Nowożytny niemiecki
filozof i matematyk Gottfried Wilhelm Leibniz sformułował kiedyś następujące pytanie:
Dlaczego istnieje raczej coś niż nic? Dotyka ono niezwykle intrygującego zagadnienia,
które wielu myślicieli uważało za jedną z najbardziej fundamentalnych i
frapujących kwestii filozoficznych. W sposób szczególny odnosi się ono do
ludzkiej egzystencji. Dlaczego istniejemy? Mogłoby by nas przecież nie być, a jednak
jesteśmy! To jest fakt, który w każdym z nas powinien budzić głębokie metafizyczne
zdumienie. Jan Paweł II w poemacie Tryptyk
rzymski zachęcał, by się zdumiewać prostymi faktami. Nie ulega wątpliwości,
że takim faktem jest nasze bycie w świecie. W Księdze Rodzaju, w opisie
stworzenia, za każdym razem, gdy Bóg stwarzał nowe byty, patrzył na nie z upodobaniem,
bo widział, że są dobre. W oczach Bożych każdy byt jest dobry! Dobre jest nade
wszystko każde ludzkie istnienie, dlatego też trzeba je bezwzględnie chronić,
bo jest wartością samą w sobie. Trzeba bronić je przede wszystkim przed tym, co
mu zagraża zarówno w wymiarze fizycznym, jak i w wymiarze duchowym. Filozof
Martin Heidegger mówił, że każdy z nas winien być pasterzem swojego istnienia,
to znaczy, że każdy z nas winien podejmować takie działania, które to istnienie
będą wznosić na wyższy poziom bytowania. Metafizyka klasyczna uwypukla ontyczną
godność naszego ziemskiego bytowania, ale teologia chrześcijańska mówi nam coś
więcej, mówi nam bowiem, że jesteśmy powołani do „niebiańskiego” sposobu
istnienia: „Jeszcze się nie objawiło kim będziemy, bo ani oko nie widziało, ani
ucho nie słyszało co Bóg przygotował swoim wybranym” (1 Kor 2,9). Nasza ziemska egzystencja jest zatem preludium
do naszego istnienia w wieczności. Czy jesteśmy jednak wdzięczni za dar naszego
istnienia? Czy, przynajmniej od czasu do czasu, podejmujemy refleksję nad tym, w
jaki sposób tym darem się posługujemy w naszej codzienności? Jest to bowiem dar, z którym nierozerwalnie wiąże się zobowiązanie do tego, by z niego mądrze korzystać. Możemy przecież iść przez życie w diametralnie
różnych kierunkach. Pisał o tym między innymi Giovanni Pico della Mirandola w
swoim dziele Oratio de hominis dignitate. Według niego człowiek
jest jedyną istotą na ziemi, która jest obdarzona wolnością i dlatego ma przed
sobą dwie drogi: może schodzić w dół albo wspinać się w górę. Może się umniejszać
się w swym istnieniu albo w nim wzrastać. Aby jednak zrobić dobry użytek ze swego
istnienia, trzeba najpierw mieć świadomość jego bezcennej wartości. Tylko wtedy
zrodzi się w nas pragnienie, by z determinacją, a jeśli trzeba z odwagą i
poświęceniem, chronić je przed tym, co grozi jego stopniową degradacją.
Chronimy je zaś najbardziej wówczas, gdy bronimy prymatu istnienia nad
działaniem. Metafizyka chrześcijańska, zgodnie ze scholastyczną formułą agere sequitur esse, podkreśla, że działanie
zawsze wynika z istnienia, że jest wtórne wobec istnienia. Tymczasem dzisiaj
dominuje zupełnie inna perspektywa. Jest to perspektywa radykalnie pragmatyczna.
Ci, którzy takiej optyce ulegają, twierdzą, że w ocenie wartości człowieka liczy
się przede wszystkim jego działanie, jego praktyczne umiejętności, to, co
potrafi osiągnąć, co jest w stanie wytworzyć. Wiele razy boleśnie mogli przekonać
się o tym chociażby ci wszyscy, których podanie o pracę zostało odrzucone z
powodu zbyt ubogiego CV, bo, zdaniem pracodawcy, nie zawierało ono
wystarczających dowodów na ich wysokorozwinięte umiejętności operatywne. Na
mocy tej pragmatycznej i silnie utylitarystycznej perspektywy ludzie, którzy z
różnych powodów i często bez własnej winy są ograniczeni w swoim działaniu, jak
na przykład ludzie starzy lub osoby niepełnosprawne, są traktowani jako mało
lub zgoła nic nie warci. Co więcej, takie osoby uważa się za zbędny, uciążliwy
balast społeczny, gdyż utrudniają one tym silnym, zdrowym i w pełni sprawnym ich
samorealizację, są kłopotliwą przeszkodą na ich drodze do sukcesu i do
radosnego korzystania z życia. To dlatego Hitler mógł postulować, żeby takie
osoby eliminować. To właśnie ta perspektywa sprawia, że broni się dziś takich
praktyk jak eutanazja czy aborcja. Bo czym dziecko w łonie matki jest w stanie
się wykazać? Nic jeszcze nie może zrobić, dlatego niektórzy uważają, że jego
istnienie ma nikłą wartość, bo nie może się przejawić w żadnym działaniu
przynoszącym wymierne korzyści. A jeśli na dodatek badania prenatalne pokażą,
że urodzi się ono z poważnymi wadami rozwojowymi, to tym bardziej zwolennicy
aborcji będą skłonni widzieć w takim dziecku istnienie pozbawione wartości. Świat,
w którym dziś żyjemy, bardzo często ocenia nas przez pryzmat naszego działania,
a dokładniej przez pryzmat naszych zdolności i osiągnięć. I kiedy jesteśmy
ograniczeni w naszej aktywności, to prędzej czy później spotkamy się z jakąś
formą odrzucenia, nieakceptacji, dezaprobaty. To jest dzisiaj problem bardzo
wielu ludzi, którzy cierpią wewnętrznie, właśnie dlatego, że głosi się prymat
działania nad istnieniem, że nasza kultura jest tak bardzo pragmatyczna, a tak mało kontemplacyjna, a przez tak bardzo niezdolna do zachwytu nad cudem istnienia. A tymczasem już z samego tylko faktu, że zaistnieliśmy, że jesteśmy, tu i teraz, wynika nasze prawo do bezwarunkowej miłości ze strony innych ludzi. Nasze istnienie jest dowodem na Miłość, bo to Miłość
powołała nas do istnienia i właśnie dlatego mamy prawo domagać się, by inni szanowali naszą godność – przez sam prosty fakt,
że jesteśmy. Wszystko, co Bóg powołał do istnienia, jest dobre, a więc jeśli
jest dobre, to zasługuje na przyjęcie. Nawet jeśli istnienie drugiego człowieka
jest naznaczone jakimś brakiem, jakąś fizyczną czy psychiczną skazą, to tym samym nie
przestaje być ono dobre, godne akceptacji. W takim wypadku akceptacja ta winna
przyjąć konkretne formy pomocy i troski. Słowa św. Pawła „jeden drugiego
brzemiona noście” można interpretować również metafizycznie, jako wezwanie do
wzajemnej pomocy, aby nasze istnienie było pełniejsze. Aborcja, czyli odebranie
życia nienarodzonemu dziecku, jest nie tylko wykroczeniem moralnym, lecz nade wszystko jest niczym nieusprawiedliwioną zbrodnią metafizyczną!