Wczoraj odbyło się
pierwsze spotkanie w ramach wiosennego cyklu Kursu Przedmałżeńskiego. Bierze w
nim udział 11 par narzeczonych. Wszyscy zamierzają wziąć ślub jeszcze w tym
roku. Moje zdziwienie wzbudził fakt, że tylko jedna para jest z mojej parafii. Będę
więc prowadził kurs głównie dla nie swoich parafian. Ten fakt zasadniczo nie ma
dla mnie znaczenia, bo w Kościele wszyscy stanowią jedną rodzinę niezależnie od
miejsca zamieszkania. Uczestnicy kursu, którzy wzięli udział we wczorajszym
spotkaniu, robią dobre wrażenie. Słuchają uważnie. Czy biorą sobie do serca to,
co jest im mówione, tego nie wiem, ale odniosłem wrażenie, że są dosyć otwarci,
choć jeszcze nieco skrępowani, jakby niepewni tego, co ich czeka. Usiłowałem
przekonać ich do tego, by duchowe przygotowanie do zawarcia sakramentu
małżeństwa, nie było dla nich czymś drugorzędnym. Wiadomo, że najwięcej czasu i
energii (a także pieniędzy) narzeczeni tracą na przygotowania do wesela.
Tymczasem nawet najbardziej udana uroczystość weselna nie zapewni nowożeńcom
małżeńskiego i rodzinnego szczęścia. Znam, niestety, niemałą liczbę osób rozwiedzionych,
których wesela miały imponujący rozmach. Lecz co z tego? „Cóż z tego – mówi Jezus
w Ewangelii – jeśli nawet cały świat zyskasz, a na duszy szkodę ponosisz?”. Najważniejsze
jest, aby życie małżeńskie było udane. Zależy to przede wszystkim od tego, czy
będzie budowane na mocnym fundamencie wartości duchowych. Dobre małżeństwa i
rodziny, które znam od lat, dlatego są dobre, bo starają żyć łaską sakramentu
małżeństwa. Wyraża się to w praktykowaniu wspólnej modlitwy, wspólnym uczestniczeniu
w niedzielnej Eucharystii, częstej spowiedzi. Niektórzy biorą udział w
spotkaniu wspólnot małżeńskich i rodzinnych. Szkoda, że moi poprzedni kursanci
nie odpowiedzieli na zaproszenie do udziału w takich spotkaniach. Jestem
przekonany, że dziś, gdy w naszym społeczeństwie dominuje anonimowość i
indywidualizm, gdy kultura hołduje niskim gustom, gdy w mass mediach propaguje
się antywartości negujące chrześcijańską cywilizację, dobre środowisko daje
oparcie i umocnienie, chroniąc jednocześnie przed egoistycznym zamknięciem się
w sobie. Starałem się przekonać uczestników kursu, że warto naprawdę zaprosić
Jezusa do tej łodzi, na której w dniu ślubu odbiją od brzegu i wypłyną na głębię.
Jego obecność jest gwarancją pokoju i szczęścia. Nie pieniądze, nie dom czy
mieszkanie. On powiedział „Beze Mnie nic uczynić nie możecie”. Te słowa odnoszą
się przede wszystkim do miłości, także miłości małżeńskiej, która winna być
miłością bezwarunkową i bezinteresowną. Tylko Jezus do takiej miłości nas uzdalnia.
Dzieje się tak w myśl zasady: „z kim się zadajesz, takim się stajesz”. W tych
małżeństwach, w których małżonkowie nie zadają się z Bogiem, w których jest on
właściwie nieobecny, bardzo szybko triumfuje egoizm; w konsekwencji dochodzi do
niezgody, konfliktów i różnych form niewierności. Tam natomiast, gdzie Bóg jest
obecny, tam dojrzewają owoce Ducha, które w Liście
do Galatów wymienia św. Paweł: „miłość, radość, pokój, cierpliwość,
uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie”. Nie wiem, rzecz jasna,
czy moi słuchacze dadzą się przekonać, by wejść na drogę głębokiej przyjaźni z
Jezusem. Mam jednak nadzieję, że także dzięki tym naszym spotkaniom dobre
pragnienia zrodzą się w ich sercach i będą stale motywować ich do wysiłku
budowania dobrych, szczęśliwych, bo prawdziwie chrześcijańskich małżeństw i rodzin.