Tradycja nadała mu miano „niewiernego”, lecz Apostoł Tomasz to postać głęboko ludzka – duchowo autentyczna i bliska każdemu, kto choć raz zmagał się z pytaniami o sens i obecność. Nie jest zimnym racjonalistą, zamkniętym w klatce sceptycyzmu, ani buntownikiem idącym pod prąd obiegowych opinii. To raczej człowiek, w którego sercu tli się niezgoda – nie na wiarę samą, lecz na opowieść pozbawioną osobistego doświadczenia.
Tomasz nie chce wierzyć dlatego, że inni
widzieli. On pragnie więcej: rzeczywistej obecności, bliskości. Chce przejść
drogę wiary sam – przez własne oczy, własne ciało, własne serce. Nie z
przekory, lecz z głodu – głodu prawdy, która nie pozostaje abstraktem, lecz
staje się ciałem.
To pragnienie nie jest jedynie emocjonalną
potrzebą. To intuicja, która rozbrzmiewa w sercach wielkich myślicieli –
Augustyna, Pascala, Kierkegaarda. I oni pytali nie tyle: „czy to prawda?”, ile
raczej: „czy mogę naprawdę żyć, jeśli tej prawdy nie dotknę?”. Tomasz nie
zadowala się wiedzą o Bogu. On szuka samego Boga. Chce Go spotkać.
Gdy słyszy świadectwo innych apostołów, ma
odwagę przyznać: „To za mało. Potrzebuję więcej”. Nie mówi tego w buncie, lecz
w wierności sercu, który tęskni za obecnością. Tomasz nie pragnie jedynie wiary
odziedziczonej ani zapożyczonej. Potrzebuje własnego przeżycia, swojej chwili
objawienia – i nie wstydzi się tej potrzeby.
Chęć dotknięcia ran Zmartwychwstałego to nie
ciekawość – to głód realności. Tomasz nie szuka idei. Szuka Osoby. W jego
postawie odnajdujemy coś z filozofii cielesności: przekonanie, że człowiek
poznaje nie tylko rozumem i wolą, lecz także ciałem i zmysłami. I Bóg, który
stał się człowiekiem, odpowiada właśnie w ten sposób – nie przez suchą doktrynę,
lecz przez obecność. Przychodzi. Pozwala się dotknąć. Wchodzi w drogę poznania,
którą wybiera Tomasz.
Przychodzi mimo zamkniętych drzwi i mówi: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz
moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku”. Nie chodzi tu wyłącznie o dostarczenie
empirycznego dowodu. To gest miłości. Spotkanie. Dialog. Tajemnica Wcielenia
wyrażona nie w samym słowie, lecz w konkretnym akcie miłosierdzia.
W postawie Tomasz ujawnia się głęboka
dialektyka wiary: Tomasz dojrzewa poprzez wątpliwości, ale nie zatrzymuje się w
nich. Przechodzi przez ich cień – i dociera do światła. Nie popada w
relatywizm. Jego droga kończy się jednym z najbardziej osobistych wyznań w
Piśmie: „Pan mój i Bóg mój”. To nie jest formuła wyuczona. To wiara, która
rodzi się z dotknięcia Tajemnicy.
A ja?
Czy mam odwagę Tomasza?
Czy potrafię usłyszeć w sobie ten głos – głos duchowego pragnienia – i nie
zagłuszyć go rutyną?
Czy wystarcza mi sama religijność, czy też rodzi się we mnie tęsknota za duchowością,
za spotkaniem prawdziwym?
Czy potrafię powiedzieć:
„Panie, chcę Cię dotknąć. Chcę zobaczyć Twoje
rany. Chcę Cię spotkać naprawdę. Chcę doświadczyć Twojej bliskości”.
Nie bójmy się pragnąć więcej.
Nie bójmy się pytań rodzących się z głodu sensu.
Nie bójmy się szukać Boga wśród wątpliwości, napięć, ciszy.
Nie bójmy się wiary, która chce dotknąć – i być dotknięta.
Błogosławieni, którzy nie widzieli, a
uwierzyli.
Ale i błogosławieni ci, którzy mają odwagę pragnąć więcej – aż do osobistego
spotkania z Bogiem żywym, który nie będzie jedynie Bogiem filozofów ani
teologów, ani nawet Bogiem mistyków, lecz stanie się moim Panem i moim
Bogiem.