niedziela, 16 kwietnia 2017

Skierowani ku wieczności

Twórcy austriackiej szkoły ekonomii, wśród których najważniejszą rolę odegrał bez wątpienia Ludwik von Mises, wprowadzili swego czasu do dyskursu ekonomicznego nową, specjalną kategorię tzw. preferencji czasowej. Jest to pojęcie, które, z grubsza rzecz ujmując, określa stopień naszego zorientowania na to, co jest teraz i na to, co będzie w przyszłości. Jeśli nasza preferencja czasowa jest mocno skierowana ku teraźniejszości, to wówczas dominuje w nas pragnienie jak najszybszej konsumpcji dóbr, które są dostępne tu i teraz. Jeśli natomiast jest skierowana ku przyszłości, to wówczas jesteśmy w stanie ograniczyć bieżącą konsumpcję na rzecz konsumpcji wyższych dóbr osiągalnych w czasie przyszłym. Każdy z nas ma swoją własną preferencję czasową – jest wychylony albo bardziej ku teraźniejszości albo bardziej ku przyszłości. Hans Hermann Hoppe, niemiecki filozof, zwolennik libertarianizmu, w książce Demokracja  bóg który zawiódł twierdzi, że bezpośredni wpływ na preferencję czasową ludzi ma przede wszystkim czynnik biologiczny, a mianowicie wiek człowieka. Według niego dziecko woli dobra teraźniejsze od dóbr przyszłych, gdyż prawie w ogóle nie ma ono poczucia czasu. Jego horyzont czasowy jest bardzo krótki. Żyje tylko chwilą obecną. Gdy chce coś mieć, to pragnie posiąść to natychmiast. Niecierpliwie się tego domaga. Nie posiada ono prawie w ogóle tej cechy charakteru, którą św. Tomasz z Akwinu określa jako longanimitas, czyli „długomyślność”, dlatego rodzicom trudno jest niekiedy wytłumaczyć swemu dziecku, że musi na coś dłużej poczekać. W miarę jednak jak dziecko dojrzewa i staje się osobą dorosłą, jego preferencja czasowa się zmienia, pojawia się w efekcie większe wychylenie ku przyszłości, gdyż człowiek dorosły ma już poczucie czasu, a jego horyzont czasowy bardzo się wydłuża. Pojawia się w nim wówczas motywacja do oszczędzania i do długoterminowego inwestowania. Można, oczywiście, wskazać również na inne czynniki, które w różnym natężeniu wpływają na naszą preferencję czasową, a więc na to, czy jesteśmy wychyleni bardziej w kierunku teraźniejszości czy bardziej ku przyszłości. Należą do nich: nasz statut materialny, posiadanie rodziny, nasza wizja szczęścia lub nasze rozumienie tego, co powszechnie nazywa się sukcesem itd. Wśród czynników wpływających na naszą preferencję czasową jest również i taki, którego nie zauważyli albo raczej nie docenili zwolennicy austriackiej szkoły ekonomii. Ma on swoje pierwotne źródło w fakcie opisanym przez Ewangelistów  w fakcie pustego grobu Jezusa. Tym czynnikiem jest zatem wiara w zmartwychwstanie i, w konsekwencji, w życie wieczne. Bo, jak pisał św. Paweł, jeśli Chrystus zmartwychwstał, to i my zmartwychwstaniemy. Po zwycięstwie Jezusa nad śmiercią horyzont czasowy chrześcijanina wydłuża się aż do nieskończoności. Życie na ziemi staje się dla niego jedynie dość krótkim wstępem do wieczności. Niestety, w szybkim tempie przybywa dzisiaj ludzi niewierzących w życie wieczne, a w każdym razie rośnie liczba ludzi żyjących tak, jakby w życie wieczne nie wierzyli, jakby nie wierzyli w zmartwychwstanie Jezusa, jakby nie wierzyli w to, że trzeciego dnia po śmierci Jezusa, Jego uczniowie nie znaleźli Jego ciała w grobie. Preferencja czasowa ludzi żyjących tak, jakby Chrystus nie zmartwychwstał, jest ograniczona jedynie do tego, co przemijalne. Ich horyzont czasowy nie wykracza poza życie doczesne. Jest na to, niestety, wiele dowodów. Tymczasem Chrystus naprawdę zmartwychwstał! Ten niezwykły fakt winien nadawać naszemu życiu nowy głębszy sens. W świetle zmartwychwstania Jezusa nasze życie na ziemi powinno być przede wszystkim udaną inwestycją w życie wieczne.

środa, 5 kwietnia 2017

Bóg nie chce śmierci grzesznika

Jan Matejko: Wskrzeszenie Łazarza
Często gdy w kościele podczas liturgii odczytywane są słowa Ewangelii o tym, jak Jezus przywraca do życia swego przyjaciela Łazarza, przychodzi mi na myśl scena opisana w powieści Zbrodnia i Kara, której autorem jest znakomity pisarz rosyjski Fiodor Dostojewski. W scenie tej jedna z głównych postaci powieści Sonia Marmieładow podczas spotkania z Rodionem Raskolnikowem odczytuje mu właśnie ten fragment napisanej przez św. Jana Ewangelii. Słowa tego tekstu Sonia odczytuje bardzo emocjonalnie, ponieważ odbiera je jako skierowane do siebie. Ona sama jest osobą głęboko wierzącą, ale jednocześnie uwikłaną w grzech, ponieważ z powodów ekonomicznych jest zmuszona uprawiać prostytucję. Czytany przez nią fragment Ewangelii budzi w niej silne przeświadczenie, że i dla niej jest nadzieja nowego życia, nadzieja odrodzenia. Sonia, wiedząc, że Raskolnikow po popełnieniu podwójnego morderstwa jest dręczony strasznym poczuciem winy, które przywiodło go niemal na skraj obłędu, pragnie, aby i on dostrzegł, że opowiadanie o wskrzeszeniu Łazarza jest orędziem miłosierdzia i nadziei zaadresowanym również do niego. Pragnie, aby uwierzył w dobroć Boga, którego łaskawość jest zawsze większa od naszej grzeszności. I rzeczywiście, spotkanie z Sonią, w czasie którego Rodion słucha słów Ewangelii o wskrzeszeniu Łazarza staje się dla niego początkiem procesu nawrócenia, impulsem prowadzącym do głębokiej, duchowej przemiany, która po pewnym czasie znajdzie wyraz w przyznaniu się do winy, w głębokiej skrusze i pokucie. Życie Rodiona Raskolnikowa opisane w powieści Dostojewskiego ma wymiar symbolu. Historia Kościoła to w niemałym wymiarze historia niekiedy bardzo spektakularnych duchowych wskrzeszeń, historia grzeszników, którzy byli bardzo głęboko pogrążeni w śmierci duchowej i moralnej, a potem mocą łaski Bożej zostali przywróceni do życia. Było ich wielu: Szaweł z Tarsu, Clayton Anthony Fountain, Claude Newman, Aleksander Serenelli, Bernard Nathanson, Jacques Fesch itd. To także historia każdego z nas. Nasze sumienia nie są zapewne obciążone takimi zbrodniami, jakich dopuścili się wyżej wymienieni „wskrzeszeni”, lecz przecież nie jeden już raz, przede wszystkim  w sakramencie pokuty, Bóg przywracał nam pełnię życia w łasce. To, czego On od nas oczekuje, to jedynie niestawianie oporu mocy Jego Miłosierdzia. W 1867 roku Jan Matejko namalował obraz zatytułowany Wskrzeszenie Łazarza. Bezpośrednim bodźcem do powstanie tego dzieła była śmierć jego szwagra, czyli brata żony Teodory, a także jego serdecznego przyjaciela, księdza Stanisława Giebułtowskiego. Śmierć tego młodego jeszcze kapłana, uczestnika Powstania Styczniowego, miała miejsce w mieszkaniu Matejków przy ulicy Krupniczej w Warszawie dnia 13 kwietnia 1866 roku. Poprzedziła ją trwająca wiele dni agonia. Matejko bardzo przeżył śmierć swojego przyjaciela. Długo nie mógł się z nią pogodzić. Na obrazie Łazarz ma właśnie rysy twarzy księdza Giebułtowskiego. W centrum malowidła znajduje się Chrystus, który wyciąga prawą rękę. Jest ona jednak skierowana nie w stronę Łazarza, lecz w stronę tych, którzy oglądają obraz. Jezus wydaje się zwracać bezpośrednio do nas. Z jego postaci emanuje Boska moc. Jakby chciał powiedzieć do każdego z nas: „Poddaj się Mojej mocy, a będziesz żył”.

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Chrześcijańki personalizm

Jezus natomiast udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Cały lud schodził się do Niego, a On usiadłszy nauczał ich. Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz? Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień. I powtórnie nachyliwszy się pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił? A ona odrzekła: Nikt, Panie! Rzekł do niej Jezus: I Ja ciebie nie potępiam. - Idź, a od tej chwili już nie grzesz.


Bardzo lubię ten dzisiejszy fragment Ewangelii, w którym jest mowa o pierwszym, dramatycznym spotkaniu Jezusa z Marią Magdaleną. Dochodzi do niego wówczas, gdy pewnego dnia faryzeusze i uczeni w Piśmie przyprowadzają tę kobietę do Mistrza z Nazaretu zaraz po tym, jak przyłapano ją na cudzołóstwie. Tekst opisujący to zdarzenie jest bogaty w różne ukryte znaczenia. Jego uważna lektura w połączeniu z uruchomieniem wyobraźni jest w stanie, jak sądzę, wiele z nich wydobyć na wierzch. Medytując dzisiaj rano nad zawartością tego tekstu odkryłem jedno z takich znaczeń. Doszedłem mianowicie do wniosku, że znajdujemy w nim nie tylko wyjaśnienie tego, co jest warunkiem sine qua non prawdziwego nawrócenia, lecz także swoisty manifest chrześcijańskiego personalizmu. Karol Wojtyła, jeszcze jako kierownik Katedry Etyki na Wydziale Filozofii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, w książce Miłość i Odpowiedzialność sformułował tzw. „normę personalistyczną”. Wedle tej zasady żaden człowiek, żadna osoba ludzka nie może być używana jako narzędzie do realizacji jakiegoś celu, nawet najbardziej wzniosłego. Osoba jest celem, nigdy zaś środkiem do celu. Innymi słowy, każdy człowiek zasługuje na to, by być miłowanym bezwarunkowo, właśnie dlatego, że jest człowiekiem, a więc istotą obdarzoną niezbywalną godnością. Myślę, że w świetle dzisiejszej Ewangelii normę personalistyczną można również wyrazić nieco inaczej: zawsze najważniejszy jest konkretny człowiek, a nie zasady czy przepisy, choćby były najświętsze. W scenie, którą powyższa Ewangelia opisuje, Jezus skupia swoją uwagę na konkretnej kobiecie, widzi ją jako osobę pogrążoną w moralnej nędzy, a przez to bardzo nieszczęśliwą. Jego spojrzenie wyraża miłość i współczucie. Inaczej natomiast patrzą na ową cudzołożnicę ci, którzy ją do Niego przyprowadzają. Dla nich nie jest ona osobą, która nade wszystko potrzebuje pomocy, którą trzeba dźwignąć z upadku, której należy dać szansę na wyzwolenie się z grzechu, lecz jest kimś, kto złamał obowiązujące zasady, i kto w związku z tym zasługuje jedynie na bezwzględny osąd i na najwyższy wymiar kary – na śmierć przez ukamienowanie. Dla nich ważniejsze są zasady niż człowiek. Zresztą, dali temu wyraz niejednokrotnie, choćby wtedy, gdy z oburzeniem patrzyli na to, jak Jezus uzdrawiał w szabat. Do dziś podobną niemiłosierną mentalność prezentują wyznawcy islamu w wielu krajach arabskich, o czym świadczą wyroki śmierci wykonywane na kobietach podejrzewanych o niewierność. Niestety, zdarza się niekiedy, że także wśród chrześcijan ta mentalność daje o sobie znać, choć, rzecz jasna, w o wiele mniej drastycznej formie. Zawsze dzieje się tak, gdy, powołując się na zasady, potępiamy człowieka albo gdy przedstawiamy go w złym świetle, przyczyniając się do tego, że staje się na przykład ofiarą publicznego ostracyzmu. Jezus uczy nas innej postawy. Każdego człowieka, nawet tego, który postępuje źle, należy traktować z miłością. Miłość, która nie ma nic wspólnego z nie stawiającą żadnych wymagań tolerancją,  pozwala zrozumieć, że każdy kto, postępuje niemoralnie, krzywdzi wpierw samego siebie. Ktoś taki potrzebuje nawrócenia, a nie napiętnowania i potępienia. Mądra miłość stara się pomóc takiej osobie najpierw zejść z manowców grzechu, a potem odkryć, że istnieje inna droga, po której warto iść przez życie – droga wyznaczona Bożymi przykazaniami.  „I Ja ciebie nie potępiam. - Idź, a od tej chwili już nie grzesz”. Bo „Bóg nie chce śmierci grzesznika, lecz by się nawrócił i miał życie”. Bóg jest zwolennikiem personalizmu. I nie może być inaczej, skoro jest samą Miłością.