piątek, 17 lutego 2017

Boże i ludzkie

"Zejdź Mi z oczu, szatanie!"
Pobudziła mnie do intensywnego myślenia wczorajsza Ewangelia, a szczególnie ostre upomnienie skierowane przez Jezusa pod adresem Piotra: „Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo myślisz o tym, co ludzkie, a nie o tym, co Boże”. Ktoś mógłby zinterpretować te słowa jako mające wydźwięk antyhumanistyczny. Co jest złego w tym, że my ludzie myślimy o tym, co ludzkie? Wydaje mi się, że problem z interpretacją słów Jezusa pojawia się wówczas, gdy to, co ludzkie, przeciwstawimy temu, co Boskie, jakby chodziło o dwie rzeczywistości istniejące obok siebie. Tak właśnie rozumieli relację Bóg – świat myśliciele Oświecenia reprezentujący nurt zwany deizmem, według których Bóg istnieje poza tym, co należy do tego świata. W konsekwencji jest też nieobecny w tym, co ludzkie. Jeśli więc przyjmie się taki dychotomiczny podział na to, co czysto ludzkie, i na to, co wyłącznie Boskie, to wówczas wynika z tego prosty wniosek: zmierzać ku temu co Boże, można tylko pod warunkiem, że porzuci się to, co ludzkie, skoro Bóg istnieje poza tym światem. W ten sposób, jak twierdził Marks, religia prowadzi do alienacji człowieka, najpierw w myśleniu, a potem w działaniu. Myśląc o Bogu istniejącym gdzieś w niebie, stajemy się bierni w sprawach odnoszących się do życia ludzkiego na ziemi. Dlatego zarówno ateiści, jak i deiści  głoszą pogląd, że aby zająć się tym, co ludzkie, należy porzucić to, co Boskie. Według nich bowiem mamy do czynienia z dychotomią, którą w języku logiki nazywa się alternatywą wykluczającą: albo-albo. Albo wybierasz to, co ludzkie, albo to, co Boskie. Albo myślisz o tym, co Boże, albo o tym, co ludzkie. Albo angażujesz się w przemianę tego świata, albo czekasz z założonymi rękami na lepsze życie w przyszłym świecie. Tertium non datum. Jednak ta alternatywa jest fałszywa. Nie ma radykalnego oddzielenia tego, co ludzkie od tego, co Boskie. Transcendencja Boga nie oznacza bynajmniej Jego nieobecności w tym świecie, przeciwnie, jak pisał św. Paweł, „w Bogu poruszamy się, żyjemy, jesteśmy”. Dotykamy tu tego przymiotu Boga, który filozofia nazywa immanencją. Jesteśmy nieustannie zanurzeni w Bogu, ale jednocześnie On przenika nas swoją obecnością. Uleganiem szatańskiej pokusie (szatan zawsze chce nas oddzielić od Boga) jest myślenie o nas, o naszym ziemskim życiu w oderwaniu do Boga, od naszego zakotwiczenia w Nim, które ma nie tylko wymiar naturalny, ale i nadprzyrodzony. Dopiero więc, gdy zwracamy się ku Boskiemu centrum naszej egzystencji, możemy podjąć prawdziwą refleksję o człowieku. Wówczas myślenie o tym, co ludzkie, będzie zarazem myśleniem o tym, co Boże, ponieważ nasze człowieczeństwo jest swego rodzaju epifanią Boga. Człowieka nie można bowiem zrozumieć bez Boga, skoro został stworzony na Jego obraz i podobieństwo. Miał rację Terencjusz, gdy mówił, że nic co ludzkie nie może być nam ludziom obce, ale my chrześcijanie musimy maksymę Terencjusza uzupełnić: nic co ludzkie nie jest nam obce, pod warunkiem jednak, że nie żyjemy tak, jakby Bóg nie istniał, ponieważ Jego istnienie jest źródłem naszej bytowości, naszej ludzkiej godności, bo wieź z Nim zapewnia nam to, że nie pobłądzimy w naszym myśleniu, że nie będzie to tylko ludzkie myślenie. Tylko perspektywa teologiczna umożliwia pełną i dogłębną aprobatę tego, co ludzkie. Inaczej mówiąc, prawdziwy humanizm może być tylko teocentryczny. Wbrew takim myślicielom jak Jean Paul Sartre czy Karol Marks, którzy uważali, że afirmacja Boga nieuchronnie prowadzi do negacji człowieka, prawdziwa jest inna implikacja: to zakwestionowanie Boga prowadzi do pomniejszenia wartości człowieczeństwa. Historia pokazała, że bezbożne, czysto laickie myślenie, tak charakterystyczne dla propagatorów świeckiego humanizmu, prowadzi w konsekwencji do powstania nieludzkich ideologii i systemów sprawowania władzy. I tak oto „ludzkie”, czyli bez-Bożne, przekształca się ostatecznie w antyludzkie.