wtorek, 24 stycznia 2017

W poszukiwaniu sensu

Sens życia - to coś, co uzasadnia trud życia i co czyni go wartym przeżycia. Czym jest? Czy jest czymś transcendentnym i statycznym, co można odkryć jako coś danego z zewnątrz? Czy też raczej jest czymś immanentnym i dynamicznym, co należy dopiero życiu nadać, co jest zadaniem do wykonania, co wykuwa się osobistym, mozolnym wysiłkiem. Z pewnością nie jest możliwe ani odkrycie, ani nadanie sensu temu, co aktualnie robię lub czego doświadczam, jeśli nie wiem, jaki jest ostateczny cel mojego życia. Po co żyję? Jaki jest w ogóle cel mojego zaistnienia w świecie? Ku jakim nadrzędnym wartościom powinienem kierować się w życiu? Na te pytania nie można odpowiedzieć bez poznania prawdy naturze o człowieka. Człowiek współczesny, który przekroczył próg trzeciego milenium, doświadcza dzisiaj pewnego paradoksu: z jednej strony, dzięki potężnym teleskopom i sondom kosmicznym jest w stanie dokonywać coraz głębszej penetracji wszechświata, a z drugiej wydaje się być nie zdolny do eksploracji samego siebie, do poznania swoich wewnętrznych przestrzeni. Starogreckie wezwanie „poznaj samego siebie”, wyryte na architrawie świątyni w Delfach, nie straciło nic ze swej aktualności. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że dziś staję się ono jeszcze bardziej natarczywe i naglące, chociażby ze względu na nowe problemy natury etycznej, szczególnie te, które rodzą się w laboratoriach inżynierii genetycznej. A także ze względu na antyhumanitarne w gruncie rzeczy aspiracje różnej maści speców od inżynierii społecznej zarażonych lewacką ideologią, dla których jednostka nie ma wartości – jest ofiarą składaną na ołtarzu dziejowej konieczności. Aby więc znaleźć odpowiedź na pytanie „jaki sens może mieć moje życie?”, najpierw trzeba wiedzieć, kim w ogóle jestem jako człowiek. Przedmiotem czy podmiotem? Istotą ulegającą całkowicie biologicznej degradacji czy też kimś przekraczającym świat przyrody? Dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebna jest nam refleksja nad istotą człowieczeństwa, która umiałaby łączyć w sobie trzy perspektywy poznawcze: naukową, filozoficzną i teologiczną. Niewielu jest dziś takich autorów. Ci, którzy to potrafią, zasługują, moim zdaniem, na miano mędrców. Do ich grona, oprócz takich wybitnych myślicieli jak: Jan Paweł II, Benedykt XVI, Tomasz Halik, Michał Heller, Robert George zaliczyłbym także Wiktora Frankla, autora bestselleru pt. „Człowiek w poszukiwaniu sensu”. Ta książka, przetłumaczona na kilkadziesiąt języków świata, wciąż nie przestaje mnie pobudzać do namysłu nie tylko nad sensem mego istnienia, lecz także nad jakością mojej duszpasterskiej aktywności. Czyż posługa w konfesjonale nie jest swego rodzaju formą logoterapii? Bardzo często w rozmowie z drugim człowiekiem, który skarży się na swój los, chodzi właśnie o to, by pomóc mu dostrzec powody, dla których mimo wszystko warto dalej żyć, trudzić się, a nawet znosić cierpienia i upokorzenia. W praktyce nie jest to łatwe. Czasami brakuje mi tej umiejętności, o której pisał Norwid, by „odpowiednie dać rzeczy słowo”. Takiego paraliżu werbalnego osobiście doświadczam w wielu sytuacjach. Może dlatego, że za mało ufam Bogu. „Nie martwcie się o to, co i jak macie mówić, bo Duch święty będzie mówił przez was” – zapewniał Jezus. Choć dobrze znam te słowa, to jednak zbyt często liczę jedynie na swoją mądrość, na swoją ułomną wiedzę nabytą chociażby w czasie studiów teologicznych i filozoficznych. W efekcie albo jestem nieporadny, albo czasami trywialny, przynajmniej w odbiorze moich rozmówców. Niektórzy tę trywialność podkreślają zarzutem: „łatwo księdzu mówić”. Bez wątpienia ubóstwo modlitwy zawierzenia sprawia, że nie czynię w sobie zbyt wiele miejsca dla Ducha Pocieszyciela, Ducha Mądrości, by dokonywała się przeze mnie Boża logoterapia. Uświadomiłem to sobie dzisiejszego wieczoru, po powrocie z kolędy, w czasie której tu i ówdzie pytano mnie o sens trudnych, bolesnych doświadczeń. Ludzi poszukujących sensu jest bardzo wielu. Tych, którzy potrafią pomóc im go odnaleźć – niewielu. Chciałbym należeć do tego ostatniego grona, ale nie zawsze jest to możliwe, szczególnie wtedy gdy się nie pamięta o tych słowach: „Beze Mnie nic uczynić nie możecie”.