Te pozornie proste słowa, wypowiedziane przez Jezusa do Marty,
niosą ze sobą przesłanie o niezwykłej głębi. Odsłaniają Jego spojrzenie na
człowieka – spojrzenie, które przenika do samego sedna ludzkiej natury. W tym
jednym zdaniu zawarta jest cała antropologia chrześcijańska – wizja człowieka
jako istoty wolnej, zdolnej do wyboru, zaproszonej do odpowiedzialności za
własne życie.
Według tej wizji człowiek nie jest jedynie uczestnikiem
moralnych zmagań między dobrem a złem. Znacznie częściej staje przed wyborem
trudniejszym, bo subtelniejszym: między dobrem a dobrem większym. Dopiero
wtedy, gdy potrafi w tej przestrzeni rozpoznać dobro najwyższe i po nie
sięgnąć, urzeczywistnia w sobie pełnię człowieczeństwa.
Właśnie to uczyniła Maria. Nie przez działanie, ale przez
obecność. Nie przez słowa, lecz przez ciszę. Po prostu – usiadła. Zatrzymała
się. I słuchała.
W tej cichej postawie objawiła się mądrość serca, które wie,
że chwila bliskości z Bogiem to nie zwykłe zdarzenie – to moment łaski. Maria
rozpoznała tę chwilę. Dostrzegła, że obecność Jezusa – wcielonego Słowa – to
nie powtarzalna okazja, lecz wieczne „teraz”, które domaga się uwagi.
Zrozumiała, że istnieją chwile, w których czas przestaje płynąć linearnie, a
zaczyna pulsować znaczeniem. I że w takich chwilach nie chodzi o to, by mówić,
ale by słuchać. Nie po to, by zrozumieć wszystko, ale by pozwolić, aby to, co
najważniejsze, przemówiło samo.
Dostrzegła, że Ten, który mówi, ma moc odpowiedzieć na
pytania, które człowiek nosi w głębi duszy: kim jestem? dokąd zmierzam? jaki
jest sens mojego życia? Pytania te nieustannie powracają, a odpowiedzi bywają
ulotne, fragmentaryczne, nierzadko powierzchowne. Ale Maria chciała czegoś
więcej. Nie szukała informacji – szukała sensu. Dlatego wybrała milczenie,
które nie jest brakiem słów, lecz przestrzenią dla Słowa.
A my? Czy potrafimy – w świecie nadmiaru słów i rozproszonych
głosów – zdobyć się na podobny akt zatrzymania? Czy znajdujemy jeszcze przestrzeń
na to, by nie tylko słyszeć, ale słuchać? By usiąść u stóp Pana
– choćby z otwartą Biblią – i pozwolić, by Jego głos przeniknął naszą
codzienność? Czy dopuszczamy Go do głosu w miejscach, gdzie rozstrzygają się
nasze decyzje, nasze wybory, nasze „tak” i „nie”? Czy Jego słowo kształtuje nas
i przemienia?
Ewangelia ukazuje scenę, w której ludzie – ogarnięci
pragnieniem prawdy – pieszo okrążają jezioro Genezaret, by ponownie spotkać
Jezusa. Ich pragnienie jest silniejsze niż zmęczenie, silniejsze niż pragmatyzm
codzienności. Jezus, choć szukał chwili wytchnienia, wzrusza się ich obecnością
– bo „byli jak owce nie mające pasterza” (Mk 6,34). Ta scena ukazuje prawdziwy
głód – głód sensu, który domaga się odpowiedzi większej niż świat może
udzielić.
Czy i we mnie jest taki głód? Czy żywa jest we mnie tęsknota
za sensem, który nie wyczerpuje się w użyteczności? Czy pragnienie słowa Bożego
we mnie dominuje, czy raczej ustępuje miejsca codziennym troskom i zgiełkowi
informacji, który zatyka uszy naszej duszy?
Betania – miejsce, w którym Maria słuchała Jezusa – nie jest
fizyczną lokalizacją. Jest stanem ducha. Może objawić się wszędzie, gdzie
człowiek zatrzymuje się z uwagą i otwiera na to, co większe niż on sam. Bóg
mówi wciąż – ale tylko ci, którzy chcą naprawdę słuchać, którzy nie zatrzymują
się jedynie na poziomie intelektualnego przyswajania, potrafią rozpoznać Jego
głos.
Karl Rahner, jeden z najwybitniejszych teologów XX wieku,
zatytułował swoje najważniejsze dzieło: Słuchacze Słowa.
Uważał, że właśnie to określenie najpełniej oddaje istotę bycia
chrześcijaninem. Chrześcijanin to ktoś, kto słucha Boga – uważnie, pokornie,
wiernie – i pozwala, by Boży głos wybrzmiewał w jego codzienności. To nie tylko
forma pobożności – to prawdziwa filozofia istnienia. Być słuchającym to trwać w
napięciu między skończonością a Tajemnicą, która przemawia.
Tylko w takim słuchaniu rodzi się prawdziwe świadectwo. Tylko
wtedy SŁOWO może się wcielać na nowo – przez nasze życie, naszą obecność, nasze
wybory. Tylko wtedy codzienne gesty nabierają charakteru epifanijnego – stają
się znakiem tego, co niewidzialne, a zarazem najbardziej realne.
Na tym polega świętość. Nie na nadzwyczajności, lecz na
głębokim wsłuchaniu się w Tego, który Jest. Święci to ci, którzy całym sobą
usłyszeli Słowo – i sami stali się jego echem. Echem Miłości, która przemienia
świat.