poniedziałek, 21 lipca 2025

Kilka słów polemiki z listem kardynała Grzegorza Rysia o uchodźcach i migrantach

Właśnie zapoznałem się z listem pasterskim kardynała Grzegorza Rysia, opublikowanym 15 lipca. Choć bezpośrednio skierowany do wiernych diecezji łódzkiej, z uwagi na osobę Autora spotkał się z szerokim odzewem także poza jej granicami. Również i ja postanowiłem podzielić się kilkoma refleksjami, które nasunęły mi się po jego lekturze.

Kardynał Grzegorz Ryś podejmuje temat gorący i budzący emocje – stosunek Polaków do migrantów i uchodźców. Choć dokument ten przeniknięty jest, jak się zdaje, szczerą troską duszpasterską, nie sposób nie zauważyć, że wiele zawartych w nim tez budzi wątpliwości – zarówno na gruncie społecznym, jak i teologicznym..

Kardynał dość łatwo przypisuje przeciwnikom masowej migracji etykiety takie jak: „hejt”, „strach”, „stereotypy”, „nienawiść”. Tymczasem wielu Polaków – także osób głęboko wierzących – wyraża swoje obawy w sposób rzeczowy, oparty na realnych doświadczeniach krajów zachodnich. Czy sceptycyzm wobec promowanego modelu multikulturowości, który w wielu państwach doprowadził do głębokich kryzysów tożsamości i bezpieczeństwa, naprawdę musi być utożsamiany z nienawiścią? Czy nawoływanie do ostrożnej polityki migracyjnej to wyraz „strachu przed obcym”, czy raczej odpowiedzialności za przyszłość wspólnoty narodowej i lokalnej?

Kardynał zdaje się nie dostrzegać, że troska o własny dom, ojczyznę i dziedzictwo kulturowe nie musi mieć nic wspólnego z językiem nienawiści. Nie każdy, kto sprzeciwia się bezwarunkowemu otwieraniu granic, zdradza tym samym naukę Chrystusa. Wręcz przeciwnie – odpowiedzialność za dobro wspólne, za bezpieczeństwo i spójność wspólnoty, także należy do porządku chrześcijańskiej miłości.

W liście pojawia się stanowcze stwierdzenie: „każdy człowiek ma prawo wybrać sobie miejsce do życia”. Brzmi to szlachetnie i pozostaje w zgodzie z katolicką nauką społeczną – nie może być jednak interpretowane jako bezwarunkowe zobowiązanie państw do spełniania każdego takiego wyboru. Moralne prawo do migracji nie jest tożsame z prawem do osiedlenia się w dowolnie wybranym kraju, bez względu na jego realne możliwości, sytuację gospodarczą czy wymogi związane z bezpieczeństwem wewnętrznym. Gościnność – owszem – jest cnotą, ale musi iść w parze z roztropnością.

Wbrew sugestii kardynała, Kościół nigdy nie nauczał o bezwarunkowym obowiązku przyjmowania wszystkich migrantów. Przeciwnie – Katechizm Kościoła Katolickiego (pkt 2241) stwierdza jednoznacznie: „władze polityczne mogą, z uwagi na dobro wspólne, poddać prawo do emigracji różnym warunkom prawnym”.

Miłość bliźniego nie może być emocjonalnym impulsem oderwanym od rozeznania, rozsądku i odpowiedzialności. Miłość to nie naiwność. Święty Tomasz z Akwinu przypominał, że prawdziwa miłość nie może istnieć w oderwaniu od prawdy i rozumu. Czy zatem ostrożność – motywowana troską o uniknięcie błędów popełnionych przez kraje takie jak Francja czy Szwecja – miałaby być sprzeczna z Ewangelią?

Czy naprawdę zasługuje na krytykę społeczeństwo, które chce chronić swoją tożsamość kulturową, językową i religijną? Tak – chrześcijaństwo nie jest „religią plemienną”. Ale równie prawdziwe jest to, że nie głosi utopii świata bez granic. Ewangelia nie jest duchowym odpowiednikiem utworu Imagine Johna Lennona, w którym narodowość, religia i własność mają się rozpłynąć w imię abstrakcyjnej jedności. Wiara chrześcijańska nie neguje konkretu – zakorzenienia, przynależności, troski o własną wspólnotę. To właśnie one są przestrzenią, w której miłość bliźniego nabiera realnego kształtu.

Apel o „nawrócenie języka”, obecny w liście kardynała, jest zrozumiały i sam w sobie godny uznania. Jednak sugestia, że ci, którzy nie podzielają jednej – choćby hierarchicznej – interpretacji Ewangelii, powinni po prostu „zamilknąć”, brzmi bardziej jak próba cenzury niż przejaw duszpasterskiej troski. Trudno oprzeć się wrażeniu, że nie chodzi tu o wspólne poszukiwanie prawdy, lecz o uciszenie tych, którzy w sprawie migracji myślą inaczej. W tle pobrzmiewa ton moralnej wyższości – charakterystyczny niestety dla części elit opiniotwórczych, także, niestety, tych kościelnych – który częściej zwiększa polaryzację, niż prowadzi do autentycznego dialogu. I to nierzadko wbrew deklarowanym intencjom otwartości i braterstwa.

Czy nie lepiej byłoby – zamiast wyższościowych połajanek – zaprosić do uczciwej, otwartej debaty o tym, jak realnie połączyć naukę Kościoła z troską o lokalne wspólnoty i bezpieczeństwo państwa? Czy przeciętny katolik naprawdę musi dziś wybierać między naiwną filoksenią – bezkrytyczną „miłością do obcych” – a prymitywną ksenofobią?

List kardynała Rysia to – taką mam nadzieję – wyraz duszpasterskiej wrażliwości. Jednak nie sposób nie dostrzec, że stanowi on również przykład teologicznego uproszczenia oraz polemicznej jednostronności. Kościół powinien uczyć miłości, co do tego nie ma wątpliwości – lecz nie może przy tym wymagać naiwności. Otwarty, gościnny dom nie może oznaczać braku odpowiedzialności za bezpieczeństwo tych, którzy mieszkają w nim od pokoleń. Wrażliwość wobec migrantów nie powinna prowadzić do moralnego potępienia własnego narodu za instynkt samozachowawczy – nawet jeśli czasem przybiera on formy niepokojące, które rzeczywiście wymagają ewangelicznej korekty.