poniedziałek, 24 września 2012

Harlem

Wróciłem właśnie ze spaceru po ulicach Harlemu. Spacerowałem przede wszystkim po 125 Street, która jest główną ulicą tej słynnej, historycznej dzielnicy Manhattanu. Ja mieszkam przy 121, więc mam do centrum Harlemu niedaleko, mniej więcej około 10 minut na piechotę, jeśli idzie się tam wzdłuż Amsterdam Avenue, lub około 15 minut, jeśli z kolei idzie się tam ulicą Broadway. Kiedy znalazłem się blisko 125 Street, w pewnym momencie zorientowałem się, że wokół mnie są niemal sami murzyni (poprawność polityczna w USA każe ich nazywać „Afro-Amerykanami”). Jakbym przekroczył jakąś niewidzialną granicę, która rozdziela dwa odrębne światy. Bardzo mnie to zdziwiło, bo tam gdzie mieszkam, a więc zaledwie kilometr od centrum Harlemu, ludzi o czarnym kolorze skóry widzi się stosunkowo niewielu. Spacerując wzdłuż 125, nie zauważyłem, by ta ulica różniła się znacząco od innych tego typu ulic z obrzeży górnego Manhattanu. Oczywiście nie zapuściłem się dalej, w mniejsze uliczki, gdzie podobno bywa niebezpiecznie (przynajmniej tak napisali w moim przewodniku), ale jak już się bliżej zapoznam z duchem tych okolic, to z pewnością odważę się zawędrować znacznie dalej, z nadzieją, że nikt mnie po drodze nie spostponuje, dając do zrozumienia, że jako „białas” nie jestem tu mile widziany (Afro-Amerykanie są raczej religijni, co objawia się także w tym, że szanują duchownych, więc następnym razem, gdy wybiorę się na dłuższą wycieczkę w głąb Harlemu, założę koszulę z koloratką. W najgorszym wypadku zostanę męczennikiem, choć raczej mi to nie grozi). Zresztą Harlem powoli się zmienia tak pod względem demograficznym (osiedla się tu coraz więcej ludzi innych ras i narodowości), jak i architektonicznym. Na przykład jego wschodnia część staje się dzielnicą ludzi zamożnych i dlatego coraz mniej ma z dawnego ducha tej części Manhattanu, która szczególnie w latach trzydziestych i czterdziestych stanowiła centrum kultury murzyńskiej. Zdaje się poza tym, że naprawdę niebezpieczne uliczki znajdują się dziś głównie w niektórych częściach Bronxu, gdzie mieszka sporo ludzi biednych i bezrobotnych. Statystyki pokazują, że właśnie tam przestępczość jest największa. W każdym razie, gdy przechadzałem się nieśpiesznie po 125 Street, jakoś nikt z czarnych przechodniów nie był zdziwiony moją obecnością pośród nich, nawet wówczas, gdy mijałem grupę młodych mężczyzn stojących bez celu pod ścianą jakiegoś obskurnego budynku i wyglądających tak, jakby właśnie to stanie było sensem ich całego życia. To, że nie zwrócili na mnie najmniejszej uwagi, dobitnie dowodzi, jak sądzę, że w tej części Harlemu biały nie jest traktowany jako intruz. Dodam jeszcze, że przy 125 stoi katolicki kościół pod wezwaniem św. Józefa, do którego wstąpiłem na krótką chwilę, by się pomodlić. Rozbrzmiewał w nim chorał gregoriański, który nadawał wnętrzu świątyni specyficzny, bardzo kontemplacyjny klimat. Po wyjściu z kościoła wróciłem do siebie, mijając po drodze boisko szkolne, na którym murzyńskie dzieci bardzo radośnie i żywiołowo oddawały się różnym zajęciom sportowym. Ich radosne bieganie uświadomiło mi, że nie mogę poprzestać jedynie na spacerowaniu po ulicach miasta jako jedynej formie mojej aktywności fizycznej, tym bardziej, że znalazłem idealne miejsce do biegania, i to bardzo blisko mojego miejsca zamieszkania – tylko jakieś 5 minut drogi. Ale o tym następnym razem.