środa, 8 października 2014

Był sobie proboszcz

Powoli (bardzo powoli) wdrażam się w wypełnianie obowiązków proboszcza. Dzisiaj na przykład byłem w banku, by otrzymać pełnomocnictwa do zarządzania kontem parafialnym. W pokoju z napisem „Centrum Bankowości dla Firm” zajęły się mną aż trzy panie, które były dla mnie bardzo miłe i niesłychanie uczynne, a szczególnie pani Monika, której stanowisko widniejące na wizytówce brzmi: „Menedżer Klienta Biznesowego” (!) Na szczęście panie nie widziały we mnie biznesmena tylko księdza, co znalazło wyraz między innymi w sposobie, w jaki się do mnie zwracały. Mam już więc wgląd do konta, choć nie mogę jeszcze nim zarządzać (muszę wpierw wygenerować tzw. podpis elektroniczny, a to już nieco bardziej skomplikowana operacja). Przedwczoraj z kolei siostra Dorota ze sklepiku przy kurii sprzedała mi zmyślne urządzenie do rolowania monet, twierdząc przy tym z nieco ironicznym uśmiechem, że to niezbędny atrybut każdego proboszcza. Przed chwilą zaś sporządziłem dokument w Wordzie, nadając mu tytuł „SPRAWY PILNE”. Okazało się, ze w ciągu najbliższych dwóch dni tych pilnych spraw do załatwienia uzbierało się już 16 (!!!). Aż mnie od tego rozbolała głowa. Ale są również i bardziej przyjemne momenty wdrażania się w posługę proboszcza. Kontynuuję chociażby zapoznawanie się z osobami, które świadczą różne usługi na rzecz parafii. Wczoraj na przykład byłem na kolacji imieninowej pana Franciszka, naszego organisty, bardzo skądinąd sympatycznego człowieka, który nie tylko gra i śpiewa w czasie nabożeństw, ale też, jeśli trzeba, wykonuje inne prace, nawet takie jak malowanie pokoi (to on odnowił moje proboszczowskie mieszkanie, zanim się do niego sprowadziłem). Na kolacji byli wszyscy księża pracujący w parafii i ks. Wacław, jeszcze do niedawna jej proboszcz. Był to bardzo mile spędzony wieczór. Wczoraj również spotkałem się na chwilę z panią Romą, która prowadzi poradnię życia rodzinnego. Umówiliśmy się na dłuższe spotkanie w przyszłym tygodniu. Okazało się zresztą, że poznałem trzy lata temu jej męża, brał on bowiem udział w rekolekcjach, które wówczas prowadziłem dla harcerzy ze Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego "Zawisza". Dzisiaj natomiast spotkałem siostrę Victimę opiekującą się w parafii kołem Caritas. Siostra jest już straszą osobą, ale wciąż niezwykle żywotną. Wiele lat pracowała jako misjonarka w Rwandzie, a potem, po wydarzeniach z roku 1994, wróciła do Polski. Od niemal 20 lat sprawuje opiekę nad naszymi ubogimi i chorymi parafianami. Siostra Victima to doprawdy wyjątkowa postać, przyjazna i bardzo pogodna. Kilka razy w czasie rozmowy wybuchała radosnym śmiechem. Rozmowa zresztą zakończyła się zaproszeniem mnie na jej imieniny do domu sióstr pallotynek, gdzie mieszka wraz z innymi siostrami. Tak oto mijają pierwsze dni mojego posługiwania w parafii św. Marka. Czasu nie mam za dużo, zwłaszcza że kontynuuję wykłady z filozofii w seminarium. Ufam jednak, że jak już wdrożę się w sprawy administracyjne i zapoznam się z działalnością wszystkich grup istniejących w parafii, znajdę też czas na sprawy czysto duszpasterskie, bo na te naukowe czasu pewnie zabraknie. Mam tylko nadzieję ukończyć książkę o wolności, którą rozpocząłem pisać jeszcze przed wakacjami. Jedno jest pewne – niech nikt się nie odważy powiedzieć w mojej obecności, że proboszczowie nic nie robią!