środa, 19 września 2018

Na temat filmu "Kler"

Niedługo na ekrany polskich kin wchodzi film Wojciech Smarzowskiego pt. „Kler”. Jakiś czas temu widziałem jego długi, kilkuminutowy zwiastun. Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że obraz Smarzowskiego to film skrajnie antyklerykalny. Jego scenariusz równie dobrze mógłby napisać jakiś fanatyczny redaktor „Faktów i Mitów” bądź ktoś pokroju Jerzego Urbana. Duchowni są w nim ukazani w tak mocno przerysowanym, negatywnym świetle, że chyba tylko widzowie nienawidzący Kościoła uznają go za obiektywny i wyważony. Tacy ludzie od czasu do czasu potrzebują nowej dawki paliwa, choćby w postaci filmowego paszkwilu, by ogień ich nienawiści do Kościoła rozpalił się z jeszcze większą siłą. Film Smarzowskiego świetnie się do tego nadaje, tym bardziej, że od strony technicznej i gry aktorskiej robi wrażenie bardzo dobrze zrealizowanego. Zresztą sam reżyser to, jak się okazuje, człowiek motywowany iście Urbanowskim antyklerykalizmem, czego najlepszym dowodem jest wywiad, jakiego niedawno udzielił Gazecie Wyborczej. Oprócz niesprawiedliwych, prostackich oskarżeń wyolbrzymiających do niebotycznych rozmiarów słabości osób duchownych znajdują się w nim również postulaty radykalnego oddzielenia Kościoła od społeczeństwa. Co, oprócz dialogów i scen o charakterze jawnie bluźnierczym, najbardziej mnie irytuje i zasmuca w filmie „Kler”? Wcale nie to, że ukazuje różne przywary duchownych i ich grzechy. Nie da się przecież zaprzeczyć, że zdarzają się w Kościele sprawy naprawdę gorszące. Najbardziej zaś destrukcyjne dla wspólnoty Kościoła są zgorszenia spowodowane postawą niektórych duchownych. Ja sam znam kilku z mojej diecezji, co do których jestem przekonany, że nie powinni być dalej księżmi i szczerze współczuje wiernym skazanym na ich „posługę”. Wiem jednak, że jest to margines. Mój sprzeciw budzi to, że film Smarzowskiego jest bardzo niesprawiedliwym i krzywdzącym uogólnieniem. Jest bowiem krańcowo jednostronny, stygmatyzujący wielu dobrych kapłanów. Moje doświadczenie Kościoła mówi mi, że znacznie więcej w nim dobra niż zła. Jeśli jednak ktoś jest silnie uprzedzony, czy to pod wpływem antyklerykalnej propagandy czy na skutek jakieś swojej osobistej urazy doznanej w kontakcie z instytucją Kościoła, to w jego widzeniu te proporcje będą się odwracać. Na antyklerykalną propagandę najbardziej podatne są te osoby, które już od dawna nie mają praktycznie żadnego kontaktu z Kościołem. Ci, którzy są obecni w Kościele, którzy regularnie praktykują, a więc uczestniczą we Mszach świętych, w spotkaniach różnych wspólnot, wyraźnie widzą, że „nie taki diabeł straszny, jak go malują”. Myślę, nawet jestem pewien, że film Smarzowskiego, jako skrajnie wypaczający obraz Kościoła, ich stosunku do Kościoła nie zmieni, jeśli w ogóle zdecydują się go obejrzeć, do czego nie zachęcam, a nawet szczerze odradzam. Wiem jednak, że nachalna promocja tego filmu, z którą mamy do czynienia w środkach masowego przekazu i na bilbordach zapełni sale kinowe, przynajmniej na początku. Będzie to kolejne potwierdzenie, że antyklerykalizm odgórny, lansowany w mediach, manifestowany przez wielu celebrytów, znajduje poparcie również na dole. Dla nas księży jest to zjawisko przykre i bolesne. Przecież historia Polski to także historia wielu wspaniałych duchownych. Wśród nich wielu było takich, którzy oddali życie za Ojczyznę. Dobitnym tego przykładem jest los polskich księży podczas II Wojny Światowej. Z żadnego innego narodu nie wymordowano wówczas tylu duchownych, co z Polski. Samego tylko obozu w Dachau nie przeżyło ponad tysiąc polskich księży. Dzielili kapłani los ciemiężonego narodu także po wojnie, ginąc jak inni polscy patrioci w stalinowskich więzieniach. Jednym z takich więzień było więzienie przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, gdzie zamordowano również wielu katolickich księży. Boli więc, gdy niektórzy o tym zapominają i tak łatwo dają się uwieść antykościelnej retoryce. Jak w takiej sytuacji szczególnie my księża powinniśmy reagować na te kolejne wybryki antykatolickiego w gruncie rzeczy antyklerykalizmu? Nadal aktualne pozostają moje rady, które zawarłem w książce „Dotknięcie Boga” w rozdziale „Oblicza antyklerykalizmu”. Po pierwsze, księża powinni robić swoje, to znaczy wypełniać jak najlepiej swoje obowiązki, nie zostaje się bowiem księdzem w tym celu, by wszystkim się podobać, lecz po to, by pełnić wolę Bożą. Jezus nie obiecywał swoim uczniom, że wszyscy będą ich zawsze rozumieli i wspierali, przeciwnie, przygotowywał ich na różne trudne sytuacje związane z realizowaniem ich powołania, także na prześladowania. Po drugie, właściwą reakcją na manifestowanie różnych form antyklerykalizmu nie jest bojaźliwe wycofanie się w swoją prywatność ani obrażanie się na ludzi, odwracanie się od nich, lecz przeciwnie: otwartość i szukanie kontaktu z nimi. Jedynym bowiem lekarstwem na jakiekolwiek uprzedzenia są fakty, a fakty, wbrew antyklerykalnej propagandzie, mówią, że nie tacy ci księża straszni, jak ich wojujący ateiści malują. Po trzecie, i chyba najważniejsze, nie powinno się swoim zachowaniem prowokować antyklerykalnych wystąpień, dostarczać przeciwnikom Kościoła dodatkowych argumentów na potwierdzenie ich fobii i uprzedzeń. Należy poza tym odróżniać prymitywne, zrodzone z nienawiści ataki od umiarkowanej krytyki, która, jeśli jest słuszna, zawsze winna być przyjmowana z pokorą i mobilizować do wytrwałej pracy nad sobą – nikt przecież nie jest doskonały. Wezwanie do uznania własnej grzeszności, jakie słyszymy na początku każdej Eucharystii, kierowane jest do wszystkich – zarówno do świeckich wiernych, jak i do kapłana, który Mszę odprawia. Po czwarte wreszcie, należy patrzeć na antyklerykalizm, zwłaszcza na ten o najbardziej wulgarnym i prymitywnym obliczu, zarówno ten celebrycki, jak i „tramwajowy”, w świetle przykazania miłości nieprzyjaciół, ostatecznie bowiem zło można tylko dobrem zwyciężyć. Chrystus powiedział: „Skoro Mnie prześladowali, to i was prześladować będą” (J 15, 20). Wyrazem miłości nieprzyjaciół była w przypadku Jezusa Jego modlitwa za prześladowców: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34). Jest to najważniejsza broń, do której zwłaszcza księża powinni się uciekać. Taka modlitwa uwalnia od chęci odpłacania pięknym za nadobne.