środa, 8 lutego 2017

Kurs Przedmałżeński

Wczoraj odbyło się pierwsze spotkanie w ramach wiosennego cyklu Kursu Przedmałżeńskiego. Bierze w nim udział 11 par narzeczonych. Wszyscy zamierzają wziąć ślub jeszcze w tym roku. Moje zdziwienie wzbudził fakt, że tylko jedna para jest z mojej parafii. Będę więc prowadził kurs głównie dla nie swoich parafian. Ten fakt zasadniczo nie ma dla mnie znaczenia, bo w Kościele wszyscy stanowią jedną rodzinę niezależnie od miejsca zamieszkania. Uczestnicy kursu, którzy wzięli udział we wczorajszym spotkaniu, robią dobre wrażenie. Słuchają uważnie. Czy biorą sobie do serca to, co jest im mówione, tego nie wiem, ale odniosłem wrażenie, że są dosyć otwarci, choć jeszcze nieco skrępowani, jakby niepewni tego, co ich czeka. Usiłowałem przekonać ich do tego, by duchowe przygotowanie do zawarcia sakramentu małżeństwa, nie było dla nich czymś drugorzędnym. Wiadomo, że najwięcej czasu i energii (a także pieniędzy) narzeczeni tracą na przygotowania do wesela. Tymczasem nawet najbardziej udana uroczystość weselna nie zapewni nowożeńcom małżeńskiego i rodzinnego szczęścia. Znam, niestety, niemałą liczbę osób rozwiedzionych, których wesela miały imponujący rozmach. Lecz co z tego? „Cóż z tego – mówi Jezus w Ewangelii – jeśli nawet cały świat zyskasz, a na duszy szkodę ponosisz?”. Najważniejsze jest, aby życie małżeńskie było udane. Zależy to przede wszystkim od tego, czy będzie budowane na mocnym fundamencie wartości duchowych. Dobre małżeństwa i rodziny, które znam od lat, dlatego są dobre, bo starają żyć łaską sakramentu małżeństwa. Wyraża się to w praktykowaniu wspólnej modlitwy, wspólnym uczestniczeniu w niedzielnej Eucharystii, częstej spowiedzi. Niektórzy biorą udział w spotkaniu wspólnot małżeńskich i rodzinnych. Szkoda, że moi poprzedni kursanci nie odpowiedzieli na zaproszenie do udziału w takich spotkaniach. Jestem przekonany, że dziś, gdy w naszym społeczeństwie dominuje anonimowość i indywidualizm, gdy kultura hołduje niskim gustom, gdy w mass mediach propaguje się antywartości negujące chrześcijańską cywilizację, dobre środowisko daje oparcie i umocnienie, chroniąc jednocześnie przed egoistycznym zamknięciem się w sobie. Starałem się przekonać uczestników kursu, że warto naprawdę zaprosić Jezusa do tej łodzi, na której w dniu ślubu odbiją od brzegu i wypłyną na głębię. Jego obecność jest gwarancją pokoju i szczęścia. Nie pieniądze, nie dom czy mieszkanie. On powiedział „Beze Mnie nic uczynić nie możecie”. Te słowa odnoszą się przede wszystkim do miłości, także miłości małżeńskiej, która winna być miłością bezwarunkową i bezinteresowną. Tylko Jezus do takiej miłości nas uzdalnia. Dzieje się tak w myśl zasady: „z kim się zadajesz, takim się stajesz”. W tych małżeństwach, w których małżonkowie nie zadają się z Bogiem, w których jest on właściwie nieobecny, bardzo szybko triumfuje egoizm; w konsekwencji dochodzi do niezgody, konfliktów i różnych form niewierności. Tam natomiast, gdzie Bóg jest obecny, tam dojrzewają owoce Ducha, które w Liście do Galatów wymienia św. Paweł: „miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie”. Nie wiem, rzecz jasna, czy moi słuchacze dadzą się przekonać, by wejść na drogę głębokiej przyjaźni z Jezusem. Mam jednak nadzieję, że także dzięki tym naszym spotkaniom dobre pragnienia zrodzą się w ich sercach i będą stale motywować ich do wysiłku budowania dobrych, szczęśliwych, bo prawdziwie chrześcijańskich  małżeństw i rodzin.