sobota, 19 lipca 2025

Maria wybrała najlepszą cząstkę

Te pozornie proste słowa, wypowiedziane przez Jezusa do Marty, niosą ze sobą przesłanie o niezwykłej głębi. Odsłaniają Jego spojrzenie na człowieka – spojrzenie, które przenika do samego sedna ludzkiej natury. W tym jednym zdaniu zawarta jest cała antropologia chrześcijańska – wizja człowieka jako istoty wolnej, zdolnej do wyboru, zaproszonej do odpowiedzialności za własne życie.

Według tej wizji człowiek nie jest jedynie uczestnikiem moralnych zmagań między dobrem a złem. Znacznie częściej staje przed wyborem trudniejszym, bo subtelniejszym: między dobrem a dobrem większym. Dopiero wtedy, gdy potrafi w tej przestrzeni rozpoznać dobro najwyższe i po nie sięgnąć, urzeczywistnia w sobie pełnię człowieczeństwa.

Właśnie to uczyniła Maria. Nie przez działanie, ale przez obecność. Nie przez słowa, lecz przez ciszę. Po prostu – usiadła. Zatrzymała się. I słuchała.

W tej cichej postawie objawiła się mądrość serca, które wie, że chwila bliskości z Bogiem to nie zwykłe zdarzenie – to moment łaski. Maria rozpoznała tę chwilę. Dostrzegła, że obecność Jezusa – wcielonego Słowa – to nie powtarzalna okazja, lecz wieczne „teraz”, które domaga się uwagi. Zrozumiała, że istnieją chwile, w których czas przestaje płynąć linearnie, a zaczyna pulsować znaczeniem. I że w takich chwilach nie chodzi o to, by mówić, ale by słuchać. Nie po to, by zrozumieć wszystko, ale by pozwolić, aby to, co najważniejsze, przemówiło samo.

Dostrzegła, że Ten, który mówi, ma moc odpowiedzieć na pytania, które człowiek nosi w głębi duszy: kim jestem? dokąd zmierzam? jaki jest sens mojego życia? Pytania te nieustannie powracają, a odpowiedzi bywają ulotne, fragmentaryczne, nierzadko powierzchowne. Ale Maria chciała czegoś więcej. Nie szukała informacji – szukała sensu. Dlatego wybrała milczenie, które nie jest brakiem słów, lecz przestrzenią dla Słowa.

A my? Czy potrafimy – w świecie nadmiaru słów i rozproszonych głosów – zdobyć się na podobny akt zatrzymania? Czy znajdujemy jeszcze przestrzeń na to, by nie tylko słyszeć, ale słuchać? By usiąść u stóp Pana – choćby z otwartą Biblią – i pozwolić, by Jego głos przeniknął naszą codzienność? Czy dopuszczamy Go do głosu w miejscach, gdzie rozstrzygają się nasze decyzje, nasze wybory, nasze „tak” i „nie”? Czy Jego słowo kształtuje nas i przemienia?

Ewangelia ukazuje scenę, w której ludzie – ogarnięci pragnieniem prawdy – pieszo okrążają jezioro Genezaret, by ponownie spotkać Jezusa. Ich pragnienie jest silniejsze niż zmęczenie, silniejsze niż pragmatyzm codzienności. Jezus, choć szukał chwili wytchnienia, wzrusza się ich obecnością – bo „byli jak owce nie mające pasterza” (Mk 6,34). Ta scena ukazuje prawdziwy głód – głód sensu, który domaga się odpowiedzi większej niż świat może udzielić.

Czy i we mnie jest taki głód? Czy żywa jest we mnie tęsknota za sensem, który nie wyczerpuje się w użyteczności? Czy pragnienie słowa Bożego we mnie dominuje, czy raczej ustępuje miejsca codziennym troskom i zgiełkowi informacji, który zatyka uszy naszej duszy?

Betania – miejsce, w którym Maria słuchała Jezusa – nie jest fizyczną lokalizacją. Jest stanem ducha. Może objawić się wszędzie, gdzie człowiek zatrzymuje się z uwagą i otwiera na to, co większe niż on sam. Bóg mówi wciąż – ale tylko ci, którzy chcą naprawdę słuchać, którzy nie zatrzymują się jedynie na poziomie intelektualnego przyswajania, potrafią rozpoznać Jego głos.

Karl Rahner, jeden z najwybitniejszych teologów XX wieku, zatytułował swoje najważniejsze dzieło: Słuchacze Słowa. Uważał, że właśnie to określenie najpełniej oddaje istotę bycia chrześcijaninem. Chrześcijanin to ktoś, kto słucha Boga – uważnie, pokornie, wiernie – i pozwala, by Boży głos wybrzmiewał w jego codzienności. To nie tylko forma pobożności – to prawdziwa filozofia istnienia. Być słuchającym to trwać w napięciu między skończonością a Tajemnicą, która przemawia.

Tylko w takim słuchaniu rodzi się prawdziwe świadectwo. Tylko wtedy SŁOWO może się wcielać na nowo – przez nasze życie, naszą obecność, nasze wybory. Tylko wtedy codzienne gesty nabierają charakteru epifanijnego – stają się znakiem tego, co niewidzialne, a zarazem najbardziej realne.

Na tym polega świętość. Nie na nadzwyczajności, lecz na głębokim wsłuchaniu się w Tego, który Jest. Święci to ci, którzy całym sobą usłyszeli Słowo – i sami stali się jego echem. Echem Miłości, która przemienia świat.