piątek, 1 lutego 2013

Kalifornia

Dom Mary Jane
Wróciłem wczoraj z trzydniowej „wyprawy” do Kalifornii. Ks. Tadeuszowi minęła data ważności transportu, musiał więc, by wyrobić sobie nowy paszport, udać się do Los Angeles, gdzie znajduje się najbliższa placówka konsularna RP. Zaproponował mi, bym mu w tej podróży towarzyszył. Ponieważ nigdy jeszcze nie byłem w Kalifornii, więc uznałem, że należy z tej okazji skorzystać. Na czas naszego pobytu zamieszkaliśmy w domu Mary Jane Bartee w Huntington Beach, które leży w powiecie Orange, godzinę drogi od Los Angeles. Mary Jane jest bardzo uczynną, sympatyczną Amerykanką, należącą do wspólnoty Ruchu Rodzin Nazaretańskich. Kilkanaście lat temu w wieku 51 lat zmarł na raka jej mąż. Jest ona obecnie na emeryturze, ale nadal jest bardzo żywotna. Udziela się aktywnie między innymi w życiu parafialnym. To dzięki niej mogliśmy choć trochę poznać Kalifornię. W ciągu krótkiego czasu zobaczyliśmy kilka naprawdę ciekawych miejsc. Pierwszego dnia, gdy Tadeusz załatwiał swoje paszportowe sprawy, Mary Jane zabrała mnie do Santa Monica, gdzie przez chwilę spacerowaliśmy po molo i cieszyliśmy oczy widokiem oceanu. Potem, już razem z ks. Tadeuszem, udaliśmy się do katedry w Los Angeles, która ma bardzo nowoczesny, powiedziałbym nawet dość kontrowersyjny kształt. Na szczególną uwagę zasługują zwłaszcza jej podziemia, które zostały pomyślane jako katakumby. Po zwiedzeniu katedry i chwili modlitwy w kaplicy adoracji pojechaliśmy do Griffith Park Observatory, skąd rozciąga się piękny widok na Los Angeles i okolice. Stamtąd też widać słynny napis „Hollywood”, najbardziej chyba charakterystyczny znak rozpoznawczy „Miasta Aniołów”. Po drodze zatrzymaliśmy w „El Pueblo”, które stanowi najstarszą część LA. Wieczorem natomiast odwiedziliśmy polskiego księdza Artura Gruszkę, który jest proboszczem parafii św. Franciszka w Fillmore. Spędziliśmy tam miły wieczór w gronie sympatycznych osób pochodzących z trzech różnych krajów. Na kolację zjedliśmy włoską pastę ugotowaną przez... Peruwiankę. Drugiego dnia, a więc w środę, zwiedzaliśmy Crystal Cathedral, czyli szklaną katedrę, która została zbudowana jako świątynia protestancka z inicjatywy słynnego pastora, Roberta H. Schullera, który niedaleko miejsca, gdzie obecnie znajduje się katedra, rozpoczął w 1955 roku głoszenie płomiennych kazań do ludzi słuchających go w zaparkowanych wokół samochodach. Świątynia została kupiona rok temu przez diecezję Orange i obecnie trwają przy niej prace, by nadać jej katolicki charakter. Ma to być nowa katedra diecezji. W tej chwili jest znana między innymi z tego, że posiada jeden z największych instrumentów muzycznych na świecie, czyli słynne organy Hazel Wright Memorial. Wnętrze tej monumentalnej świątyni zupełnie jednak nie przypadło mi do gustu. Nowi właściciele będą musieli się sporo natrudzić, by nadać temu wnętrzu katolicki, znacznie bardziej sakralny charakter, bo jak na razie, to przypomina ono bardziej gigantyczny amfiteatr niż świątynię. Po zwiedzeniu szklanej katedry położonej w Garden Grove, pojechaliśmy do misji San Juan Capistrano, jednej z najstarszych misji katolickich w Kalifornii. Bardzo mi się to miejsce spodobało. Ma ono swoisty duchowy klimat. Zwróciła moją uwagę również roślinność tego miejsca ze wspaniałymi okazami roślin kaktusowych. Wieczorem, po powrocie do domu, wybraliśmy się z Tadeuszem na spacer po plaży, która znajduje się niecałe 5 mil drogi od domu. Pogoda przez cały czas naszego pobytu była wiosenna: słońce, błękitne, niemal bezchmurne niebo, ciepło - ok. 18 stopni Celsjusza. Muszę przyznać, że Kalifornia zrobiła na mnie bardzo dobre, miłe wrażenie (mam tu na myśli jej klimat, krajobrazy, a nie liberalną i permisywną moralność jej artystycznych elit). Może dlatego, że swoim klimatem przypominała mi trochę słoneczną Italię. Chyba niedługo do niej wrócę, zostałem bowiem zaproszony do udziału w rekolekcjach RRN, które odbędą się w Kalifornii pod koniec marca. Być może uda się wtedy pojechać do San Diego. Tak się bowiem składa, że w mieście tym, o którym mówi się, że należy do najprzyjemniejszych miast Kalifornii, mieszkają cztery siostry Mary Jane. Tam też jest pochowany jej mąż. Na razie jednak będę żył wspomnieniami z opisanej tu wyprawy. Starałem się zresztą udokumentować ją swoim aparatem. Ponad 200 zdjęć jest tego najlepszym dowodem. Kilka z nich zamieszczam poniżej.

 
Katedra w Los Angeles

W tle napis "Hollywood"

Ks. Tadeusz i Mary Jane

Crystal Cathedral

Saint Juan Capistrano Mission

Kościółek w El Pueblo