Nieuporządkowane przywiązanie do
przemijających dóbr może bowiem zaślepić nasze wnętrze, oddzielając nas od
tego, co absolutne – od Boga. Choć świat stworzony zachwyca pięknem, nie jest
celem samym w sobie, lecz drogą ku Temu, który go powołał do istnienia. Dlatego
niektórzy teologowie, zwłaszcza reprezentujący nurt teologii apofatycznej,
sięgali po radykalne sformułowania, ukazujące rzeczy stworzone jako „nicość”
wobec Bytu absolutnego. Tego rodzaju język miał na celu ukazanie nieskończonej
przepaści dzielącej Stwórcę od stworzenia – przepaści tak głębokiej, że tylko
milczenie i negacja mogły jakoś dotknąć tajemnicy Boga.
A jednak taka retoryka, choć zrodzona z
kontemplacji Bożej transcendencji, niesie w sobie pewne ryzyko subtelnego błędu
– przesunięcia akcentu z właściwego dystansu wobec stworzeń ku ich odrzuceniu,
a nawet pogardzie. Osobiście zawsze odczuwałem wewnętrzny sprzeciw wobec tego
rodzaju ujęć – nie tylko z racji bliskości z klasyczną filozofią bytu, która
afirmuje realność i godność rzeczy stworzonych, lecz przede wszystkim dlatego,
że każda forma negacji stworzenia może niepostrzeżenie prowadzić do zubożenia naszej
relacji z Bogiem.
Przecież to On sam powiedział: „niech się
stanie”, a o wszystkim, co uczynił, Księga Rodzaju stwierdza, że było „bardzo
dobre”. Boże „tak” wypowiedziane wobec stworzenia powinno inspirować również
naszą jego afirmację, a nie odrzucenie.
Oczywiście, stworzenie może stać się przeszkodą – ale jedynie wtedy, gdy
mylnie uczynimy z niego nadrzędny cel. W swojej najgłębszej istocie świat nie
jest jednak zagrożeniem dla duszy, lecz zaproszeniem do kontemplacji. W
rzeczach stworzonych migocze bowiem obecność Tego, który je stworzył. Odrzucić
je, to jakby zamknąć oczy na światło Boga odbite w zwierciadle stworzonego
istnienia.
Negatywne widzenie świata, które przez wieki
przenikało chrześcijańską myśl, zawdzięczamy w dużej mierze wpływowi
platonizmu. W platońskiej wizji rzeczywistości świat zmysłowy nie odsłania
prawdy, lecz ją zasłania – jawi się jako słaby cień, marna imitacja doskonałych
idei. W konsekwencji wytwarza się dualizm: materia i duch, czas i wieczność,
doczesność i nadprzyrodzoność – przy czym pierwszy człon tych przeciwstawień
postrzegany jest jako coś niższego, a nawet niepożądanego.
Chrześcijaństwo jednak, zwłaszcza w świetle
tajemnic Wcielenia i Zmartwychwstania, prowadzi ku innej wizji: wizji jedności
i przenikania. Materia nie jest przeciwieństwem ducha, lecz jego narzędziem i
przejawem. Doczesność staje się przestrzenią działania łaski. Ciało może być
świątynią Ducha. A świat – choć przemijający – nosi w sobie pieczęć wieczności.
Bóg, który sam jest Nieskończony, zapragnął, by istniało to, co skończone – i
uznał je za dobre.
Nie chodzi więc o to, by świat odrzucić, ale
by uznać jego właściwe miejsce – jako znak, drogę prowadzącą do Boga. Rzeczy
stworzone są jak światełka wobec wielkiego światła Boga – nikłe w porównaniu z
Nim, lecz wciąż zdolne do rozświetlenia drogi człowieka. Ich wartość jest
względna, ale nie zerowa; ich piękno przemijające, ale realne. Nie chodzi więc
o pogardę, lecz o mądrą „wzgardę” – czyli o świadomy wybór wyższego dobra przy
jednoczesnym uznaniu wartości tego, co niższe.
Jak pisał św. Bonawentura, duchowy uczeń św.
Franciszka: „Wszystkie stworzenia świata
materialnego prowadzą dusze kontemplującego i mądrego człowieka do wiecznego
Boga. Są one danymi nam śladami, obrazami i przedstawieniami, abyśmy oglądając
je, współoglądali Boga”. I dalej: „Ślepcem
jest ten, do kogo nie dociera blask bijący z rzeczy stworzonych. Głuchy jest
ten, kto nie słyszy tak potężnego wołania. Niemy jest ten, kto nie wysławia
Boga za te wszystkie skutki Jego działania”.
Zachwyt nad światem nie jest więc konkurencją
dla wiary w Boga – przeciwnie, może być jej początkiem. Dziś bardziej niż
kiedykolwiek potrzebujemy ducha kontemplacji: zdolności dostrzegania śladów
Boga tam, gdzie inni widzą tylko szarą, „zwykłą” codzienność. Porządek natury,
jej piękno, harmonia i cisza – to wszystko jest głosem Boga, Jego nieustannym,
choć milczącym orędziem. Sam Jezus zapraszał nas do tej duchowej uważności: „Przypatrzcie się liliom, jak rosną: nie pracują
i nie przędą, a powiadam wam: Nawet Salomon w całym swym przepychu nie był tak
ubrany jak jedna z nich” (Łk 12, 27).

.jpg)