Alice Bah
Kuhnke, minister ds. Kultury i Demokracji Szwecji, zapowiedziała podjęcie przez
rząd działań służących integracji powracających z wojny na Bliskim Wschodzie bojowników ISIS ze szwedzkim społeczeństwem. Pani minister uważa, że w ramach tych
działań dżihadyści powinni otrzymać od państwa zasiłki, darmowe mieszkanie i dostęp
do edukacji. „Oni muszą zostać przywróceni do naszego demokratycznego
społeczeństwa” – powiedziała Bah Kuhnke. Pani minister zastrzegła, że pomoc
powinni otrzymać tylko ci islamscy bojownicy, którym nie udowodniono zbrodni
wojennych. Swój najnowszy pomysł motywuje ona dążeniem do wyeliminowania z
życia społecznego takich negatywnych zjawisk jak: „discrimination, extremism, threats and hate” (zob. http://www.government.se/government-of-sweden/ministry-of-culture/alice-bah-kuhnke/). Nietrudno zauważyć,
że ten pomysł to nic innego jak dolewanie oliwy do ognia i musi być oceniony
nie tylko jako kontrowersyjny, ale przede wszystkim jako groźny dla obywateli
Szwecji (od słów swojej minister odciął się nawet sam premier Szwecji, uczynił
to jednak w sposób raczej dość łagodny). Głos pani minister i jej pomysły na
resocjalizację "żołnierzy" z ISIS odpowiedzialnych za okrutne zbrodnie - dokonywane
szczególnie na chrześcijanach, także na małych dzieciach - takie jak: gwałty,
podrzynanie gardeł, wieszanie na krzyżu, można by uznać za rzadki przejaw
urzędniczej naiwności i krótkowzroczności. Problem w tym, że jest on całkiem
reprezentatywny dla sposobu myślenia wielu przedstawicieli
zachodnioeuropejskich elit, przesiąkniętych ideologią multikulturalizmu i
politycznej poprawności. Za proponowanymi przez nich rozwiązaniami kryje się
typowe dla lewicowej mentalności utopijne przekonanie o tym, że każdy człowiek
jest z natury dobry, a jego skłonność do czynienia zła, pojawia się w nim na
skutek oddziaływania czynników zewnętrznych, które można stosunkowo łatwo wyeliminować
lub osłabić przez odpowiednią socjotechnikę. Myślenie
lewicowe, odwołujące się do oświeceniowej idei postępu, wyraźnie wierzy w
możliwość prowadzenia takiej polityki społecznej, której realizacja zapewniłaby
warunki owego postępu. Tego
typu polityka grzeszy jednak naiwnym optymizmem, ignorując
prawdziwą naturę ludzkiego bytu, człowiek bowiem, wbrew tym poglądom, nie jest
bynajmniej istotą doskonałą, niemal bez żadnej skazy, któremu wystarczy jedynie
stworzyć odpowiednie warunki polityczne i ekonomiczne, by mógł realizować swoje wyłącznie indywidualne cele, nie
wchodząc w kolizję z innymi ludźmi, zwłaszcza z tymi, którzy mają inne
przekonania. Po grzechu pierworodnym skaza moralna psująca naturę ludzką jest
bardzo poważna. Chrześcijaństwo uczy, że gdy ta skaza nie jest leczona łaską
samego Boga może prowadzić do przemiany człowieka w krwawą bestię. Socjotechniką
można ją co najwyżej zneutralizować, lecz nie można jej całkowicie usunąć. Poza
tym elity europejskie nie chcą przyznać, że podstawowym czynnikiem
zmieniających wyznawców islamu w morderców niewinnych ludzi jest właśnie ich afiliacja
religijna. Poprawność polityczna każe traktować islam na równi z innymi
religiami. Co ma jednak wspólnego chrześcijańskie przykazanie miłości z
islamskim wezwaniem do zabijania niewiernych? Chrześcijaństwo, choć w swej
historii miało mało chlubne epizody, będące dowodem na sprzeniewierzenie się
duchowi Ewangelii, jest jednak religią pokoju, islam zaś - religią wojny.
Przypomniał o tym w swoim słynnym wykładzie w Ratyzbonie papież Benedykt XVI,
nazywając islam „religią miecza”. Wówczas przedstawiciele zachodnioeuropejskich
elit przyjęli te słowa wręcz z oburzeniem. Dziś, w kontekście zbrodni
dokonywanych przez ISIS, a wcześniej przez wiele innych organizacji terrorystycznych,
bardzo dobrze widać, że były to słowa prorocze, właściwie i trafnie wskazujące
na zagrożenie ze strony wojowniczego islamu. Ciekawe, ilu chrześcijan musi
jeszcze umrzeć z rok bojowników Allaha, by tę samą optykę przyjął papież
Franciszek i europejskie elity? Może jestem zbytnim pesymistą, lecz nie widzę większych
szans na pokojową integrację islamskich emigrantów ze społeczeństwami krajów,
do których przebywają w coraz większej liczbie, głównie po zasiłki, a nie po to, by się
z nimi asymilować. Przykład takich krajów jak Francja, Niemcy czy chociażby Szwecja pokazuje, że
budują oni swoje własne enklawy, przekształcające się często w strefy „no-go”, tworząc
w ten sposób rodzaj społeczeństwa równoległego czy nawet alternatywnego.
Niestety, w wielu miejscach, jak na przykład w Brukselskiej dzielnicy Molenbeek,
skutecznie wypierają oni rodowitych mieszkańców, którzy w tych miejscach nie
czują się już jak u siebie w domu, a przede wszystkim nie czują się bezpieczni. Choć raczej
unikam na tym blogu jednoznacznych deklaracji politycznych, to jednak nie mogę w
tym miejscu nie wyrazić zadowolenia z faktu, że w Polsce rządzą na szczęście ludzie,
których w odniesieniu do kwestii emigracji cechuje zdrowy realizm polityczny i
dla których kwestia bezpieczeństwa własnych obywateli wydaje się być sprawą
priorytetową.