Kościółek w Ziołowym Zakątku we wsi Koryciny |
Przygotowując wczoraj rano homilię,
którą miałem wygłosić podczas Mszy świętej wieczornej, zagłębiłem się w lekturę
przeznaczonej na ten dzień Ewangelii i zwróciłem uwagę na ciekawy szczegół. Jezus,
posyłając uczniów z misją głoszenia Dobrej Nowiny i obdarzając ich władzą
wyrzucania złych duchów, przewidział jednocześnie, że ich misja w pewnych
przypadkach może okazać się nieskuteczna. Zapowiedział im, że chociaż będą wyposażeni
w Jego moc, doświadczą również niepowodzeń, ponieważ w niektórych domach ludzie
ich nie przyjmą. Jezus precyzuje nawet, że taka sytuacja będzie miała miejsce wówczas,
gdy pojawią się w mieście. Zaraz po tej zapowiedzi napisane jest jednak, że swoją
misyjną działalność uczniowie prowadzili wśród mieszkańców wsi: „Jeśliby was
gdzieś nie przyjęli, wychodząc z tego miasta, strząśnijcie proch z nóg waszych
na świadectwo przeciwko nim! Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc
Ewangelię i uzdrawiając wszędzie”. Być może już w czasach Jezusa mieszkańcy
miast byli bardziej zamknięci na wartości duchowe niż mieszkańcy terenów
wiejskich. Dzisiaj w naszym kraju ta różnica jest bardzo widoczna. Pokazują to
wyraźnie statystyki religijności Polaków. Frekwencja na niedzielnych mszach
jest dwu lub trzykrotnie większa na wsiach niż w miastach. Różne są tego
powody. Jednak dwa wydają się mi tymi najbardziej sprawczymi. Są to anonimowość
i wykorzenienie. Anonimowość jest w miastach zjawiskiem powszechnym. Wielu mieszkańców
aglomeracji miejskich, często z własnego, świadomego wyboru, ucieka w
bezimienność, gdyż w ich mniemaniu daje im to, złudne w gruncie rzeczy,
poczucie swobody, nieskrępowania opinią innych ludzi. Najlepszym tego dowodem
są nowe osiedla, których mieszkańcy nie kwapią się do nawiązywania bliższych,
dobrosąsiedzkich relacji. Zdarza się, i to wcale nie tak rzadko, że nawet ci,
którzy mieszkają tuż obok siebie, w tym samym bloku, a nawet w tej samej
klatce, często zupełnie nic o sobie nie wiedzą. Ucieczka w anonimowość to
tendencja stojąca w wyraźnej sprzeczności z tym, do czego skłania religia. Nie
ma w niej miejsca na izolacjonizm. Religia jest zawsze wspólnototwórcza, a nie
egocentryczna, bo podkreśla, że wszyscy jesteśmy dziećmi Boga. Szczególnie
dotyczy to chrześcijaństwa. Do samej istoty jego działania należy to, co w
dokumencie Novo millennio ineunte Jan
Paweł II nazwał „krzewieniem duchowości komunii”. Tam więc, gdzie więzy
społeczne są silniejsze, tam też korzystniejsze są warunki do rozwoju życia
religijnego. Niestety w dużych miastach dramatycznie zmniejsza się to, co w
kręgach socjologicznych i psychologicznych nazywa się kapitałem społecznym,
ponieważ więzy międzyludzkie ulegają coraz większemu rozpleceniu. Amerykański
socjolog i politolog Robert Putnam w głośnej książce Bowling Alone wymienia różne powody tego zjawiska: brak czasu, nawet dla najbliższych, gorączkowa pogoń za pieniędzmi, mobilność społeczna, rozwój techniki, który sprawia, że ludzie częściej obcują bezpośrednio z maszynami niż z innymi osobami, wpływ
mass mediów goniących głównie za tanią sensacją, kryzys tradycyjnej rodziny, zanik więzi międzypokoleniowych. Wszystkie
te czynniki nie ułatwiają rozkwitu życia religijnego. Wiedzą to bardzo dobrze
duszpasterze, którzy pracują w wielkomiejskich parafiach. Kolejną bolączką
społeczności miejskich jest to, co socjologowie nazywają wykorzenieniem.
Dotyczy to przede wszystkim tych, którzy przeprowadzają się do miast. Imigracja
ze wsi do miasta oznacza porzucenie środowiska, w którym się wyrosło i które
kształtowało zarówno osobowość, jak i tożsamość. Duże miasta ze swoimi betonowymi i często odgrodzonymi od reszty świata blokowiskami
już nie są tak mocno tożsamotwórcze. Nie działa tu bowiem siła tradycji dająca o
sobie znać w wiejskich lub małomiasteczkowych społecznościach. Oprócz tego życie w mieście jest bardzo
szybkie, w nieustannym biegu, z bez przerwy atakującymi nas mocnymi bodźcami, które nie
pozostawiają zbyt wiele czasu na głębszą refleksję, bo ta wymaga zatrzymania
się i zdystansowania wobec bieżącej gorączki. W efekcie mieszkańcy miast żyją w
przestrzeni coraz bardziej zsekularyzowanej, coraz bardziej „odczarowanej”, jak
by to określił niemiecki myśliciel Max Weber. I dlatego są coraz mniej
wrażliwi na rzeczywistość duchową. A poza tym ludzie mieszkający na wsi, mimo że stylem swego życia zaczynają doganiać „miastowych”, posiadają jednak nad nimi również i tę
przewagę, że mają jeszcze bezpośredni kontakt z naturą, która ich wokół otacza, choć i oni, zamiast z
tego obficie korzystać, gubią ten, zazwyczaj nieuświadomiony przez nich, metafizyczny i kontemplatywny wymiar ich egzystencji. Świadczy o tym chociażby to, że swój wolny czas coraz częściej spędzają głównie przed telewizorami, o czym
wiele razy mogłem się (niestety) przekonać, odwiedzając moje rodzinne strony. Kiedyś nie
mieli wyjścia. Niemal ciągły kontakt z naturą zapewniała im praca w polu czy w
ogrodzie. Nawet zwykłe wyjście po krowy na pastwisko wiązało się z możliwością
podziwiania roztaczającej się wokół przyrody. Ile razy ja sam miałem możliwość zachwycenia się pięknymi pejzażami, śpiewem skowronków, rechotem żab czy charakterystycznym klekotaniem bocianów, gęstą, mleczną mgłą unoszącą się nad polami, barwami
tęczy, niesamowicie rozgwieżdżonym niebem w nocy czy widokiem wschodzącego lub zachodzącego słońca. Uprzemysłowienie rolnictwa doprowadziło
jednak do tego, że i na wsi coraz rzadziej czyta się z księgi natury. Jednak
wciąż jeszcze relacje międzyludzkie są tam dość silne, wciąż ważne są dla mieszkańców
wsi wartości, które kultywowały poprzednie pokolenia. Ja, na całe szczęście,
urodziłem się i całe swoje dzieciństwo spędziłem na wsi, położonej wśród
podlaskich lasów, łąk i pól. Ilekroć wracam do tego czasu moimi wspomnieniami, zawsze czynię to z wielką nostalgią. Życie na wsi pozostawiło w mojej duszy trwały, niezatarty ślad, choć przecież większość mojego późniejszego życia przeżyłem
albo w wielkich miastach, takich jak Warszawa, Rzym czy Nowy York, albo w nieco
mniejszych: Legionowo, Pistoia, Fort Collins. Może gdyby nie moje powołanie i
ja również zakwestionowałbym w którymś momencie wartości, które zostały mi
przekazane przez mojego dziadka, moją babcię, moją mamę, moje sąsiadki i
sąsiadów, także przez księży i nauczycieli, gdy prowadziłem dość beztroskie
życie we wsi Koryciny. Bogu niech będą dzięki za to, że mnie przed tym
uchronił.