środa, 3 grudnia 2025

Iluzja mocy

Piotr – jeden z najbliższych uczniów Jezusa – był postacią nietuzinkową, niezwykle barwną. Jego temperament sprawiał, że działał szybko, często kierując się sercem bardziej niż rozumem. Był spontaniczny, czasem wręcz impulsywny, ale też pełen gorliwości i pasji. W jego postawie nie brakowało autentyczności. Gdy coś czuł – natychmiast dawał temu wyraz, zarówno w słowach, jak i w czynach.

Jego serce biło mocno dla Mistrza. Gdziekolwiek szedł Jezus, Piotr chciał być tuż obok. Chętnie też deklarował niezłomną wierność, nawet w obliczu zagrożenia, nawet gdyby ceną miała być utrata życia. W kluczowym momencie, gdy Jezus zapowiada swoją mękę i śmierć, Piotr – z żarliwością i bez cienia wahania – deklaruje: „Choćby wszyscy Cię opuścili – ja nigdy Cię nie opuszczę!” (Mt 26, 33)

To wyznanie nie jest jedynie świadectwem miłości i przywiązania – to także manifest wiary we własne siły. Piotr ufa sobie – swojej wewnętrznej mocy. Wydaje mu się, że jego uczucie, jego oddanie są wystarczającym zabezpieczeniem przed zdradą. Piotr jeszcze nie wie, że moc czerpana z samego siebie jest złudna – krucha jak gliniane naczynie. Jednak Jezus, który zna serca i nie daje się zwieść ludzkimi deklaracjami, odpowiada mu z bolesną szczerością: „Zaprawdę, powiadam ci: jeszcze tej nocy, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz.” (Mt 26,34)

W tych słowach Jezus demaskuje nie tylko ułudę Piotra, lecz także złudzenie, któremu tak często ulegamy my sami – przekonanie, że jesteśmy w stanie wytrwać w dobru wyłącznie o własnych siłach. Że wystarczy chcieć, by móc.

Piotr, tak pewny siebie, zostaje jednak wystawiony na próbę. I… zawodzi.

Na dziedzińcu arcykapłana, w blasku ogniska i w obecności zgromadzonych tam ludzi, rozpada się jego obraz samego siebie jako wiernego ucznia. Trzykrotnie zapiera się Jezusa – nie w heroicznej walce ani pod wpływem tortur, lecz w zwykłych słowach wypowiedzianych ze strachu: „Nie znam tego człowieka”. W ten sposób iluzja duchowej siły pęka niczym bańka mydlana.

Ale właśnie w tym pęknięciu – jak w ziarnie, które musi obumrzeć – zaczyna się coś nowego. Ta bolesna chwila, gdy Piotr spotyka spojrzenie Jezusa i wychodzi, by gorzko zapłakać, nie jest końcem jego historii. Przeciwnie – staje się początkiem prawdziwej drogi wiary. Od tej chwili Piotr przestaje budować na sobie – na własnej odwadze i determinacji. Zaczyna rozumieć, że duchowa siła nie pochodzi z jego wnętrza, lecz ma swoje źródło w Tym, który – mimo zdrady – nie odwrócił od niego wzroku.

Po zmartwychwstaniu Jezus nie robi Piotrowi wyrzutów. Nie wypomina mu słabości. O nic nie oskarża. Nie żąda przysiąg ani deklaracji wierności. Pyta tylko o jedno: „Czy Mnie miłujesz?” (J 21,15). To pytanie nie dotyczy już siły woli, lecz głębi serca. Nie chodzi o obietnicę niezłomności, ale o więź. O pokorną miłość, która przeszła przez ogień wstydu i grzechu.

Piotr odpowiada z nową świadomością – bez zadufania, z pokorą: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham.” Tym razem nie zapewnia: „Teraz już na pewno Cię nie zdradzę!”. Bo wie, że może to się powtórzyć – doświadczył bowiem własnej słabości, namacalnie poznał swoją kruchość.

W tym wyznaniu nie ma już triumfu człowieka, który wierzy w siebie. Jest natomiast ufność kogoś, kto już wie, że sam z siebie nie jest zdolny do niezłomnej wierności, ale że Bóg jest wierny mimo wszystko. I to właśnie na tej pokorze, a nie na pysze duchowej, Jezus zbuduje Kościół.

Także i my, podobnie jak Piotr, często ulegamy złudzeniu, że jesteśmy duchowo silni, niezłomni, że „damy radę”. Niekiedy dopiero upadek odsłania przed nami prawdę o nas samych. Ta prawda – choć bolesna – nie pojawia się jednak po to, by nas niszczyć, przytłaczać czy na stałe podkopywać nasze poczucie własnej wartości. Przeciwnie – jest darem, który może uwolnić nas od nadmiernego polegania na sobie samych i pomóc otworzyć się na moc Boga. Na łaskę większą niż nasz grzech. Może owocować wyznaniem powtarzanym w chwilach próby: „Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia” (Flp 4, 12). Nie sam z siebie, ale w Nim.