Jakiś czas temu w popularnym ośrodku SPA w Los Angeles doszło do potężnej awantury. Z jakiego powodu? Otóż jedna z klientek poskarżyła się obsłudze, że do damskiej szatni wszedł nagi mężczyzna z przyrodzeniem na wierzchu, na co okrzykami przerażenia i oburzenia zareagowały przebywające tam kobiety oraz małe kilkunastoletnie dziewczynki. Czy naprawdę uważacie – pytała pracowników recepcji zdenerwowana mama – że to w porządku, gdy nagi mężczyzna wchodzi do damskiej przebieralni, pokazując wszystkim kobietom, a także małym dziewczynkom, swojego penisa? W odpowiedzi usłyszała, że ów mężczyzna ma do tego prawo, bo jest osobą transseksualną i identyfikuje się jako kobieta. Z tym stanowiskiem nie mogły zgodzić się pozostałe kobiety przebywające z przebieralni, które solidarnie wyszły z szatni i udały się do recepcji, domagając się interwencji. Bezskutecznie. Obsługa pozostała nieugięta. Jeszcze jakiś czas temu w USA mężczyzna wchodzący nago do szatni, w której przebywałyby małe dziewczynki, zostałby natychmiast aresztowany za publiczny ekshibicjonizm. Być może nawet zostałby oskarżony o napaść seksualną. W każdym razie poniósłby konsekwencje z powodu szkód moralnych doznanych przez zgorszone jego zachowaniem dziewczynki. Tymczasem to zachowanie oburzonej mamy wielu komentatorów uznało za karygodne, widząc w nim przejaw obskurantyzmu i transfobicznej nietolerancji. Ktoś, kto uważnie śledzi tego typu wydarzenia, jakie od czasu do czasu mają miejsce w szeroko rozumianej sferze publicznej, nie może nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że mamy dziś do czynienia z postępującą w szybkim tempie rewolucją kulturową, w ramach której dokonuje się radykalne – mówiąc językiem Friedricha Nietzschego – „przewartościowanie wartości”. Za pomocą tego złożonego zabiegu kwestionuje się obowiązywalność dotychczasowych norm, szczególnie tych związanych z religią chrześcijańską i tradycyjnym modelem rodziny. Odrzuca się zarówno ich obiektywność, jak i uniwersalność. Niektórzy ideolodzy tego cywilizacyjnego przewrotu uważają nawet, że poza indywidualnym podmiotem, który utożsamia się z własnym ja, w rzeczywistości nie istnieje nic innego. Wszystko jest tylko osobistą projekcją, wyobrażeniem, produktem myśli. Nawet jeśli nie mogę zaprzeczyć, że coś istnieje obiektywnie, niezależnie ode mnie, to znaczenie tej rzeczy jest i tak ważne tylko dla mnie i w żaden sposób nie może być zobowiązujące dla nikogo innego. Nie ma więc prawdy obiektywnej, lecz tylko to, co ja sam uznaję za prawdę. Ewangeliczne zapewnienie: „prawda was wyzwoli” zastępuje się stwierdzeniem: „niewiara w jakąkolwiek obiektywną prawdę was wyzwoli”, bo nie będzie wówczas żadnych obiektywnych norm ograniczających swobodę działania. W ten sposób także dobro i zło redukują się ostatecznie do osobistych punktów widzenia i subiektywnych odczuć. Co więcej, nie jest nawet możliwe, by zakomunikować innym własną wizję świata: ja żyję w swoim świecie, ty – w swoim. Jesteśmy więc odrębnymi światami, które żyją obok siebie. Najważniejszą rzeczą jest to, aby te różne światy egzystowały w miarę bezkolizyjnie, to znaczy aby nikt nie naruszał obszaru mojej wolności osobistej. Co więcej, czasy współczesne charakteryzuje frenetyczne wręcz dążenie do stałego poszerzania granic tej wolności, co znajduje wyraz choćby w ciągłym rozbudowywaniu katalogu praw jednostkowych. Jest to widoczne zwłaszcza w sferze używanego na co dzień języka – coraz rzadziej używa się w nim wyrażenia „mam obowiązek”, często zaś można usłyszeć inne: „mam prawo do” (szczegółowo zjawisko to opisała i zdiagnozowała Mary Ann Glendon w książce Rights Talk). Stan wolności osobistej, zdaniem promotorów skrajnie liberalnej wizji świata, zostaje zakłócony wtedy, gdy ktoś – na przykład Kościół lub inna tego typu „opresyjna” instytucja – arbitralnie postanawia wtargnąć do mojego świata i narzucić mi swój punkt widzenia. Państwo jest właściwie tylko po to, by takową opresyjność „neutralizować” i w ten sposób zapewnić jednostkom bezkolizyjność ich społecznego współistnienia i swobodę działania. A gdyby taką opresyjną instytucją stało się samo państwo, to wówczas rolę strażnika wolności indywidualnej winna przejąć jakaś instytucja ponadpaństwowa (dla wielu jest nią dziś na przykład Unia Europejska). Przekonanie, że mój świat wartości to wyłącznie moja prywatna sprawa i że nie może on być on zakwestionowany przez odniesienie do jakichś norm obiektywnych i uniwersalnych, bo oznaczałoby to rzekome unicestwienie mojej indywidualnej wolności, jest stanowiskiem skrajnie relatywistycznym. Relatywizm, które wszystkie wartości uznaje za względne, uderza w tradycyjny porządek moralny oparty na prawie naturalnym. Jest to niestety pogląd wyznawany w coraz szerszych kręgach, zwłaszcza tych opiniotwórczych. Do jego rozpowszechnienia i zakorzenienia się w mentalności wielu ludzi przyczyniła się również popularność idei głoszonych przez takich myślicieli jak chociażby Peter Singer proponujących ludzkości „nową etykę”, w której dehumanizuje się de facto ludzką naturę. Takie pojęcia jak „prawda”, „cnota”, „dobro”, traktowane są przez te środowiska, odwołujące się do filozofii idealistycznych i subiektywistycznych, jako kluczowe słowa dialektyki ucisku albo nawet jako przejaw tzw. „mowy nienawiści”. Niestety, przeciwników takiego sposobu wartościowania, którzy, jak ta zdenerwowana mama w salonie SPA głośno protestująca w obronie moralnego bezpieczeństwa dziewczynek przebywających w szatni dla kobiet, mieliby odwagę sprzeciwiać się coraz bardziej agresywnej ofensywie środowisk skrajnie lewicowych, skupionych zwłaszcza wokół ideologii ruchu LGBT (liter w tym skrótowcu ciągle przybywa), nie ma za wielu, a jeśli nawet są, to zabierają głos raczej nieśmiało, zapewne z obawy, by nie zostać napiętnowanym za nietolerancję i brak współczucia dla osób, które czują się wykluczone. Problem w tym, że to właśnie te środowiska, choć dumnie wymachują sztandarem wolności, postępując zgodnie ze słynną zasadą sformułowaną przez Karla Poppera „nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji”, coraz bardziej, za pomocą różnych działań przemocowych, dążą do ograniczenia wolności wszystkim, którzy mają odwagę kontestować kierunek, w jakim zmierza współczesny świat, poddawany różnym ideologicznym eksperymentom. I tak walka z nietolerancją, która tak naprawdę jest niezgodą na proponowany przez nich totalny relatywizm, przekształca się w gruncie rzeczy w terror a rebours, podobny do terroru Jakobinów, którzy zniewalali i uśmiercali swoich przeciwników pod szczytnym hasłem wolności („Nie ma wolności dla wrogów wolności”). Konkretnym dowodem na coraz bardziej „terrorystyczne” zapędy dzisiejszych zwolenników „postępu i tolerancji” jest na przykład ostracyzm i ostra publiczna krytyka, jakiej doświadczają ci, którzy otwarcie się z nimi nie zgadzają. Nie tak dawno obiektem takiej bezpardonowej krytyki stali się chociażby ś.p. Roger Scruton – wybitny brytyjski filozof, czy pisarka J. K. Rowling – autorka sagi o Harrym Potterze, tylko dlatego, że mieli odwagę, kierując się przy tym odmiennymi motywacjami (Scrutton był konserwatystą, Rowling bliższa jest wrażliwość lewicowa), głosić poglądy niezgodne z dominującą dziś w lewicującym mainstreamie światopoglądową narracją. Miejmy nadzieję, że społeczeństwa zachodnie, poddane coraz bardziej bezwzględnej ideowej tresurze, w końcu się jednak obudzą i w odruchu samoobrony wypowiedzą swoje „Non possumus”.