii swoją działalność nowa grupa modlitewno-formacyjna, która – przynajmniej na razie – będzie nosić nazwę Wspólnota „Ziarna Miłosierdzia”. Będę jej duchowym opiekunem. W pierwszym spotkaniu udział wzięło 13 osób. Część z nich przyjechała z Tarchomina, a 2 osoby, Ania i Arek, nawet z Grodziska Mazowieckiego. Wziąwszy pod uwagę fakt, że w parafii nie było jeszcze żadnego ogłoszenia o jej powstaniu, to liczba uczestników wczorajszego spotkania budzi nadzieję na to, że będzie to grupa całkiem liczna, choć przede wszystkim zależy mi na tym, żeby była to grupa mocna pod względem duchowym. Po półgodzinnej adoracji uczestnicy spotkania wysłuchali mojej krótkiej konferencji o tym, że warunkiem dotknięcia Boga jest pragnienie, by Go spotkać i doświadczyć Jego bliskości. To pragnienie, by mogło być zrealizowane, musi być często poprzedzone pewnym osobistym trudem, czasami nawet fizycznym, jak pokazuje to ewangeliczny przykład owej chorej kobiety, która, by się dotknąć Jezusa, musiała przedzierać się przez gesty tłum ludzi. Podziękowałem moim słuchaczom za to, że zdobyli się na trud przyjścia na spotkanie. W niektórych przypadkach był on wcale niemały, bo część osób dotarła na spotkanie bezpośrednio po całym dniu pracy. W nagrodę za ten trud otrzymali kapłańskie błogosławieństwo, któremu towarzyszył gest nałożenia rąk. Później przenieśliśmy się do mojego mieszkania. Tam, przy herbacie i ciastkach, mieliśmy okazję do wzajemnego poznania się, bo niektóre osoby spotkały się po raz pierwszy. Na początku dało się odczuć lekkie skrepowanie, ale potem wszyscy poczuli się chyba bardziej swobodnie. Ta towarzyska część spotkania przedłużyła się aż do godz. 22.00. Mnie osobiście to spotkanie sprawiło ogromną radość, bo nie ukrywam, że tego typu spotkań bardzo mi ostatnio brakowało. Jako proboszcz nie chciałbym być jedynie administratorem parafii, lecz przede wszystkim jej duszpasterzem. Mam nadzieję, że właśnie taki profil mojej posługi kapłańskiej będzie dominujący. Nowopowstała wspólnota z pewnością mi w tym pomoże. Ufam też, że będzie to nie jedyna tego typu wspólnota. W przyszłym roku pod koniec lutego ma powstać również grupa studencka, do której będą mogli należeć nie tylko studenci, lecz także młodzież z klas maturalnych oraz młodzież pracująca. Nie wiem, czy rzeczywiście powstanie. Mam nadzieję, że tak, bo kilka osób już wyraziło chęć uczestnictwa w tego typu spotkaniach. W każdym razie po wczorajszym spotkaniu moje pragnienie, by parafia rzeczywiście stawała się wspólnotą wspólnot, przestaje być chyba pobożnym życzeniem. 

sobota, 13 grudnia 2014

Catholics come home

Jestem właśnie po lekturze artykułu "Catholics Come Home", który znajduje się w najnowszym numerze tygodnika "Idziemy". Jego autor przedstawia trwającą od kilku lat w Stanach Zjednoczonych kampanię reklamową, dzieki której kilkaset tysięcy niepraktykujących katolików powróciło do Kościoła. Kampania polega głównie na wyświetlaniu spotów telewizyjnych zachęcających do odkrycia na nowo piękna Kościoła. Kampania przynosi znaczące efekty. Na przykład w Teksasie w diecezji Corpus Christi uczestnictwo w niedzielnej Mszy wzrosło dzięki tej kampanii o 18 procent. Zastanawiałem sie po lekturze tego artykułu, a zwłaszcza po obejrzeniu jednego z tych spotów, czy taka akcja równiez w Polsce przyniosłaby podobny skutek. Trudno powiedzieć. Z pewnością jednak musimy zacząć na poważnie myśleć o tym, co zrobić, by zahamować odpływ ludzi od Kościoła, a tym którzy już się z nim de facto pożegnali, by na nowo odkryli wartość bycia katolikiem. W mojej parafii jest to problem bardzo poważny, ponieważ na 10000 mieszkańców tylko 2000 uczęszcza regularnie na Msze niedzielne. Jeszcze nie wiem, co konkretnie należałoby zrobić, by ten problem rozwiązać. Na razie zdecydowałem, że kapłani z wizytą duszpasterską udadzą się nie tylko do tych, którzy o to poprosili w formie pisemnej, jak było do tej pory, lecz będą pukać do wszystkich drzwi ze świadomością, że wiele z nich nie zostanie otwartych. Warto jednak spróbować. Jeśli mamy wychodzić na peryferie Kościoła, o co apeluje papież Franciszek, to jest to jeden ze sposobów. Z pewnością jednak należy szukać innych form dotarcia z pozytywnym przesłaniem do tych, którzy się od Kościoła oddalili. To, co proponują organizatorzy kamapanii "Catholics come home", z pewnością jest ciekawą propozycją, choć zarazem trudną do zrealizowania w skali parafii. 




środa, 3 grudnia 2014

Pierwsze zaproszenie

dk. Grzegorz Owsianko
Dzisiejszy wieczór spędziłem w gronie państwa Adama i Bożeny Owsianko, którzy zaprosili mnie do swojego domu na kolację. Oboje bardzo angażują się w życie naszej wspólnoty parafialnej. Są między innymi członkami Rycerstwa Niepokalanej. Pan Adam służy często do mszy jako ministrant i lektor. Jest także naszym parafialnym elektrykiem wykonującym od czasu do czasu różne prace na rzecz parafii. Ostatnio na przykład naprawiał wiszący w moim pokoju żyrandol, w którym, nie wiedzieć czemu, wystąpiło zwarcie przewodów. "Chińszczyzna" - tak oto lapidarnie skomentował niespodziewaną awarię p. Adam. Najważniejsze jednak to to, że pan Adam i pani Bożenka są rodzicami Grzegorza, wieloletniego ministranta i lektora, który przed bodaj 8 laty wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych i już za pół roku, jeśli wszystko pójdzie dobrze, otrzyma święcenia kapłańskie, a następnego dnia odprawi w naszym kościele swoją mszę prymicyjną. Oglądaliśmy dzisiaj zdjęcia z jego święceń diakonatu. Nietrudno było zauważyć, że p. Adam i p. Bożena są dumni ze swego starszego syna, który postanowił pójść śladami św. Franciszka z Asyżu, a więc świętego bardzo mi bliskiego. Mają ku temu uzasadnione powody, bo Grzegorz wygląda na bardzo sympatycznego człowieka, co, jak sądzę, potwierdza powyższe zdjęcie. Robi też wrażenie inteligentnego i uduchowionego. Jeśli tylko nie dopadnie go jakiś ciężki kryzys wiary, z pewnością będzie dobrym zakonnikiem. Z jego rodzicami rozmawiałem jednak nie tylko o nim, lecz także o ich własnym życiu, zwłaszcza o niełatwych początkach ich życia małżeńskiego i rodzinnego naznaczonego zmaganiem się z niemałymi trudnościami materialnymi. Ich mieszkanie nie jest duże. Wcale im to jednak nie przeszkadza. Ich przykład pokazuje, że gdy domownicy naprawdę się kochają i szanują, to przestrzeń mieszkalna nie jest aż tak ważna. Szkoda, że tylu młodych dzisiaj tego nie rozumie. Iluż to ludzi mieszka w dużych, nowocześnie urządzonych mieszkaniach, w których jednak wieje chłodem. Mam nadzieję, że podobny, ciepły i rodzinny klimat, jaki panuje w domu pana Adama i pani Bożeny, panuje również w wielu innych mieszkaniach, w których na stałe przebywają pozostali moi parafianie. Nie łudzę się jednak. W naszej parafii na 10000 mieszkańców na niedzielną Mszę regularnie uczęszcza jedynie około 2000. Oznacza to, że mniej więcej ¾ mieszkańców bardzo rzadko korzysta z sakramentów świętych, a niektórzy z nich pewnie w ogóle. Trudno więc przypuszczać, żeby w ich domach rzeczywiście panowała atmosfera przepełniona Bożym pokojem i Bożą miłością. Kto odwraca się od Najwyższego traci Jego błogosławieństwo. Nie znam nikogo, kto by oddalił się od Boga i przez to stał się szczęśliwszym człowiekiem. Cieszę się jednak, że mimo postępującej w kraju laicyzacji wciąż jeszcze wiele jest u nas takich autentycznie chrześcijańskich domów i rodzin. Sądzę, że gdy po świętach zacznie się w naszej parafii wizyta duszpasterska, to nie jeden raz będę się mógł o tym przekonać. Na razie odczuwam wdzięczność wobec p. Adama i p. Bożeny za to pierwsze zaproszenie, jakie otrzymałem ze strony parafian, by ich odwiedzić. Szykują się następne, wygląda więc na to, że nie było to ostatnie tego typu spotkanie.

środa, 8 października 2014

Był sobie proboszcz

Powoli (bardzo powoli) wdrażam się w wypełnianie obowiązków proboszcza. Dzisiaj na przykład byłem w banku, by otrzymać pełnomocnictwa do zarządzania kontem parafialnym. W pokoju z napisem „Centrum Bankowości dla Firm” zajęły się mną aż trzy panie, które były dla mnie bardzo miłe i niesłychanie uczynne, a szczególnie pani Monika, której stanowisko widniejące na wizytówce brzmi: „Menedżer Klienta Biznesowego” (!) Na szczęście panie nie widziały we mnie biznesmena tylko księdza, co znalazło wyraz między innymi w sposobie, w jaki się do mnie zwracały. Mam już więc wgląd do konta, choć nie mogę jeszcze nim zarządzać (muszę wpierw wygenerować tzw. podpis elektroniczny, a to już nieco bardziej skomplikowana operacja). Przedwczoraj z kolei siostra Dorota ze sklepiku przy kurii sprzedała mi zmyślne urządzenie do rolowania monet, twierdząc przy tym z nieco ironicznym uśmiechem, że to niezbędny atrybut każdego proboszcza. Przed chwilą zaś sporządziłem dokument w Wordzie, nadając mu tytuł „SPRAWY PILNE”. Okazało się, ze w ciągu najbliższych dwóch dni tych pilnych spraw do załatwienia uzbierało się już 16 (!!!). Aż mnie od tego rozbolała głowa. Ale są również i bardziej przyjemne momenty wdrażania się w posługę proboszcza. Kontynuuję chociażby zapoznawanie się z osobami, które świadczą różne usługi na rzecz parafii. Wczoraj na przykład byłem na kolacji imieninowej pana Franciszka, naszego organisty, bardzo skądinąd sympatycznego człowieka, który nie tylko gra i śpiewa w czasie nabożeństw, ale też, jeśli trzeba, wykonuje inne prace, nawet takie jak malowanie pokoi (to on odnowił moje proboszczowskie mieszkanie, zanim się do niego sprowadziłem). Na kolacji byli wszyscy księża pracujący w parafii i ks. Wacław, jeszcze do niedawna jej proboszcz. Był to bardzo mile spędzony wieczór. Wczoraj również spotkałem się na chwilę z panią Romą, która prowadzi poradnię życia rodzinnego. Umówiliśmy się na dłuższe spotkanie w przyszłym tygodniu. Okazało się zresztą, że poznałem trzy lata temu jej męża, brał on bowiem udział w rekolekcjach, które wówczas prowadziłem dla harcerzy ze Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego "Zawisza". Dzisiaj natomiast spotkałem siostrę Victimę opiekującą się w parafii kołem Caritas. Siostra jest już straszą osobą, ale wciąż niezwykle żywotną. Wiele lat pracowała jako misjonarka w Rwandzie, a potem, po wydarzeniach z roku 1994, wróciła do Polski. Od niemal 20 lat sprawuje opiekę nad naszymi ubogimi i chorymi parafianami. Siostra Victima to doprawdy wyjątkowa postać, przyjazna i bardzo pogodna. Kilka razy w czasie rozmowy wybuchała radosnym śmiechem. Rozmowa zresztą zakończyła się zaproszeniem mnie na jej imieniny do domu sióstr pallotynek, gdzie mieszka wraz z innymi siostrami. Tak oto mijają pierwsze dni mojego posługiwania w parafii św. Marka. Czasu nie mam za dużo, zwłaszcza że kontynuuję wykłady z filozofii w seminarium. Ufam jednak, że jak już wdrożę się w sprawy administracyjne i zapoznam się z działalnością wszystkich grup istniejących w parafii, znajdę też czas na sprawy czysto duszpasterskie, bo na te naukowe czasu pewnie zabraknie. Mam tylko nadzieję ukończyć książkę o wolności, którą rozpocząłem pisać jeszcze przed wakacjami. Jedno jest pewne – niech nikt się nie odważy powiedzieć w mojej obecności, że proboszczowie nic nie robią! 

poniedziałek, 6 października 2014

Ta pierwsza niedziela

Minął mój pierwszy dzień w nowej parafii i w nowej roli. Byłem wczoraj mocno stremowany, kiedy o godz. 10.00 odprawiałem mszę, na początku której ks. dziekan przedstawił mnie uczestniczącym w niej ludziom jako ich nowego proboszcza. Przez moment zastanawiałem się nawet, czy to się dzieje naprawdę. Jednak napięcie, które przeżywałem, szybko ustąpiło miejsca swego rodzaju uldze i wewnętrznej radości, bo moi nowi parafianie przyjęli mnie bardzo życzliwie i ciepło. Doświadczyłem tego nie tylko podczas Eucharystii, lecz także po jej zakończeniu, wiele osób przychodziło bowiem do zakrystii, by się ze mną przywitać, złożyć serdeczne życzenia, zapewnić o swojej życzliwości i chęci pomocy. Było to bardzo ujmujące i powodujące wzrost nadziei, że moja posługa w parafii św. Marka może nie okaże się jakąś wielką katastrofą. W parafii pracuje trzech księży, w tym dwóch wikariuszy, a mianowicie ks. Wojciech i ks. Tomasz, oraz rezydent – ks. Bartosz, który jest wykładowcą w seminarium i na uniwersytecie. Ten pierwszy dzień wystarczył, by się przekonać, że są to bardzo dobrzy kapłani, mam tu na myśli ks. Wojtka i ks. Tomka, bo ks. Bartka znam od dawna jako człowieka bardzo życzliwego, sympatycznego, głębokiego i niezwykle inteligentnego. Wszyscy trzej mocno mnie wczoraj wspierali, za co jestem im bardzo wdzięczny. Cieszę się, że będziemy współpracowali. W ogóle odczułem wczoraj, że Boża Opatrzność czuwa nade mną, a życzliwość ludzi, której doświadczyłem, była tego namacalnym dowodem.

P.S. Na koniec wczorajszego dnia obejrzałem filmik, który nagrała dla mnie wspólnota studencka z parafii św. Franciszka z Asyżu. Na tym filmiku członkowie wspólnoty, nie tylko ci obecni, lecz także ci, którzy należeli do niej już jakiś czas temu, dzielili się swoimi wspomnieniami i wyrażali wdzięczność za moją posługę pośród nich. Słuchałem ich słów z zakłopotaniem, (nie wydaje mi się, bym zasłużył na takie wyrazy uznania), ale również ze wzruszeniem i z pewnym żalem, że nie będzie mi już dane przebywać wśród tych naprawdę wartościowych młodych osób. Pocieszeniem jest jednak dla mnie to, że również w parafii św. Marka takich osób nie brakuje, o czym się dzisiaj mogłem przekonać.


wtorek, 23 września 2014

Niespodziewana nominacja

W ostatnim czasie, po powrocie z USA, coraz częściej doznawałem wewnętrznych rozterek co do tego, czy nadal mam rozwijać swoje naukowe zainteresowania, czy też raczej całkowicie poświęcić się duszpasterstwu. I oto stało się coś, czego się zupełnie nie spodziewałem – ksiądz Arcybiskup nieoczekiwanie zakończył moje rozterki, mianując mnie tydzień temu proboszczem parafii św. Marka Ewangelisty w Warszawie na Targówku. Ta decyzja bardzo mnie zaskoczyła, bo w moich rozmyślaniach na temat przyszłości sprawowanie funkcji proboszcza nie jawiło się bynajmniej jako realna alternatywa, tym bardziej, że nie wydaje mi się, żebym posiadał odpowiednie predyspozycje do jej pełnienia. Okazało się jednak, że mój biskup ma inne zdanie na ten temat. Ciągle jeszcze nie oswoiłem się do końca z tą myślą, że nie będę już rezydentem w parafii św. Franciszka, gdzie pracowałem przez ostatnie 14 lat (z roczną przerwą na pobyt w USA), i że niedługo rozpocznę zupełnie inny rodzaj posługi duszpasterskiej w nowej parafii. Sporo we mnie lęku, bo wyzwaniu, przed jakim stoję, nie będzie łatwo sprostać, choć biskup i wielu życzliwych mi osób, tak duchownych i świeckich, zapewniało mnie, że sobie poradzę. No cóż, być może okaże się to prawdą, zwłaszcza gdy będę pamiętał o słowach Jezusa, które tak często lubię przytaczać: „Beze Mnie nic uczynić nie możecie”. Z lękiem przeplata się również we mnie i smutek, bo muszę się rozstać ze wspólnotą parafialną na Tarchominie. W ciągu owych 14 franciszkowych lat spotkałem tu wielu wspaniałych ludzi, z niektórymi nawiązałem bardzo bliskie relacje, także te przyjacielskie. Z pewnością w najbliższą niedzielę, w czasie Mszy św. o godz. 10.00, gdy będę się oficjalnie z nimi żegnał, smutek ten stanie się dotkliwy i nie będzie mi łatwo go ukryć. Jednak mimo lęku i pewnego rodzaju żalu, że oto kończy się jakiś ważny okres w moim życiu, który oceniam bardzo pozytywnie, patrzę w przyszłość z nadzieją. Parafia św. Marka, do której zostaje posłany, to bardzo dynamiczna chrześcijańska wspólnota, dobrze zorganizowana, z bardzo dobrymi, pobożnymi i zaangażowanymi w życie parafialne ludźmi. Zresztą, nie jest mi zupełnie nieznana. Parę lat temu głosiłem  w tej parafii rekolekcje wielkopostne, a w tym roku na zaproszenie ks. Wacława Madeja, jej obecnego proboszcza, byłem tam z posługą słowa w czasie nawiedzenia figury Matki Bożej Loretańskiej. Co szczególnie mnie wówczas przy obu tych okazjach uderzyło, to sposób, w jaki parafianie słuchali moich słów – byli naprawdę zasłuchani. Czułem, że rodzi się pewien rodzaj duchowej więzi między mną a moimi słuchaczami. Mam więc nadzieję, że w czasie mojej posługi duszpasterskiej w parafii św. Marka ta duchowa więź się pogłębi i stanie się czymś trwałym. Ufam też, zgodnie ze słowami Jezusa ("Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili"), że ta posługa przyniesie dobre owoce zarówno moim nowym parafianom, jak i mnie osobiście. Wszystkich proszę o modlitwę w tej intencji.  

piątek, 3 stycznia 2014

Ks. Marek Kruszewski

Jest moim kolegą kursowym z seminarium. Znamy się więc już od ponad 27 lat! Od kilku lat jest także moim współpracownikiem w parafii św. Franciszka z Asyżu. Mieszka za ścianą. Jest przykładem bardzo dobrego księdza realizującego swoje powołanie z autentycznym oddaniem. Mówiąc ewangelicznie: jest pasterzem, a nie najemnikiem. Często jego przykład jest dla mnie pozytywnie motywujący, choć czasami budzi też wyrzuty sumienia. Jest człowiekiem wielu zalet. Wśród nich jest jednak i taka, która mnie czasami irytuje – to jego zwyczaj obsypywania ludzi super komplementami. Zdaje się, że należę do najwdzięczniejszych obiektów jego przesadnych pochwał. Moje prośby, by dał sobie spokój z takim „superlatywnym” sposobem okazywania mi uznania, nie przynoszą skutku, przeciwnie – jego wysiłki na tej drodze raczej stale się wzmagają. Do niedawna mówił o mnie, że jestem jednym z najinteligentniejszych księży w diecezji. Ostatnio jednak przeczytałem na jego blogu, że jestem jednym z najinteligentniejszych księży w Polsce. Jak tak dalej pójdzie, to nie długo okaże się, że jestem najinteligentniejszy na świecie. Takie pochwały, rzecz jasna, nie wiele mają wspólnego z realną oceną moich umysłowych umiejętności, za to dużo mówią o usposobieniu i pokorze ks. Marka, wszak wywyższanie innych, przy jednoczesnym unikaniu chwalenia się własnymi dokonaniami i zaletami, jest znakiem tej cnoty. Mój sąsiad, jeśli chodzi o inteligencję, w niczym mi oczywiście nie ustępuje, znacznie jednak przewyższa mnie w innych przymiotach ducha i charakteru. Mam tu na myśli takie cechy jak: pobożność, pogoda ducha czy pozytywne nastawienie do ludzi. Te ostatnie zalety czynią z niego – tu „za karę” zrewanżuję mu się moim super komplementem, przy czym akurat ta pochwała jest w pełni uzasadniona – jeśli nie najsympatyczniejszym, to z pewnością jednym z najsympatyczniejszych księży w diecezji, a nawet w Polsce. Myślę, że nikt z ludzi, którzy znają go osobiście, nie byłby w stanie uznać tej opinii za przesadną. Szkoda jednak, że będąc jednym z najsympatyczniejszych księży w naszej diecezji, jest jednocześnie jednym z najbardziej niedocenionych. Ciągle sprawuje funkcję wikariusza, choć od dawna powinien być proboszczem na jakiejś dobrej parafii. Zasługuje na to ze względu na swoją kapłańską gorliwość, duszpasterską kreatywność, otwarcie na współpracę z księżmi i ludźmi świeckimi. Niestety, zdaje się, że decydenci, którzy są w naszej diecezji odpowiedzialni za politykę personalną, nie mogą wznieść się ponad swoje uprzedzenia. Jest to, w moim odczuciu, wyraz jakiejś dziwnej małostkowości i z pewnością nie przynosi korzyści Kościołowi. Proboszczami powinni być najlepsi spośród nas, a to nie znaczy, że najbardziej spolegliwi i bezkrytyczni wobec Kościoła jako instytucji. Najważniejsze, by dawali przykład wiary i miłości do Kościoła rozumianego przede wszystkim jako wspólnota wiernych. Ks. Marek z całą pewnością spełnia te kryteria w stopniu znacznie wyższym niż jedynie wystarczającym. Boli mnie więc, że tak dobry kapłan jest trzymany niejako na zapleczu duszpasterskim diecezji, choć wyzwania, przed jakimi stoi nasz Kościół, są tego rodzaju, że, aby im sprostać, trzeba sięgać po jednostki naprawdę nieprzeciętne. Jednocześnie muszę jednak wyznać, że moje odczucia mają w tym miejscu charakter dość ambiwalentny. Z drugiej bowiem strony cieszę się, że mój sympatyczny sąsiad ciągle nie jest proboszczem, bo w ten sposób nadal jest wikariuszem w parafii, w której aktualnie razem posługujemy. Jest to z pewnością z wielką korzyścią dla naszej wspólnoty parafialnej. Nie ulega jednak wątpliwości, że gdy w końcu stąd odejdzie, wielu parafian odczuje z tego powodu spory smutek, łącznie ze mną (chyba, że ja odejdę pierwszy i wtedy pogrążę w smutku księdza Marka, bo komu wówczas będzie dokuczał swoimi komplementami). Na razie jednak możemy cieszyć się jego obecnością wśród nas. Podejrzewam, że lubię go nawet bardziej niż on mnie, co jest pewnym paradoksem, biorąc pod uwagę fakt, że, gdy chodzi o manifestowane wyrazy wzajemnej sympatii, nie mogę się z nim równać. Pod względem tego rodzaju wylewności, jestem, niestety, o wiele bardziej oszczędny, by nie powiedzieć skąpy. Ten wpis na moim blogu tej dysproporcji z pewnością nie zrównoważy, ale może chociaż trochę uczyni ją mniej rażącą. Drogi księże Marku! Dobrze, że jesteś! I dzięki za to, jaki jesteś!

czwartek, 2 stycznia 2014

Kolędowanie

Poniżej filmy z naszych wspólnotowych kolędowań. Pierwszy filmik ze spotkania opłatkowego wspólnoty rodzin, a drugi ze spotkania wspólnoty młodzieżowej i studenckiej. (niestety jakość pierwszego filmu nie jest najlepsza).





środa, 1 stycznia 2014

Nowy Rok

Mała Chae Eun
Jest już nowy 2014 rok. Za oknami słychać kanonadę wybuchających sztucznych ogni. Jakoś nie mam ochoty, by je oglądać, może dlatego, że od wczoraj jestem przeziębiony i samopoczucie mam raczej nienajlepsze. Przed chwilą przeczytałem życzenia imieninowe przysłane mi drogą mailową przez moich koreańskich przyjaciół, których poznałem w Fort Collins. Napisali, że bardzo za mną tęsknią i że liczą na nasze spotkanie w Polsce, może nawet jeszcze w tym roku w czasie wakacji letnich. Rzecz jasna odpisałem im, że też na to liczę. Najmilej zaskoczyła mnie jednak mała Chae Eun, która napisała między innymi takie oto słowa:
Happy New Year in your baptismal day. I miss you a lot. I was happy when you stayed with us. I am still happy to be your friend even if I am young. Thank you for making us happy. I will miss you a lot. I will always pray for you.
Nieco się wzruszyłem, gdy czytałem te słowa. Jeśli dziecko tak solennie obiecuje modlitwę za mnie, to nie można nie zobaczyć w tym znaku Bożej miłości. Dziś zresztą wiele razy poczułem wdzięczność w sercu, gdy odczytywałem sms-y z życzeniami albo słuchałem życzeń składanych bezpośrednio lub przez telefon. Szkoda, że nie umiem adekwatnie odwzajemniać tej ludzkiej życzliwości. Na początku nowego roku mam w sercu pragnienie, by być lepszym człowiekiem, wszak nie można być dobrym księdzem, gdy nie jest się dobrym człowiekiem. Św. Paweł w Liście do Galatów pisał: „Bracia, dopóki mamy czas, czyńmy dobrze wszystkim, zwłaszcza braciom w wierze”. Sobie i Wam wszystkim życzę, by ten czas, który przed nami, był wypełniony dobrem – zarówno tym dawanym, jak i otrzymywanym. Moje najlepsze życzenia noworoczne niech wyrazi poniższa modlitwa pochodząca z IV w.

Pan niech będzie przed tobą,
aby ukazywać ci właściwą drogę,
aby zamknąć cię w ramionach i cię osłaniać.
Pan niech będzie za tobą, aby cię strzec
przed zasadzkami złych ludzi.
Pan niech będzie pod tobą,
aby pochwycić cię, gdy upadasz
i wyswobodzić cię z sideł.
Pan niech będzie w tobie,
aby cię pocieszyć, gdy jesteś smutny.
Pan niech będzie wokół ciebie, aby cię bronić,
kiedy inni cię napadają.
Pan niech będzie nad tobą, aby cię błogosławić.
Niech cię błogosławi dobry Bóg
Ojciec i Syn, i Duch Święty.
Amen.