Filozofowie od wieków podkreślają, że człowiek to nie tylko homo sapiens – istota rozumna, ale również homo viator – istota będąca w drodze. Gdy
zapominamy, dokąd ta droga prowadzi, stajemy się jak pasażerowie statku
dryfującego bez steru. Życie przestaje być wtedy pielgrzymką, a staje się
jedynie ciągiem zdarzeń – często przypadkowych i pustych.
Ludzie za dni Noego nie byli z natury źli. Byli... zwyczajni. I właśnie ta
„zwyczajność” bez głębi, duchowa ospałość, stała się ich tragedią. Staje się
ona także udziałem każdego człowieka, który przestaje zadawać pytania o sens,
prawdę, cel ostateczny, wieczność. Który traci zdolność słuchania głosu Boga –
czasem z buntu, częściej jednak z przyzwyczajenia.
Noe – przeciwnie – to postać człowieka egzystencjalnie przebudzonego,
autentycznego, który wierność prawdzie stawia ponad konformizm. Kieruje się
zaufaniem nie do większości, lecz do głosu, który przemawia w ciszy – głosu
Boga. I właśnie dlatego ocalał. Ocalał nie tylko fizycznie, ale także duchowo,
ponieważ pozostał wierny wezwaniu, nawet jeśli wydawało się ono nieracjonalne w
oczach świata.
Adwent stawia nas przed tą samą decyzją. Nie jest to czas biernego
oczekiwania, lecz duchowej mobilizacji. Czuwanie, do którego wzywa Jezus, nie
wynika z lęku przed karą, lecz jest wyrazem miłości – jak u tego, kto z
tęsknotą i niecierpliwością wypatruje ukochanej osoby. To właśnie miłość
sprawia, że nie chcemy przegapić – nie tyle jakiegoś wydarzenia, co spotkania z
Kimś, kto nadchodzi.
W epoce społecznego rozproszenia i duchowego wyjałowienia wezwanie do
czuwania staje się aktem oporu wobec banalności istnienia i wobec sił, które ku
tej banalności popychają, usiłując pozbawić nasze umysły głębszej refleksji. To
wybór życia świadomego zamiast poddania się cywilizacyjnym schematom i
społecznym automatyzmom. To wybór głębi zamiast powierzchowności.
Być jak Noe – to znaczy nie bać się być innym, płynąć pod prąd. To znaczy
żyć tak, jakby każdy dzień mógł być początkiem wieczności. To świadomie
uczestniczyć w świecie, ale nie pozwalać mu zawładnąć sercem.
Bo w ostatecznym rozrachunku – jak mówi Ewangelia – „jeden będzie wzięty,
drugi zostawiony”, a o tym, jak potoczą się nasze losy, nie zdecydują zawód,
pochodzenie czy osiągnięcia, lecz wewnętrzna dyspozycja: czy żyliśmy świadomie,
uważnie, z miłością, w gotowości?
Oby ten Adwent nie był jedynie kolejnym „okresem liturgicznym”, lecz
doniosłym momentem, który przerywa ciągłość czasu i daje szansę na przebudzenie
– na uporządkowanie życia według innego porządku: porządku Królestwa, które
nadchodzi, a może jeszcze więcej – które już w nas jest.
