Dwa dni temu
uczestniczyłem w uroczystości zaślubin sympatycznej młodej pary: Agnieszki i Tomasza.
Uroczystość miała miejsce w kościele parafialnym pw. św. Franciszka z Asyżu w Warszawie na Tarchominie.
Byłem jednym z pięciu księży odprawiających Mszę świętą, podczas której młodzi narzeczeni
złożyli sobie przysięgę małżeńską. Głównym celebransem był ksiądz biskup Michał
Janocha, biskup pomocniczy Archidiecezji Warszawskiej. On też wygłosił homilię.
Jednak w mojej pamięci utrwaliły się nie słowa z kazania, lecz to, co biskup
Michał powiedział tuż przed udzieleniem końcowego błogosławieństwa. Nawiązał mianowicie
do słów wyrytych na ścianie w prezbiterium kościoła: „Franciszku, idź napraw
mój dom, który, jak widzisz, cały idzie w ruinę”. Słowa te wypowiedział Jezus
do św. Franciszka, kiedy modlił się przed krzyżem w zrujnowanym kościółku św.
Damiana. Ksiądz biskup powiedział, że na przełomie XII i XIII wieku, a więc w
czasach św. Franciszka, Kościół rzeczywiście był w ruinie. I dodał, że Kościołowi
ciągle potrzebni są ludzie, którzy go będą odbudowywać, bo stale chyli się on ku
upadkowi. Kto więc ma go odbudowywać? Biskup spojrzał z uśmiechem na nowożeńców
i powiedział: „Wy go macie odbudowywać. Przez to, że będziecie się kochali, bo
to miłość stanowi najgłębszy i najbardziej istotny nurt życia Kościoła. Jest on
trudno uchwytny. Dlatego media skupiają się na czymś innym, w gruncie rzeczy
drugorzędnym”. Słuchając tych słów, pomyślałem o św. Franciszku, tym bardziej,
że w sierpniu tego roku prawie dwa tygodnie spędziłem z rodzinami w Asyżu − mieście
św. Franciszka i św. Klary. Giovanni Bernardone
faktycznie żył w czasach wielkiego kryzysu Kościoła. Wielu duchownych
prowadziło wówczas mało ewangeliczne, często gorszące życie. Jednak Biedaczyna
z Asyżu nikogo nie oceniał i nie osądzał. Nie wzywał do nawrócenia, rzucając
gromy na grzeszników. Uznał, że nawrócić musi się przede wszystkim on sam, będąc
przekonanym, że tylko osobiste świadectwo może innych pobudzić do samokrytycznej
refleksji i ostatecznie do zmiany życia. To, co charakteryzowało Franciszka i
jego pierwszych naśladowców, to ogromna pokora wynikająca ze samoświadomości
własnej nędzy. Ta pokora rodziła w nich z jednej strony wdzięczność wobec Boga,
który „nie chce śmierci grzesznika, lecz by się nawrócił i miał życie”, a z drugiej
miłosierdzie wobec bliźnich. Byli ludźmi, którzy szczerze kochali innych, szczególnie
tych najuboższych, odrzuconych, zagubionych. To właśnie ta pełna wyrozumiałości
miłość czyniła ich wiarygodnymi świadkami Ewangelii. To dzięki niej byli
rzeczywiście cichymi odnowicielami Kościoła. Nie wiem, dlaczego biskup Michał w
swej końcowej refleksji nawiązał do słów, które wyznaczają początek przemiany
duchowej św. Franciszka z Asyżu. Być może sprowokowało go do tego jedno z
wezwań modlitwy powszechnej, w którym została zawarta prośba o nawrócenie księży
krzywdzących innych ludzi. Ja sam, słuchając tego wezwania, zastanawiałem się
nad tym, jakie było uzasadnienie, by włączyć je do modlitwy wiernych podczas
Mszy odprawianej za nowożeńców. Może dobrze by było, moim zdaniem, gdyby po takim
wezwaniu, pojawiło się również wezwanie z prośbą o nawrócenie dla świeckich, bo
przecież i wśród świeckich wielu jest takich, którzy Kościoła nie budują, lecz
go rujnują, gdy w codziennym życiu nie kierują się miłością. Wielu jest także
takich, którzy krzywdzą wielu dobrych księży chociażby swoją obmową i
oczernianiem. Wystarczy wejść na fora internetowe, by się przekonać jak wzbiera
fala nienawiści wobec osób duchownych. I dotyczy ona nie tylko tych, którzy sprzeniewierzyli
się swemu powołaniu i zasługują na surowe potraktowanie, lecz także tych,
którzy, choć codziennie zmagają się ze swoimi słabościami i ograniczeniami, starają
się jednak dobrze sprawować swoją duszpasterską posługę. Św. Franciszek z Asyżu
przed swoim nawróceniem był osobą świecką i nawet po nawróceniu nie zgodził się
na wyświęcenie go na kapłana. Jako nawrócony świecki pomógł wielu innym
świeckim odnowić i ożywić w nich miłość do Boga i Kościoła. Niemal wszyscy jego
pierwsi towarzysze należeli do stanu świeckiego. Dzięki niemu nawróciło się też
wielu duchownych. Kościół, który stale chyli się ku upadkowi, nieustannie też
się odbudowuje dzięki tym, którzy na zło obecne w Kościele, odpowiadają w taki
sposób, że sami starają się to zło zwyciężyć dobrem. Nie jest to możliwe bez ciągłego
nawracania się. Tylko w ten sposób można włączyć się w ten najgłębszy nurt
życia kościelnego polegający na codziennym wypełnianiu przykazania miłości
wzajemnej: „Po tym wszyscy poznają, że jesteście uczniami moimi, jeśli
będziecie się wzajemnie miłowali”. Kryzys Kościoła ma swe najgłębsze źródło w
deficycie miłości i świętości. Rozumiał to dobrze św. Franciszek. Powiedział kiedyś:
„Chciałbym mieć skrzydła orła, aby przemierzać góry i wykrzykiwać nad
miastami: Miłość nie jest kochana! Miłość nie jest kochana!”. Słowa
wypowiedziane do niego w San Damiano „Idź i napraw mój dom!”, można wyrazić
inaczej: „Idź i miłością opowiadaj o Miłości!” Oby wzięli je je sobie do serca
i księża i świeccy! Jestem wdzięczny biskupowi Michałowi za wypowiedziane przez
niego słowa, bo zrodziły we mnie skruchę i mocne postanowienie poprawy. A Agnieszce
i Tomaszowi życzę, aby ich wzajemna miłość była tak silna i czysta, by nigdy
nie dali się zwieść iluzji, że istnieje jakieś inne źródło ich szczęścia, poza tą
miłością, której jedynym i niewyczerpanym źródłem jest Bóg.