"Zejdź Mi z oczu, szatanie!" |
Pobudziła
mnie do intensywnego myślenia wczorajsza Ewangelia, a szczególnie ostre
upomnienie skierowane przez Jezusa pod adresem Piotra: „Zejdź Mi z oczu,
szatanie, bo myślisz o tym, co ludzkie, a nie o tym, co Boże”. Ktoś mógłby
zinterpretować te słowa jako mające wydźwięk antyhumanistyczny. Co jest złego w
tym, że my ludzie myślimy o tym, co ludzkie? Wydaje mi się, że problem z
interpretacją słów Jezusa pojawia się wówczas, gdy to, co ludzkie,
przeciwstawimy temu, co Boskie, jakby chodziło o dwie rzeczywistości istniejące
obok siebie. Tak właśnie rozumieli relację Bóg – świat myśliciele Oświecenia
reprezentujący nurt zwany deizmem, według których Bóg istnieje poza tym, co
należy do tego świata. W konsekwencji jest też nieobecny w tym, co ludzkie. Jeśli
więc przyjmie się taki dychotomiczny podział na to, co czysto ludzkie, i na to,
co wyłącznie Boskie, to wówczas wynika z tego prosty wniosek: zmierzać ku temu
co Boże, można tylko pod warunkiem, że porzuci się to, co ludzkie, skoro Bóg
istnieje poza tym światem. W ten sposób, jak twierdził Marks, religia prowadzi
do alienacji człowieka, najpierw w myśleniu, a potem w działaniu. Myśląc o Bogu
istniejącym gdzieś w niebie, stajemy się bierni w sprawach odnoszących się do
życia ludzkiego na ziemi. Dlatego zarówno ateiści, jak i deiści głoszą pogląd, że aby zająć się tym, co
ludzkie, należy porzucić to, co Boskie. Według nich bowiem mamy do czynienia z
dychotomią, którą w języku logiki nazywa się alternatywą wykluczającą:
albo-albo. Albo wybierasz to, co ludzkie, albo to, co Boskie. Albo myślisz o tym,
co Boże, albo o tym, co ludzkie. Albo angażujesz się w przemianę tego świata,
albo czekasz z założonymi rękami na lepsze życie w przyszłym świecie. Tertium
non datum. Jednak ta alternatywa jest fałszywa. Nie ma radykalnego oddzielenia
tego, co ludzkie od tego, co Boskie. Transcendencja Boga nie oznacza bynajmniej
Jego nieobecności w tym świecie, przeciwnie, jak pisał św. Paweł, „w Bogu
poruszamy się, żyjemy, jesteśmy”. Dotykamy tu tego przymiotu Boga, który filozofia
nazywa immanencją. Jesteśmy nieustannie zanurzeni w Bogu, ale jednocześnie On
przenika nas swoją obecnością. Uleganiem szatańskiej pokusie (szatan zawsze
chce nas oddzielić od Boga) jest myślenie o nas, o naszym ziemskim życiu w
oderwaniu do Boga, od naszego zakotwiczenia w Nim, które ma nie tylko wymiar naturalny,
ale i nadprzyrodzony. Dopiero więc, gdy zwracamy się ku Boskiemu centrum naszej
egzystencji, możemy podjąć prawdziwą refleksję o człowieku. Wówczas myślenie o
tym, co ludzkie, będzie zarazem myśleniem o tym, co Boże, ponieważ nasze
człowieczeństwo jest swego rodzaju epifanią Boga. Człowieka nie można bowiem zrozumieć
bez Boga, skoro został stworzony na Jego obraz i podobieństwo. Miał rację Terencjusz,
gdy mówił, że nic co ludzkie nie może być nam ludziom obce, ale my
chrześcijanie musimy maksymę Terencjusza uzupełnić: nic co ludzkie nie jest nam
obce, pod warunkiem jednak, że nie żyjemy tak, jakby Bóg nie istniał, ponieważ
Jego istnienie jest źródłem naszej bytowości, naszej ludzkiej godności, bo wieź
z Nim zapewnia nam to, że nie pobłądzimy w naszym myśleniu, że nie będzie to
tylko ludzkie myślenie. Tylko perspektywa teologiczna umożliwia pełną i
dogłębną aprobatę tego, co ludzkie. Inaczej mówiąc, prawdziwy humanizm może być
tylko teocentryczny. Wbrew takim myślicielom jak Jean Paul Sartre czy Karol Marks, którzy
uważali, że afirmacja Boga nieuchronnie prowadzi do negacji człowieka, prawdziwa jest inna implikacja: to zakwestionowanie Boga prowadzi do pomniejszenia wartości człowieczeństwa.
Historia pokazała, że bezbożne, czysto laickie myślenie, tak charakterystyczne
dla propagatorów świeckiego humanizmu, prowadzi w konsekwencji do powstania
nieludzkich ideologii i systemów sprawowania władzy. I tak oto „ludzkie”, czyli
bez-Bożne, przekształca się ostatecznie w antyludzkie.