niedziela, 4 listopada 2012

Pracowita niedziela

Czeka mnie dzisiaj dość pracowity dzień. Najpierw odprawiam Mszę w mojej amerykańskiej parafii. Później o godzinie trzeciej po południu odprawiam kolejną Mszę, tym razem dla Polaków w kościele św. Szczepana. Po Mszy mam mieć wykład dla członków Katolickiego Klubu Dyskusyjnego im. Błogosławionego Jana Pawła II, który działa w Nowym Jorku od wielu lat. Poznałem parę tygodni temu jego obecnego prezesa, który zaprosił mnie do wygłoszenia konferencji dla Polaków. Miałyby być też dostępne w sprzedaży moje książki, ale z uwagi na powszechne perturbacje „pohuraganowe” na razie nie dotarły ( i zdaje się, że szybko nie dotrą). Trudno. Innym razem. W tej chwili martwię się o to, czy dotrę na czas, ponieważ Mszę w Corpus Christi Church kończę o 14.00, będę więc miął tylko godzinę na dotarcie do kościoła św. Szczepana, który mieści przy 28st. Niestety, jest to już dolny Manhattan, który ciągle boryka się z problemami po przejściu huraganu Sandy. Nadal nie działa tu metro. Będę mógł dojechać tylko do Times Square, a stamtąd już tylko na piechotę. Mam nadzieję, że nie będę musiał przebijać się przez tłumy przechodniów. Ponieważ metro, którym codziennie przemieszcza się około 5 i pół  milionów ludzi, nie działa, więc o kilka milionów ludzi więcej porusza się w tych dniach „na powierzchni” a nie w podziemiach miasta. Zapełniły się przystanki autobusowe, trudno jest złapać wolną taksówkę. Od kościoła jest niedaleko do miejsc najbardziej dotkniętych przez kataklizm. Mieszkańcy tych obszarów, jak i mieszkańcy południowych części Brooklynu czy Staten Island, ciągle nie mają elektryczności, gazu, czasami też wody. To dość niezwykłe widzieć Amerykanów stojących w długich kolejkach po jedzenie, wodę, czy gaz. Wielkie problemy mają również kierowcy. Przed stacjami z paliwem kolejki pojazdów ciągną się nawet na kilkaset metrów. Pojawiły się już pierwsze przejawy społecznego niezadowolenia i zniecierpliwienia. Nie wiem, czy jest ono uzasadnione, bo zdaje się, że władze, robią, co mogą, jednak ludzie są coraz bardziej zmęczeni i poirytowani. Dzisiaj oglądałem zdjęcia zrobione w miejscach, gdzie huragan spowodował największe zniszczenia. Trudno nie współczuć ludziom, na przykład tym mieszkającym w Breezy Point na Queensie, których domy, w liczbie 100, doszczętnie spłonęły. Widziałem też filmy z rosyjskiej dzielnicy w Brighton Beach na Brooklynie, jak załamani mieszkańcy próbują uporządkowywać swoje sąsiedztwa. Ja sam siły huraganu nie odczułem, ale widzę, że jego skutki w tych dzielnicach, gdzie ta siła była bardzo mocno odczuwalna, są niekiedy naprawdę szokujące. Myślę jednak, że poza współczuciem potrzebny jest też jakiś namysł duchowy nad tym, co się stało. Bóg przemawia przez wydarzenia. Przy okazji takich wydarzeń jak przejście huraganu Sandy, w wyniku czego śmierć poniosło w samych tylko USA około 80 osób, przypomina mi się Ewangelia, w której uczniowie donoszą Jezusowi o tragicznej śmierci ludzi, którzy zginęli, gdy zawaliła się na nich wieża. Jezus powiedział im wówczas: „Myślicie, że oni byli większymi grzesznikami niż wy? Przeciwnie, powiadam wam, jeśli się nie nawrócicie, podobnie zginiecie”. Śledzimy tego typu sensacyjne wydarzenia, czasami jesteśmy naprawdę poruszeni skalą zniszczeń i przykładami ludzkich tragedii. Zapominamy jednak, że Bóg w ten sposób przemawia również do nas, a w każdym razie chce, by takie wydarzenia do nas przemawiały, by budziły nieco głębszą refleksję. Nie wszystko zależy od nas. Szkoda, że tak boleśnie musimy się niekiedy o tym po raz kolejny przekonywać.