niedziela, 29 grudnia 2019

Ofensywa ekologizmu


Parę dni temu publiczna niemiecka stacja radiowo-telewizyjna WDR (Westdeutscher Rundfunk) wyemitowała piosenkę chóru dziecięcego, w której padają takie oto słowa refrenu: „Moja babcia jest starą świnią ekologiczną”. Świnia w języku niemieckim to wyjątkowo obraźliwy epitet (pamiętacie „polnische schweine”?). Po gwałtownych protestach nadawca w końcu usunął to kontrowersyjne wideo. Jednak w sieci nic nie ginie. Można je nadal zobaczyć na wielu innych stronach i portalach. Oglądając to nagranie, odniosłem niepokojące wrażenie, że mamy tu do czynienia z pewną groźną recydywą, że powtarza się mianowicie znany z historii mechanizm, gdy frontmani rewolucji kulturowej zaczynają szerzyć ją przy pomocy indoktrynacji ideologicznej, którą serwują już małym dzieciom, najczęściej w szkołach, a nawet w przedszkolach. W latach trzydziestych XX wieku niemieckie dzieci uczyły się i śpiewały piosenki zgodne z nazistowską ideologią, podobnie było też w sowieckiej Rosji, o czym świadczy twórczość komsomolskich chórów dziecięcych. Oczywiście, nie ma równości miedzy ludobójczą ideologią nazizmu czy komunizmu a modną dzisiaj ideologią ekologizmu, ale poziom fanatyzmu i techniki prania mózgów, w tym dzieciom, dadzą się już, niestety, porównać. I jest to zjawisko, które musi budzić niepokój. Jak zauważył jeden z internautów, człowiek stosunkowo łatwo może przekształcić się w bestię, gdy staje się bezrozumnym egzekutorem ścigającym wrogów idealnego porządku świata. Mieliśmy tego dowód przy okazji wściekłej, histerycznej wręcz nagonki na arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, który ośmielił się skrytykować ideologię ekologizmu (niektórzy, niestety, nie odróżniają ekologizmu od ekologii), która jest jednym z najbardziej sztandarowych komponentów ofensywy sił postępu. Koryfeusze tej ideologii pod pretekstem ochrony przyrody propagują nową filozofię, która wywraca dotychczasowy porządek naturalny i hierarchię wartości. Zgodnie z nauką Kościoła, na pierwszym miejscu jest Bóg, potem człowiek, a potem materialna przyroda. „Czyńcie sobie ziemię poddaną” – mówi Bóg do człowieka w Księdze Rodzaju. Tymczasem według zwolenników ekologizmu to człowiek ma być poddany ziemi, bo wcale nie jest jej nadrzędną cząstką. Dochodzi do tego, że człowiek, na przykład nienarodzone dziecko, ma mniej praw niż zwierzęta. Za zabicie zwierzęcia można być skazanym nawet na 3 lata więzienia, gdy tymczasem legalne uśmiercenie niewinnej istoty ludzkiej za pomocą okrutnego zabiegu aborcji (okrutnego, bo rozrywanie dziecka na kawałki na inną kwalifikację nie zasługuje) nie niesie ze sobą żadnych prawnych konsekwencji. Ja akurat arcybiskupa Jędraszewskiego cenię za odwagę głoszenia prawd oczywistych choć w pewnych środowiskach odrzucanych. A przecież biskup Marek wypełnia jedynie swoją powinność, o której w Liście do Tymoteusza przypomina św. Paweł: „Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa, który będzie sądził żywych i umarłych, i na Jego pojawienie się, i na Jego królestwo: głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz. Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań - ponieważ ich uszy świerzbią - będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom. Ty zaś czuwaj we wszystkim, znoś trudy, wykonaj dzieło ewangelisty, spełnij swe posługiwanie!” (2 Tm 4, 1-5). Cena za wierność powołaniu bywa duża – jest nim nie tylko histeryczny atak wrogów Kościoła i jego nauki, lecz także niezrozumienie nawet ze strony chrześcijan nie potrafiących się obronić przed tym zjawiskiem, które papież Franciszek nazwał „mentalną kolonizacją”, jakiej dokonują w umysłach ludzi wierzących wrogie chrześcijaństwu ideologie, bo potrafią posługiwać się inteligentnymi środkami perswazji, często ubranymi w szatę naukowości, postępu i dobra ludzkości.

niedziela, 10 listopada 2019

101. rocznica odzyskania niepodległości











Moja Ojczyzna

Ojczyzna jest we mnie
w moich wspomnieniach z czasu dzieciństwa:
o podlaskich lasach polach i łąkach
o śpiewie skowronka
o gniazdach bocianich
o pianiu koguta
o zapachu siana
o kapliczkach przydrożnych
o ludziach pracujących w pocie czoła
o mamie robiącej znak krzyża na bochnie chleba
o babci zaczytanej w powieściach Sienkiewicza
o dziadku który wrócił do ojczystego kraju z Ameryki
o domu drewnianym w którym harcują myszy
o cieple ognia płonącego w kaflowej kuchni
o dziurze w kufrze którą zrobił pewien pijany Kozak

Ojczyzna jest we mnie:
w moich myślach niespokojnych
w uczuciach nie zawsze odwzajemnionych
w moich bolesnych zawodach
w moim gniewie
w moich obawach
w mojej dumie
w moich modlitwach

To coś więcej niż kraj położony w środku kontynentu
to coś więcej niż stawka w geopolitycznej grze mocarstw
to historia pisana drogocenną krwią męczenników
to matka która w bólach rodzi i wychowuje
to zobowiązanie do wdzięcznej miłości i służby

Beze mnie ona jest i będzie
bez niej nie będzie mnie
bo Ojczyzna jest we mnie!



piątek, 8 listopada 2019

W obronie życia

Na zdjęciu 12. tygodniowe dziecko
Wielu polityków, głównie z partii lewicowych, optuje za "aborcją na życzenie" do 12. tygodnia ciąży. Podczas dzisiejszego wywiadu radiowego z Włodzimierzem Czarzastym redaktor Jacek Prusinowski z Radia Plus pokazał mu zdjęcie 12. tygodniowego dziecka. "Pokażę panu zdjęcie, to jest 12 tydzień ciąży. Głowa, ręce, nogi. Uważa pan, że to dziecko nie ma prawa do życia?" – zapytał. "Uważamy, że kobieta ma prawo do 12 tygodnia dokonać aborcji. Będziemy za tym głosowali" – odpowiedział lider SLD. „I takie dziecko zabić? Widzi pan to zdjęcie, są ręce, nogi, głowa, to dziecko ssie kciuk. To jest decyzja kobiety, naprawdę? Pan jest młodym dziadkiem" – ripostował redaktor Prusinowski. Pan Czarzasty pozostał jednak niewzruszony. "Uważamy, że kobiety mają prawo do wolności. W ramach tych wolności jest prawo do swojego ciała" – odpowiedział. Prawo do życia 12-tygodniowego dziecka, zdaniem pana Czarzastego i jemu podobnych, można jednak pogwałcić, nie pozwalając mu się narodzić przez uśmiercenie go. To, co nazywa on prawem kobiet do wolności decydowania o swoim ciele, jest tak naprawdę przyznaniem prawa do zabijania bezbronnych, niewinnych istot. Ale ja się temu stanowisku wcale nie dziwię, bo dla komunistów życie ludzkie nigdy nie stanowiło żadnej wartości. Taka jest też mentalność wszystkich ich ideowych spadkobierców. Dziwię się natomiast temu, że i wśród osób deklarujących się jako wierzące są ci, którzy takich polityków popierają, którzy de facto potrafią wspierać środowiska proaborcyjne, np. biorąc udział w tzw. czarnych marszach, w obronie zagrożonych rzekomo praw kobiet. Ta niekonsekwencja jest dla mnie niepojęta. Choć wiem, że nie łatwo być radykalnym pro-liferem. Sam się o tym przekonałem, gdy w imię solidarności z tymi najmniejszymi, musiałem zrezygnować z usług Netflixa po tym, jak dowiedziałem się, że ten gigant światowego show-biznesu zagroził władzom stanu Georgia, że zaprzestanie tam swoich produkcji i wycofa inwestycje, jeśli wejdzie w życie nowe antyaborcyjne prawo ograniczające aborcję do momentu, w którym wykrywalne jest bicie serca dziecka. Przy tej okazji dowiedziałem się również, że to nie pierwszy raz, kiedy ta znana amerykańska wytwórnia filmowa staje po stronie przeciwników cywilizacji życia. Żyjemy w czasach narastającego sporu światopoglądowego, a w zasadzie wojny wypowiedzianej wartościom, które dla chrześcijan są fundamentalne i których nie mogą oni nie bronić. To są czasy, w których, jak w żadnych innych, ważne jest kierowanie się zasadą: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi”.





piątek, 1 listopada 2019

Uroczystość Wszystkich Świętych









Świętość

Boska miaro człowieczeństwa
nadziejo mojego powołania
tęsknoto wciąż nieumarła
każdego dnia powracająca
w marzeniach sennych
w modlitewnych szeptach
i w wyrzutach sumienia
byłaś i jesteś we mnie
nie ślepym dążeniem
nie mrzonką
nie urojeniem
lecz ciągłą walką
ciągłym zmaganiem się
z tą pokusą diabelską
której na imię – letniość

czwartek, 17 października 2019

Facebookowa nienawiść


Prof. Jan Szyszko
Coś mnie podkusiło, żeby zajrzeć na forum pod artykułem na temat śmierci prof. Jana Szyszki. Artykuł został opublikowany na facebookowej stronie Radia Zet. Niemal wszystkie komentarze zamieszczone pod tym tekstem są pełne pogardy dla zmarłego. Niektóre osiagają absolutne szczyty chamstwa, zbydlęcenia i prymitywizmu. Może nie powinienem przytaczać żadnego z nich, by ich dodatkowo nie rozpowszechniać, lecz, by nie być gołosłownym, zacytuje tylko jeden, oddający, myślę, całą tę nienawiść i prymitywizm, którym dają upust facebookowi komentatorzy. Jeden z nich, ukrywający się pod nickiem Jacdar Radar tak pisze: „O całe swoje zasrane życie odchodzisz za późno, powinieneś szkodniku odejść, o wiele wcześniej”. Przypuszczam, że ludzie piszący tego typu słowa, nawet nie mają świadomości, jak ta ziejąca z ich wpisów nienawiść ich samych odczłowiecza. Uważają się za miłośników przyrody, a jednocześnie wypluwają z siebie obelgi pod adresem nieżyjącego już człowieka. I zapewne uważają się za tych światłych, postępowych obywateli naszego kraju. Muszę przyznać, że chwilowe zanurzenie się w tym szambie było dla mnie niemal namacalnym dotknięciem zła. Smutne jest również to, że nikt z Radia Zet nie reaguje na tego typu mowę nienawiści, na ten całkowity, pełen cynizmu brak szacunku dla człowieka, który nie zasługuje przecież na taką jadowitość, tylko dlatego, że stał po innej stronie sporu politycznego i inaczej rozumiał ochronę przyrody niż mocno zideologizowani ekolodzy. Wiem, że odpowiedzią chrześcijanina na taką chorą, niemalże diaboliczną nienawiść winna być ewangeliczna miłość. Doświadczyłem jednak dzisiaj, czytając komentarze na facebookowym profilu Radia Zet, że na poziomie uczuć jest to często niemal zupełnie niemożliwe. Uczucie, jakie mi towarzyszyło podczas lektury tych haniebnych wpisów, to głęboki niesmak i jeszcze głębszy smutek. Bo ich autorzy są przecież moimi rodakami, z których na dodatek większość została zapewne ochrzczona! Miał rację poeta, gdy pisał: „O, nie skończona dziejów jeszcze praca, nie przepalony jeszcze glob sumieniem!”. Coraz mniej wierzę, że „ludzi dobrej woli jest więcej”. Może rzadziej powinienem zaglądać do Internetu? Może powinienem skupić się przede wszystkim na tym, by „nienawiść zniszczyć w sobie”?


Dziwny jest ten świat,
gdzie jeszcze wciąż
mieści się wiele zła.
I dziwne jest to,
że od tylu lat
człowiekiem gardzi człowiek.

Dziwny ten świat,
świat ludzkich spraw,
czasem aż wstyd przyznać się.
A jednak często jest,
że ktoś słowem złym
zabija tak, jak nożem.

Lecz ludzi dobrej woli jest więcej
i mocno wierzę w to,
że ten świat
nie zginie nigdy dzięki nim.
Nie! Nie! Nie!
Przyszedł już czas,
najwyższy czas,
nienawiść zniszczyć w sobie.

poniedziałek, 30 września 2019

Jan Kobuszewski

Do moich ulubionych aktorów należy nestor polskiej sceny Jan Kobuszewski. Wiele razy, oglądając filmy z jego udziałem, miałem okazję, by się szczerze pośmiać. Niezmiernie śmieszyły mnie dialogi, które prowadził z innymi bohaterami filmu, jego charakterystyczna mimika, gestykulacja i sposób mówienia. Ale cenię go nie tylko za jego wspaniałą, niepowtarzalną, pełną ciepłego humoru grę aktorską, ale także za to, jakim jest człowiekiem: za autoironię, za dystans do samego siebie, również za jednoznaczną postawę moralną, choćby za to, że od ponad 50. lat jest mężem jednej żony, za to, że jest wspaniałym ojcem i dziadkiem, za to, że – w przeciwieństwie do wielu aktorów młodszego pokolenia – oparł się pokusie komercji, za to też, że nie boi się przyznawać publicznie do swojej wiary. Chciałbym przytoczyć kilka refleksji Jana Kobuszewskiego z wywiadu z nim, na który jakiś czas temu natknąłem się w Internecie:
Mnie absolutnie wystarcza mój teatr i to, co w nim robię. Nie mam większych wymagań od życia i od ludzi. Nie żyję po to, żeby pracować, tylko pracuję po to, żeby żyć. Mam wielu bardzo bogatych znajomych, którzy mają ogromny problem ze swoim majątkiem. Muszą wynajmować ochroniarzy. Mnie wystarcza absolutnie to, co mam. I mimo, że nie mam dużo, podejrzewam, że ktoś jeszcze coś z tego dostanie.
Dzisiejsze pokolenie widzę wspaniale. I to nieprawda, że mamy okropną młodzież. Mówiłem wielokrotnie w swoich wynurzeniach, że zło niesłychanie rzuca się w oczy. Jak tylko ,,otworzy się” telewizję: a tu zamordowali, a tu zamach, a tu kogoś zastrzelono, a tu wypadek samochodowy, a tu młody człowiek pobił staruszkę albo ojciec postąpił niegodnie ze swoją córką. Zło jest rzeczywiście niesłychanie agresywne i rzucające się w oczy.
A dlaczego nie chwali się wspaniałych, młodych ludzi, którzy cudownie się uczą i świetnie pracują? Czemu dziś nie chwali się cudownych ojców albo matek pięciorga czy sześciorga dzieci? Bo dobro jest takie spokojne. Jeśli na stu młodych ludzi jeden popełni małe wykroczenie, to natychmiast jest to nagłośnione. A pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć? Przecież oni świetnie pracują i uczą się. Łatwiej zasłużyć na karę niż na nagrodę.

Myślę, że powyższe słowa są dość przekonującym dowodem na to, jak wewnętrznie uporządkowanym i bogatym człowiekiem jest Jan Kobuszewski. Najbardziej z tych refleksji spodobały mi się następujące zdania: „Nie żyję po to, żeby pracować, tylko pracuję po to, żeby żyć” oraz: „Czemu dziś nie chwali się cudownych ojców albo matek pięciorga czy sześciorga dzieci?”. Niestety, mam nieodparte wrażenie, że pan Jan należy do tego pokolenia, które powoli odchodzi już w przeszłość – to pokolenie moich dziadków, ludzi prostolinijnych, „w których nie ma podstępu”, uczciwych i szlachetnych, ludzi, dla których takie wartości, jak: Bóg, honor i Ojczyzna, przekazywane z pokolenia na pokolenia, stanowiły jeszcze do niedawna rzeczywisty etyczny drogowskaz w życiu osobistym, rodzinnym i społecznym. Dziś takich ludzi jak Jan Kobuszewski już prawie wśród nas nie ma, a w każdym razie, takie odnoszę wrażenie, jest ich coraz mniej.

P.S. Powyższy tekst to fragment książki "Doknięcie Boga", którą opublikowałem 7 lat temu. Przypominając go w tym miejscu, chciałem w ten sposób oddać swój osobisty hołd panu Janowi. Odszedł od nas dobry, szlachetny, mądry człowiek. R.I.P.

niedziela, 26 maja 2019

Pamiętam



















Wspomnienie

Już minęło lat prawie piętnaście
gdy moja mam umarła
odeszła nagle
nieoczekiwanie

już się o nic nie martwi
i o nic nie pyta
nie narzeka na biedę
ani na nogi całe w żylakach

nie klęka przy łóżku
pacierza nie szepcze

pewnie ma dobrze
na tamtym świecie

smutno mi jednak
że tak szybko
została zabrana

poniedziałek, 11 marca 2019

Skłoby


Parę dni temu, korzystając z dnia wolnego i słonecznej pogody, spędziłem ponad 4 godziny na pieszej wędrówce Szlakiem Partyzanckim „Hubala”, który znajduje się w gminie Chlewiska niedaleko Szydłowca. Szlak ten wiedzie między innymi przez wsie Stefanków i Skłoby, które w kwietniu 1940 roku w zemście za działalność majora Hubala zostały spacyfikowane przez Niemców. Największe wrażenie zrobił na mnie cmentarz ofiar pacyfikacji wsi Skłoby. Pochowanych jest na nim 246 osób (samych mężczyzn), które zostały zamordowane 11 kwietnia 1940 roku. W przyszłym roku minie od tego wydarzenia dokładnie 80 lat. Bezpośredni sprawcy tej zbrodni wojennej zapewne nigdy nie zostali za nią ukarani. Gdy patrzyłem na krzyże stojące nad mogiłami zabitych mieszkańców wsi Skłoby, wśród których byli również kilkunastoletni chłopcy, oprócz nieco melancholijnego żalu odczuwałem także pewien rodzaj irytacji, ponieważ tego typu wydarzenia, jak te, które dokonały się w tej wiosce i w wielu innych pobliskich miejscowościach (w tym czasie w trakcie tzw. „hubalowskich pacyfikacji” zostało zamordowanych ponad 700 niewinnych cywilów), pokazują dobitnie, jak niesprawiedliwa jest owa narracja szerzona po wojnie przez żydowską politykę historyczną kreującą międzynarodowe przeświadczenie, że jedynymi ofiarami II Wojny Światowej byli w gruncie rzeczy żydzi, a Polacy byli głównymi współsprawcami ich zagłady. Ta narracja bardzo mocno daje o sobie znać choćby w prasie żydowskiej, w której co rusz publikowane są artykuły stawiające Polaków w jednym szeregu z niemieckimi zbrodniarzami. Ostatnio na łamach wydawanego w USA żydowskiego tygodnika „The Jewish Voice” został opublikowany artykuł o zbrodni w Jedwabnem zarzucający Polakom krwawą antysemickość. Jego autor zilustrował go zdjęciem pomordowanych więźniów niemieckiego obozu w Bergen-Belsen. Promotorami tej narracji, sięgającej często po różnego typu manipulacje, których celem jest oczernianie ludności polskiej, są niestety także niektórzy historycy piszący po polsku, o czym najlepiej świadczy na przykład twórczość Jana Tomasza Grossa. Cieszę się, że jest taka instytucja jak IPN, która stara się pokazywać skalę martyrologii narodu polskiego podczas II Wojny Światowej, której ślady są porozrzucane po całym naszym kraju i poza nim w postaci chociażby takich cmentarzy jak ten we wsi Skłoby. Wiem, że przebicie się z tą naszą narracją w świecie jest bardzo trudne. Przypominam sobie w tym miejscu rozmowę, jaką kilka lat temu odbyłem z pewnym Amerykaninem podczas mego pobytu w USA. Gdy wspomniałem o Powstaniu Warszawskim, był przekonany, że mam na myśli powstanie w getcie. Ze zdumieniem słuchał o 200-stu tysiącach powstańcach, którzy ponieśli śmierć na ulicach Warszawy, o krwawej rzezi Woli, o łapankach. Nigdy nie też słyszał o Armii Krajowej, która była przecież największą armią podziemną w Europie. Nie miał pojęcia o tym, jak okrutne bywały represje niemieckie wobec tych, którzy zdobywali się na odwagę i ukrywali żydów. Ta rozmowa pokazała mi wówczas, jak bardzo my Polacy zaniedbaliśmy naszą politykę historyczną, fakty bowiem, o których przypominają cmentarze wojenne, tablice pamiątkowe, bezimienne mogiły, dobitnie świadczą o tym, że byliśmy pierwszymi, liczonymi w milionach ofiarami niemieckiego i sowieckiego terroru. Dziękuję Opatrzności za to, że podczas mojej ostatniej wędrówki miałem również okazję stanąć nad mogiłami mieszkańców wsi Skłoby i oddać im hołd. Na nowo uświadomiłem sobie, że ciąży na mnie obowiązek spłaty długu wobec tych, którzy na ołtarzu wolności Ojczyzny złożyli ofiarę życia, niekiedy bardzo młodego. Spłacam ten dług również i w taki sposób, że wbrew tzw. pedagogice wstydu czuję w sercu dumę, z tego, że jestem Polakiem i wiem też, że żadne kłamliwe narracje nie będą w stanie tego uczucia we mnie zdławić. Cześć i chwała Bohaterom!

piątek, 1 marca 2019

W uścisku uprzedzeń

Przeglądając Internet, natknąłem się na informację o tym, że znana aktorka, pani Krystyna Janda, żarliwa przeciwniczka obecnie rządzących w naszym kraju, udostępniła na swoim profilu na Facebooku post wraz z ilustrującą go grafiką, którego autorzy (post ukazał się 4 lata temu!) wkładają w usta prezydenta Dudy nieprawdziwe słowa. Pan prezydent, będąc jeszcze kandydatem na prezydenta, miał rzekomo powiedzieć w czasie kampanii wyborczej, że emigranci, którzy wyjechali z naszego kraju, są zdrajcami narodu. Portal Onet.pl, na którym te słowa ukazały się najpierw, wydał po jakimś czasie oświadczenie, odcinając się od tego w gruncie rzeczy zwykłego oszczerstwa. Nawet Gazeta Wyborcza w specjalnym artykule wyraziła ubolewanie nad tym, że internauci tak łatwo dają się manipulować tego typu fałszywkom (w tym przypadku jednak aż chciałoby się zacytować: „Diabeł ubrał  się w ornat i ogonem na mszę dzwoni”). Zajrzałem więc przed chwilą na profil pani Jandy. Oszczerczy post na temat prezydenta został przez nią udostępniony wczoraj o godz. 19.47 i nadal się tam znajduję, choć już od dawna wiadomo, że informacja w nim podana jest absolutnie fałszywa. Niestety, pani Janda ani go nie usunęła, ani też nie przeprosiła za rozpowszechnianie kłamstw na temat obecnej głowy naszego państwa. Coś mnie podkusiło i zacząłem czytać komentarze pod wpisem pani Jandy. Szybko pożałowałem. Po kilku minutach lektury zrobiło mi się niedobrze. Ogromna większość komentarzy to niewybredne, czasami prymitywne inwektywy pod adresem prezydenta, pełne nienawiści i pogardy. To nic, że czasami ktoś z komentujących przytomnie zauważył, że tych słów o emigrantach prezydent nie powiedział (swoją drogą ile trzeba mieć w sobie złej woli, by w ogóle uwierzyć, że akurat on mógł taką opinię wyrazić), ściek pomyj będący świadectwem zapiekłości płynął i płynie nadal. Najbardziej w tym wszystkim tragiczne jest to, że fala hejtu ma przyzwolenie osoby, która uważa się za przedstawicielkę tzw. elity. Co więcej, wydaje się, że ona nie tylko na to przyzwala, lecz także świadomie ją prowokuje, dając upust swojemu politycznemu zacietrzewieniu. Przyznaję, że to zacietrzewienie występuje niestety po obu stronach politycznej barykady, która w naszym kraju została wzniesiona (odnoszę jednak wrażenie, że więcej go po stronie opozycji, zapewne z powodu frustracji po utracie władzy i związanych z nią przywilejów, zwłaszcza tych finansowych). Choć rzadko się wypowiadam na tematy polityczne, to jednak czasami, czytając wypowiedzi niektórych moich znajomych na Facebooku, mających inne niż ja poglądy polityczne, napominam ich, gdy przekraczają granice wyważonej krytyki i dołączają do grona zwykłych politycznych pałkarzy, by się opamiętali, bo bycie katolikiem zobowiązuje do miłości bliźniego zawsze i wszędzie, choćby tym bliźnim był nielubiany polityk. Parę dni temu pozwoliłem sobie na takie upomnienie wobec człowieka, którego zresztą bardzo szanuję, zachowując w pamięci kilka naszych osobistych spotkań, do których doszło w realu w dość już odległej przeszłości. Mój znajomy w swoim wpisie na Facebooku dość ostro i w mało wyszukany sposób zaatakował profesora Zybertowicza za jego krytyczne wypowiedzi na temat Okrągłego Stołu. Nazwał go nawet krętaczem. Nie zdzierżyłem i zwróciłem mu dość zdecydowanie uwagę, że tak się po prostu nie godzi, że nie wiele ma to wspólnego z racjonalną krytyką i z owym duchem dialogiczności, na który mój znajomy tak często się powołuje. Przyjął moją "reprymendę" z dużą dozą życzliwości i zrozumienia, choć zapewne swego krytycznego zdania o profesorze Zybertowiczu nie zmienił. Ja akurat prof. Zybertowicza, członka Europejskiego Towarzystwa Socjologicznego, stypendystę uniwersytetów w Oxfordzie, Cambridge, Sydney i Ann Arbour, bardzo cenię i lubię (co nie znaczy, że ze wszystkim się zgadzam). Gdyby mój znajomy przeczytał niektóre publikacje prof. Zybertowicza, na przykład W uścisku tajnych służb czy Transformacja przemocą podszyta, może stałby się mniej bezkrytycznym entuzjastą tych zmian, które dokonały się w naszym kraju po roku 1989, a przynajmniej sposobu, w jaki się dokonały. Generalnie uważam, że zbyt często w naszych ocenach różnych zjawisk i osób kierujemy się uprzedzeniami a nie rzetelną wiedzą. I może dlatego obecny spór polityczny w naszym kraju tak często przyjmuje formę przesiąkniętej negatywnymi emocjami bezpardonowej walki dwóch dzikich plemion. Niedawno papież Franciszek udał się z wizytą do Emiratów Arabskich. Niektórzy nie kryli zdziwienia. Jaki sens, pytali, mają takie wizyty, skoro muzułmanie nas nienawidzą, czemu faktycznie często dają wyraz. Papież udał się z wizytą do Emiratów dokładnie w 800-setną rocznicę wizyty św. Franciszka z Asyżu u sułtana Malika Al-Kamila. Wtedy, w 1219 roku, naprzeciw siebie stały dwie wrogie armie: armia krzyżowców i armia wyznawców Allacha, które toczyły ze sobą krwawe bitwy. Św. Franciszek, udając się bez broni do sułtana, pokazał wówczas, że możliwa jest inna, pokojowa forma konfrontacji z tymi, którzy są po przeciwnej stronie „sporu”.  To samo, tak sądzę, chciał przypomnieć papież Franciszek. Dzisiaj istnieje wiele frontów walki, które sprawiają, że ludzie stają się dla siebie wrogami. Linie tych frontów biegną w poprzek naszych społeczeństw, a nawet naszych rodzin i wspólnot religijnych. Ktoś musi podejmować próby zasypywania tych okopów, które nas od siebie oddzielają. Trzeba mieć odwagę stanąć po właściwej stronie tego sporu (czyli zawsze po stronie prawdy i dobra), ale też trzeba mieć odwagę, by od czasu do czasu przejść na drugą stronę i udać się do tych, którzy tam się znajdują, po to, by się życzliwie do nich uśmiechnąć i w ich kierunku wyciągnąć rękę w geście pokoju. Któż ma to robić jak nie my – uczniowie Jezusa, choć przecież zdaję sobie sprawę, także w oparciu o moje osobiste doświadczenie, że jest to niekiedy bardzo trudne.