Powoli (bardzo powoli) wdrażam
się w wypełnianie obowiązków proboszcza. Dzisiaj na przykład byłem w banku, by otrzymać
pełnomocnictwa do zarządzania kontem parafialnym. W pokoju z napisem „Centrum
Bankowości dla Firm” zajęły się mną aż trzy panie, które były dla mnie bardzo
miłe i niesłychanie uczynne, a szczególnie pani Monika, której stanowisko widniejące na wizytówce brzmi: „Menedżer Klienta Biznesowego” (!) Na szczęście
panie nie widziały we mnie biznesmena tylko księdza, co znalazło wyraz między innymi w sposobie, w jaki się do mnie zwracały. Mam już więc wgląd do
konta, choć nie mogę jeszcze nim zarządzać (muszę wpierw wygenerować tzw.
podpis elektroniczny, a to już nieco bardziej skomplikowana operacja). Przedwczoraj
z kolei siostra Dorota ze sklepiku przy kurii sprzedała mi zmyślne urządzenie
do rolowania monet, twierdząc przy tym z nieco ironicznym uśmiechem, że to
niezbędny atrybut każdego proboszcza. Przed chwilą zaś sporządziłem dokument w
Wordzie, nadając mu tytuł „SPRAWY PILNE”. Okazało się, ze w ciągu najbliższych
dwóch dni tych pilnych spraw do załatwienia uzbierało się już 16 (!!!). Aż mnie
od tego rozbolała głowa. Ale są również i bardziej przyjemne momenty wdrażania
się w posługę proboszcza. Kontynuuję chociażby zapoznawanie się z osobami,
które świadczą różne usługi na rzecz parafii. Wczoraj na przykład byłem na
kolacji imieninowej pana Franciszka, naszego organisty, bardzo skądinąd sympatycznego
człowieka, który nie tylko gra i śpiewa w czasie nabożeństw, ale też, jeśli
trzeba, wykonuje inne prace, nawet takie jak malowanie pokoi (to on odnowił
moje proboszczowskie mieszkanie, zanim się do niego sprowadziłem). Na kolacji
byli wszyscy księża pracujący w parafii i ks. Wacław, jeszcze do niedawna jej
proboszcz. Był to bardzo mile spędzony wieczór. Wczoraj również spotkałem się
na chwilę z panią Romą, która prowadzi poradnię życia rodzinnego. Umówiliśmy
się na dłuższe spotkanie w przyszłym tygodniu. Okazało się zresztą, że poznałem trzy lata temu jej
męża, brał on bowiem udział w rekolekcjach, które wówczas prowadziłem
dla harcerzy ze Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego "Zawisza".
Dzisiaj natomiast spotkałem siostrę Victimę opiekującą się w parafii kołem
Caritas. Siostra jest już straszą osobą, ale wciąż niezwykle żywotną. Wiele lat
pracowała jako misjonarka w Rwandzie, a potem, po wydarzeniach z roku 1994,
wróciła do Polski. Od niemal 20 lat sprawuje opiekę nad naszymi ubogimi i
chorymi parafianami. Siostra Victima to doprawdy wyjątkowa postać, przyjazna i bardzo
pogodna. Kilka razy w czasie rozmowy wybuchała
radosnym śmiechem. Rozmowa zresztą zakończyła się zaproszeniem mnie na jej imieniny
do domu sióstr pallotynek, gdzie mieszka wraz z innymi siostrami. Tak oto
mijają pierwsze dni mojego posługiwania w parafii św. Marka. Czasu nie mam za
dużo, zwłaszcza że kontynuuję wykłady z filozofii w seminarium. Ufam jednak, że
jak już wdrożę się w sprawy administracyjne i zapoznam się z działalnością wszystkich
grup istniejących w parafii, znajdę też czas na sprawy czysto duszpasterskie,
bo na te naukowe czasu pewnie zabraknie. Mam tylko nadzieję ukończyć książkę o
wolności, którą rozpocząłem pisać jeszcze przed wakacjami. Jedno jest pewne –
niech nikt się nie odważy powiedzieć w mojej obecności, że proboszczowie nic
nie robią!