Mimo licznych opracowań naukowych oraz
relacji świadków dokumentujących polską pomoc Żydom w czasie II wojny
światowej, a także mimo ogromu ofiar, jakie naród polski poniósł w wyniku
zbrodniczej polityki okupanta niemieckiego, regularnie pojawiają się nowe
oskarżenia pod adresem Polaków o współudział w Holokauście.
Kilka dni temu niemiecki dziennik Frankfurter
Allgemeine Zeitung opublikował artykuł, w którym otwartym tekstem stwierdzono,
że Polacy „dopuścili się współwiny w prowadzonym przez Niemców Holokauście”. W
podobnym duchu utrzymana jest również opublikowana przez wydawnictwo De Gruyter w Berlinie w 2024 r. książka Grzegorza
Rossolińskiego-Liebe pt. Polnische Bürgermeister und der Holocaust (Polscy
burmistrzowie i Holocaust), współfinansowana przez Fundację Fritza Thyssena,
który – co ciekawe – sam przez długi czas był zwolennikiem Hitlera, a nawet
członkiem NSDP. Autor sugeruje w niej, że polscy burmistrzowie stanowili
„kluczową grupę” w nazistowskim aparacie zagłady, będąc „równorzędnymi
partnerami” niemieckich zbrodniarzy. Publikacja ta spotkała się z ostrą krytyką
ze strony środowisk naukowych i opinii publicznej w Polsce. W odpowiedzi na jej
tezy aż 120 polskich intelektualistów wystosowało list otwarty, w którym
jednoznacznie odrzucili główne wnioski książki jako fałszywe, sprzeczne z
faktami historycznymi i pozbawione rzetelności badawczej.
Krytykę tę potwierdza również recenzja
opublikowana przez Instytut Pamięci Narodowej (zob: https://czasopisma.ipn.gov.pl/index.php/pjs/article/view/2761/2730),
wskazująca na poważne błędy metodologiczne, tendencyjne pomijanie złożonego
kontekstu okupacji oraz marginalizowanie roli niemieckich władz
odpowiedzialnych za Holokaust. Autor recenzji, dr Damian Sitkiewicz, napisał
między innymi: „Wskazane przez autora źródła, a zwłaszcza ich kreatywna i
zmanipulowana interpretacja w wielu miejscach przesiąknięta kłamstwami,
zdecydowanie nie potwierdzają by polscy burmistrzowie prześladowali Żydów z
własnej inicjatywy”. W innym miejscu pisze bez ogródek, że książka Rossolińskiego-Liebe to wyjątkowo nierzetelna,
wręcz „hochsztaplerska praca”: „Autor w ogóle zupełnie nie bierze
pod uwagę faktu, że mieliśmy niemiecki terror. W książce
Niemcy są odsunięci na plan dalszy, prawie że nieobecni. Wedle
autora to Polacy są beneficjentami większości tego procesu,
który on nazywa Holokaustem”.
Nie jest to pierwszy przypadek, gdy Polacy
są oskarżani o współsprawstwo Zagłady. Dziesięć lat temu podobne oskarżenia
wysunął James Comey, ówczesny dyrektor FBI, który 15 kwietnia 2015 roku w
przemówieniu wygłoszonym w Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie mówił o Polakach
jako o „wspólnikach morderców”, twierdząc, że „ulegli nazistowskiej ideologii”
i „pomagali mordować miliony”. Jego wypowiedź wywołała wówczas falę oburzenia i
oficjalne protesty ze strony polskich władz.
Niestety, podobne narracje nadal pojawiają
się w przestrzeni publicznej – nie tylko ze strony niektórych publicystów i
polityków izraelskich czy niemieckich, ale również ze strony uznanych
instytucji. Niedawno Instytut Yad Vashem opublikował na platformie X (dawniej
Twitter) wpis, w którym stwierdzono, że „Polska była pierwszym krajem, w którym
Żydzi zostali zmuszeni do noszenia charakterystycznego znaku w celu
odizolowania ich od otaczającej ludności”. Sugestia ta całkowicie pomijała fakt,
że obowiązek noszenia opasek z gwiazdą Dawida wprowadzono nie z inicjatywy
polskich władz – których zresztą wówczas już nie było – lecz na mocy dekretu
wydanego 29 listopada 1939 roku przez Hansa Franka, Generalnego Gubernatora
okupowanej Polski.
Lista podobnych publicznych oskarżeń jest
długa i stale się wydłuża. Nie sposób więc nie odczuwać głębokiej irytacji, gdy
co pewien czas na forum międzynarodowym – w publicystyce, polityce, a czasem i
w wypowiedziach prominentnych postaci – pojawiają się kolejne oskarżenia wobec
Polaków o rzekome współsprawstwo w Zagładzie Żydów. Oskarżenia te, często
oparte na fragmentarycznych narracjach i nieuprawnionych uogólnieniach, nie
tylko ranią zbiorową wrażliwość naszego narodu, lecz także zniekształcają
wielowarstwową i tragiczną prawdę o okupacyjnej rzeczywistości.
Historia każdego społeczeństwa zawiera w
sobie światło i cień. Nie istnieje naród nieskazitelny – tak samo jak nie
istnieje naród z definicji winny niemal wszystkiemu – każdej formie zła.
Polska, podobnie jak inne kraje dotknięte wojną i terrorem, ma w swojej
przeszłości zarówno chwile chwały, jak i momenty wstydu. Dojrzałość narodowa
polega nie na wybielaniu historii, lecz na odwadze przyjęcia jej w całej
prawdzie – również tej trudnej i bolesnej. Ale warunkiem takiej refleksji jest
uczciwość intelektualna, proporcja osądu i empatia wobec wszystkich ofiar – a
nie publicystyka, która zamiast leczyć rany, rozdrapuje je z premedytacją.
W tym kontekście nie sposób nie zauważyć,
że również twórczość takich autorów jak Jan Tomasz Gross, Jan Grabowski, Michał
Bilewicz czy Barbara Engelking – mimo pewnego wkładu w ożywienie debaty – bywa
nacechowana narracyjnym skrótem, nieuprawnioną generalizacją, a niekiedy także
sugestywnym językiem, który w odbiorze publicznym łatwo przechodzi w oskarżenie
całego narodu. To zaś prowadzi do niebezpiecznego zatarcia granicy między
poszukiwaniem prawdy a tworzeniem nowej, uproszczonej mitologii – tyle że tym razem
obciążającej, nie oczyszczającej.
Warto przypominać – nie w duchu
wybielania, lecz dla prawdy – że w Polsce, inaczej niż w większości okupowanych
krajów Europy, za pomoc Żydom groziła kara śmierci. I nie była to bynajmniej kara
symboliczna. Przypadek rodziny Ulmów z Markowej, bezlitośnie rozstrzelanej
przez Niemców wraz z ukrywanymi Żydami, jest jedynie jednym z wielu tragicznych
świadectw. Pacyfikacje wsi takich polskich jak Cisie, Rekówka, Ciepielewo czy
Markuszowa pokazywały, że ceną za odwagę bywała śmierć. Mimo to Polacy
podejmowali działania – indywidualne i zbiorowe – na rzecz ratowania Żydów.
Przykładem tego jest powstanie Rady Pomocy Żydom „Żegota” – jedynej tego typu
organizacji w okupowanej Europie.
Tysiące nazwisk Polaków (ponad siedem tysięcy, co stanowi jedną czwartą wszystkich nazwisk!) widnieje dziś w
Instytucie Yad Vashem w Jerozolimie jako „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata”.
Ale za każdą znaną historią kryją się inne – anonimowe, ciche, zapomniane przez
historię, lecz być może zapisane w pamięci Boga. To właśnie na tle ich
poświęcenia oskarżenia o „narodową winę” brzmią szczególnie niesprawiedliwie –
nie dlatego, że nie było przypadków zdrady, donosów czy innych form moralnego
upadku, ale dlatego, że nie wolno ich czynić miarą całości.
Każde społeczeństwo w ekstremalnych
warunkach wydobywa zarówno to, co najpiękniejsze, jak i to, co najsłabsze w
ludzkiej naturze. Czy wśród Polaków byli kolaboranci, szmalcownicy, ludzie nikczemni,
kierujący się zyskiem lub strachem? Owszem. Ale byli tacy w każdym narodzie.
Czynić z tych jednostkowych przypadków regułę – to nie tylko błąd
metodologiczny. To nade wszystko błąd moralny. To uderzenie nie tylko w fakty,
ale i w pamięć o tych, którzy ocalili ludzką godność w czasach, gdy łatwiej i
bezpieczniej było odwrócić wzrok. W przypadku oskarżeń wobec Polaków coraz
częściej są one przykładem antypolonizmu, który tak samo zasługuje na
potępienie, jak każdy przejaw antysemityzmu.
Uważam jednak, że nie służy obronie
dobrego imienia naszego narodu stawianie retorycznego pytania: „Czy Żydzi
byliby lepsi na naszym miejscu?”. Historia nie powinna służyć moralnemu
licytowaniu się na ofiary i bohaterów.
Współczesne konflikty – również te toczące
się na Bliskim Wschodzie, naznaczone cierpieniem niewinnych, krwią ofiar palestyńskich
ataków terrorystycznych i brutalnością izraelskich zbrodni wojennych – boleśnie
przypominają, że ludzkość wciąż nie wyciągnęła pełnej lekcji ze swoich dawnych
tragedii. Żaden naród nie ma monopolu ani na ból, ani na rację moralną.
Historia nieustannie uczy, że w obliczu zagrożenia czy ideologicznego
zaślepienia w każdej społeczności znajdą się tacy, którzy mogą stanąć po
stronie oprawców a nie ofiar.
Wszyscy jesteśmy zdolni do heroizmu, do
bezinteresownego dobra, ale też do upadku, nawet do bezlitosnego bestialstwa –
gdy zwycięża strach lub nienawiść. Z tej świadomości nie powinien rodzić się
cynizm, lecz głęboka pokora. To właśnie ona – nie oskarżenia ani moralna
wyższość – jest punktem wyjścia do autentycznego dialogu i pojednania.
Dlatego dziś, w czasach, gdy złe emocje
zbyt łatwo przeradzają się w niesprawiedliwe osądy i pochopne potępienia, a
pamięć historyczna bywa wykorzystywana jako narzędzie ideologicznych lub
nienawistnych ataków, tym bardziej potrzebna jest odpowiedzialność – zarówno w
wyważonym mówieniu o przeszłości, jak i w mądrym kształtowaniu teraźniejszości.
Tylko wtedy historia może rzeczywiście pełnić swoją rolę nauczycielki życia,
zamiast stawać się narzędziem dyskredytacji czy potępiających tyrad.
Wydaje się, że przykład takiej
odpowiedzialnej postawy dał niedawno nowy ambasador Stanów Zjednoczonych w
Polsce, Tome Rose, praktykujący żyd, były wydawca i dyrektor generalny The
Jerusalem Post. W jednej ze swoich ostatnich wypowiedzi jasno stwierdził: „Zbyt
długo ten naród obciążany był moralną skazą, która nigdy nie była jego –
oszczerstwem, że Polska w jakikolwiek sposób ponosi odpowiedzialność za
zbrodnie popełnione przez innych. Przez dekady Polska doświadczała
głębokiej niesprawiedliwości historycznej. Przekonanie że Polska
współdzieli winę za barbarzyńskie czyny dokonane przeciwko niej jest
groteskowym fałszowaniem historii i w gruncie rzeczy formą "oszczerstwa
krwi" wymierzonym w Polskę i Polaków”.
Pozostaje mieć nadzieję, że tak wyważone i
jednoznaczne słowa przyczynią się przynajmniej do częściowego powstrzymania
zapędów tych, którzy – kierując się uprzedzeniami lub politycznymi kalkulacjami
– nieustannie dają upust swoim antypolskim resentymentom.
Nie ukrywam, że głęboko oburza mnie fakt,
iż niektórzy z nich, formułując oskarżenia pod adresem Polaków bez widocznej
troski o historyczny kontekst czy naukowy obiektywizm, czynią to... za
pieniądze polskich podatników. Dla mnie osobiście to moralnie wątpliwe, i
dlatego trudne do zaakceptowania.