Biskup Simone Scatizzi |
Wiele się ostatnio mówi o złych księżach
i biskupach. Nawet niektórzy wierzący zaczynają ulegać temu klimatowi polowania
na czarownice. Na szczęście większość się temu raczej nie poddaje. Bardzo wielu
katolików odpowiada na tego typu ataki świadectwem wdzięczności wobec dobrych księży,
których spotkali na swojej drodze. Z tych świadectw wyłania się zupełnie inny
obraz Kościoła niż ten, który kreują wojujący ateiści.
Chciałem do tych świadectw dodać również moje. Spotkałem w moim życiu wielu
dobrych duchownych: księży, zakonników i sióstr zakonnych. Wśród nich był
również nieżyjący od 8 lat biskup Simone Scatizzi. Gdy go poznałem, był ordynariuszem
diecezji Pistoia. W Episkopacie włoskim był odpowiedzialny za duszpasterstwo
rodzin. Bardzo mądry biskup, dobry teolog, autor kilku książek. To on przyjął
mnie do swojej diecezji, gdy przed ostatnim rokiem studiów musiałem opuścić
Kolegium Polskie w Rzymie i poszukać sobie nowego miejsca do mieszkania. Biskup
Simone pozwolił mi na cały rok zamieszkać w budynku byłego seminarium
duchownego, gdzie na stałe przebywało dziesięciu księży emerytów. Mogłem tam
mieszkać i jeść za darmo. Na dodatek biskup mianował mnie wikariuszem w parafii
San Bartolomeo, dzięki czemu otrzymywałem, w ramach tzw. „sostentamento del
clero”, takie samo wynagrodzenie jak księża włoscy, choć pracy miałem niewiele
– jedna msza w dni powszednie oraz trzy w niedzielę. W zasadzie biskup Simone sfinansował
mój ostatni rok studiów. Za każdym razem, gdy go odwiedzałem w budynku kurii,
witał mnie z ogromną, ojcowską serdecznością. Zawsze pytał, czy nie potrzebuję
jakiejś pomocy, interesował się też moimi postępami w pisaniu pracy
doktorskiej. Nigdy później nie spotkałem kogoś, kto okazałby mi tyle dobroci. Wspominam
go jednak nie ze względu na to, co dobrego dla mnie zrobił, lecz ze względu na
niezwykłe świadectwo miłosierdzia, które dawał za każdym razem, gdy odwiedzał
księży emerytów, którzy mieszkali razem mną w tym samym budynku. Czynił to
mniej więcej raz w tygodniu, o ile pamiętam w czwartek, zawsze w porze
obiadowej. Podchodził do każdego z emerytów, zagadywał, żartował, pytał o
zdrowie. Wśród nich był też ksiądz, który, jak się później dowiedziałem, porzucił
stan kapłański i odszedł w świat z kobietą. Jego odejście wywołało wstrząs
wśród wiernych i spowodowało wielkie zgorszenie. Kilka lat po swoim odejściu
miał straszny wypadek. Jadąc na motorze zderzył się czołowo z ciężarówką.
Przeżył, ale jego stan tuż po wypadku był tragiczny. Ciało pogruchotane,
roztrzaskana czaszka, mózg, który trzeba było zbierać łyżeczką. Długo znajdował
się w śpiączce, a potem w stanie niemal wegetatywnym. Nikt nie dawał mu szans
na przeżycie. A jednak nie umarł. Po kilkumiesięcznym pobycie w szpitalu trafił
do jakiegoś domu opieki, ponieważ kobieta, dla której porzucił kapłaństwo, nie
chciała się nim opiekować. A żadnych bliskich krewnych nie miał. Nie mógł się
poruszać o własnych siłach, nie mógł też mówić, zamiast słów, z jego
wykręconych ust wydobywały się jedynie jakieś bełkotliwe dźwięki. Nie potrafił też
samodzielnie jeść. Pewnego dnia o tym, co go spotkało, dowiedział się biskup
Scatizzi. Postanowił się nim zająć, mimo że chodziło przecież o eksksiędza,
który został oficjalnie suspendowany. Przeniósł go z domu opieki do budynku seminarium,
gdzie mieszkali księża emeryci. Zapewnił mu opiekę pielęgniarską. Dzięki temu po
jakimś czasie ksiądz ów odzyskał możność poruszania się o własnych siłach.
Nauczył się też jeść samodzielnie. Więcej nie dało się uzyskać. Kiedy biskup
Simone odwiedzał swoich emerytów, podchodził również do tego niepełnosprawnego
księdza. Widziałem nie raz, jak delikatnie podszczypywał go za policzek,
przytulał go i całował w głowę. Okazywał mu bardzo wiele serdeczności. I często
w oczach tego księdza widziałem łzy. Nie wiem, czy to były łzy wzruszenia, czy
może skruchy. Widok biskupa obejmującego z czułością księdza, który go zawiódł
i swoim odejściem sprawił wiernym tyle bólu, bardzo mnie zawsze poruszał. Nie
muszę sobie teraz wyobrażać, jak wyglądało spotkanie ojca i syna z przypowieści
o synu marnotrawnym. Wystarczy, że sobie przypomnę ten obraz biskupa Simone,
który okazuje tyle ciepła swojemu marnotrawnemu księdzu. Biskupowi Simone
bardzo wiele zawdzięczam, ale najbardziej jestem mu wdzięczny za to niezwykłe
świadectwo przebaczenia, dobroci i miłosierdzia, które dawał za każdym razem,
gdy odwiedzał dom księży emerytów. Historia księdza, który porzucił stan
kapłański, i biskupa, który mimo to od niego się nie odwrócił, lecz wyciągnął
do niego pomocną dłoń, gdy ten znalazł się w sytuacji niemal beznadziejnej,
ciężko chory i opuszczony przez wszystkich, jest dla mnie najlepszą ilustracją
słów z księgi proroka Ezechiela: „Bóg nie chce śmierci grzesznika, lecz by się
nawrócił i miał życie”.