Siedzę właśnie na tarasie hotelu, w którym obecnie mieszkam. Przed moimi oczami rozciąga się imponujący widok majestatycznych gór doliny Val di Zoldo. Wieczór jest dość chłodny, pochmurny. Taka pogoda sprzyja zazwyczaj rozmyślaniom, które czasami określam jako fundamentalne lub egzystencjalne. Być może dlatego w pewnej chwili pomyślałem o tych, których już nie ma wśród żywych. O moich rodzicach, dziadkach, o moich kolegach. O tych niewidocznych świadkach śledzących gdzieś z wysoka moje życie. Zastanawiam się, co mieliby do powiedzenia na temat moich codziennych wyborów, form spędzania wolnego czasu, moich egzystencjalnych rozterek, moich potyczek z samym sobą? Może uśmiechają się pobłażliwie? A może się smucą? Może się irytują? Widzą moje życie z innej perspektywy, niż ta moja ziemska, która wydaje mi się taka oczywista i jedyna. Przypomina mi się w tym momencie pewna scena z filmu "Piknik pod wiszącą skałą". Podczas wędrówki w górę, jedna z dziewcząt, spoglądając w dół, gdzie u stóp "Wiszącej skały" odpoczywały pozostałe uczestniczki pikniku, wypowiedziała mniej więcej takie oto zdanie: "Zadziwiające, jak wielu ludzi wydaje się wieść życie bez sensu". Zdanie to było znakiem mentalnej zmiany, jaka się w niej dokonała w trakcie wędrówki. Była to zmiana życiowej perspektywy. Zastanawiam się, co by się stało, gdybym miał możliwość spojrzenia na swoje życie "z góry"? Z perspekrywy aniołów i świętych? Może doszedłbym do wniosku, że w moim życiu jest za mało sensu? Być może właśnie dlatego Jezus tak często zabierał swoich uczniów na wędrówkę wysoko w góry, by uwolnić ich choćby na krótki czas od tej ziemskiej, horyzontalnej perspektywy? Od dwóch dni wędruję po górach we włoskich Dolomitach. Wobec piękna i majestatu gór często odczuwam swoją małość i kruchość. W tym sensie góry uczą pokory. Ale też pobudzają do "filozoficznych" przemyśleń. W czasie moich wędrówek staram się wznieść się na "wyższy" poziom refleksji, spojrzeć na swoje życie z innej, "górnej" perspektywy. Podczas dzisiejszej wędrówki przychodziły mi do głowy różne wzniosłe myśli i idee. Jednak, gdy wracałem z gór, dość nieoczekiwanie moje szlachetne idee zderzyły się boleśnie z rzeczywistością. Dosłownie. Uderzyłem samochodem w mur posesji sąsiadującej z hotelem. Najpierw przeżyłem mały szok. Jak to się w ogóle stało? I co teraz? Na szczęście właściciele mojego hotelu okazali się bardzo zaradni. Samochód jest już w warsztacie (mur ocalał). Nie będę jednak mógł nim jeździć przez kilka dni, a może i tydzień. Nie będę więc mógł dojeżdżać na szlaki. Czyżby to koniec moich górskich wycieczek? Każde wydarzenie ma swój głębszy, duchowy sens. Nie wszystko da się przewidzieć, nie każdą przeszkodę ominąć. Może jednak Bóg chce mi powiedzieć, żebym za bardzo nie lewitował w swoim myśleniu o własnym życiu. "Wróć na ziemię, księżulku".