Bardzo mi żal mieszkańców
włoskich regionów Marche i Abruzzo, które w dniu dzisiejszym kolejny już raz, czwarty w ciągu
ostatnich kilku miesięcy, zostały nawiedzone w krótkich odstępach czasu przez trzy silne
wstrząsy sejsmiczne. Choć zginęła „tylko” jedna osoba, to jednak kolejne trzęsienia ziemi, oprócz tego, że spowodowały nowe zniszczenia materialne w miejscowościach już wcześniej zrujnowanych,
na dodatek zasypanych w tym roku obfitym śniegiem, co zdarza się tu raczej
rzadko, tylko pogłębiło w ludziach tam żyjących stan ducha, który w języku włoskim
określa się mianem „angoscia”. Słowo to oznacza mieszankę wielu negatywnych emocji takich jak: lęk, smutek, trwoga, zmartwienie, niepewność. Zaglądam na włoskie portale i
czytam wypowiedzi ludzi opowiadających o tym, co się wydarzyło i o swoich odczuciach - „angoscia” przebija niemal z każdego ich słowa. Kilka
razy wraz z przyjaciółmi spędzałem w tych regionach letnie wakacje. Często z przyjemnością i niemal z rozrzewnieniem wspominam nasze wędrówki po malowniczych
górskich szlakach w Parku Narodowym Monti dei Sibillini czy też w Parku
Narodowym Gran Sasso, spacery uliczkami starych miasteczek, pamiętających czasy
średniowieczne, takich jak: Castelluccio, Norcia, Montefortino, Montemonaco,
Cascia, a także chwile spędzone na modlitwie w kościołach i sanktuariach: w Bazylice
św. Rity w Cascii, w katedrze św. Benedykta w Nursji, w sanktuarium maryjnym Madonna del
Ambro, w klasztorze cysterskim Certosa di Pavia. Próbuję wyobrazić sobie, co czują ludzie
dotknięci kolejny raz tym niemożliwym do przewidzenia kataklizmem. Wielu z
nich zresztą nie ma już dokąd wrócić, inni boją się pozostawać na miejscu. Bardzo
trudno jest żyć niemal w nieustannym poczuciu zagrożenia, ze świadomością, że w każdej chwili może nastąpić kolejny, silniejszy wstrząs. Na dłuższą metę taki stan niepewności jest nie do wytrzymania. To, co przeżywają obecnie mieszkańcy dewastowanych
przez trzęsienia ziemi włoskich miejscowości, stanowi dla nich również wyzwanie duchowe. Jak wytłumaczyć to, co się stało, w świetle prawdy o Bożej Opatrzności? Dlaczego Bóg w
taki sposób ich doświadcza? A może właśnie w takich sytuacjach znajduje zastosowanie owo Marcelowskie
rozróżnienie na problem i tajemnicę? Może zamiast stawiać pytanie „dlaczego?”,
należy zapytać: „po co?”. Ale szukanie sensu w wydarzeniach, które sprawiają,
że wobec śmiercionośnych kaprysów nieobliczalnej natury ludzie czują się tacy
mali i bezradni, nie jest wcale zadaniem prostym. Są to bowiem wydarzenia, które stosunkowo łatwo mogą zrodzić
zwątpienie w dobroć Boga, a nawet bunt wobec Niego. A jednak czy możliwe jest
odnalezienie jakiegokolwiek sensu cierpienia, tego, co trudne i bolesne, poza horyzontem religijnej wiary? Każdy
z nas wcześniej czy później osobiście doświadczy jakiegoś życiowego wstrząsu, jakiejś
bezradności, zachwiania światopoglądowych pewników, ogołocenia z ludzkich oparć. Bo wszystko, co na tej ziemi może
stanowić dla nas oparcie albo dawać nam poczucie bezpieczeństwa, jest kruche,
zawodne, łatwo utracalne. Wiem to od dawna, a mimo to wzdragam się na myśl, że Bóg mógłby poprowadzić mnie drogą Hioba. A przecież chodząc w tych
dniach po kolędzie, codziennie spotykam ludzi, których On taką właśnie drogą prowadzi –
drogą samotności, choroby nowotworowej, starczej niedołężności. Co mam im do
powiedzenia? Najczęściej niewiele. W gruncie rzeczy jestem bezradny ich bezradnością! Czy z tej mojej bezradności nie
powinna rodzić się moja modlitwa? Więc dobrze, za chwilę pójdę do oratorium po
to, by ich i swoją bezradność ofiarować Temu, który powiedział: „Przyjdźcie do
Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”. Już wiem, że raczej niewiele Mu powiem. Czasami jednak milczenie jest lepsze od mówienia. Zwłaszcza na modlitwie.
P.S. Niestety, dziś rano okazało się, że być może ok. 30 osób zginęło w zasypanym przez lawinę Hotelu Rigopiano niedaleko Gran Sasso. Właśnie czytam relację człowieka, który ocalał, bo w tym czasie, gdy zeszła lawina, wyszedł po coś na zewnątrz do samochodu. W zasypanym przez śnieg hotelu zostały jego żona i dzieci. Są niewielkie szanse, by przeżyły.
P.S. Niestety, dziś rano okazało się, że być może ok. 30 osób zginęło w zasypanym przez lawinę Hotelu Rigopiano niedaleko Gran Sasso. Właśnie czytam relację człowieka, który ocalał, bo w tym czasie, gdy zeszła lawina, wyszedł po coś na zewnątrz do samochodu. W zasypanym przez śnieg hotelu zostały jego żona i dzieci. Są niewielkie szanse, by przeżyły.