|
Kościół w Estes Park |
|
Widok na kościół w poniedziałek rano |
Wracam po dłuższej przerwie do pisania na blogu. Od kilku
dni choruję, dziś jednak czuję się już trochę lepiej, więc ufam, że dam radę napisać
choć parę słów. Ostatnio byłem dość zajęty. W zeszłym tygodniu wieczorami jeździłem
z Tadeuszem do różnych parafii, między innymi do Greely i Loveland, by służyć
pomocą w sprawowaniu sakramentu pokuty. Natomiast w minioną sobotę, niedzielę i
w poniedziałek spędziłem w Estes Park, w parafii
El Señor esté con vosotros. Oczywiście kazanie mówiłem
po angielsku, które było tłumaczone na hiszpański. Było to dla mnie
doświadczenie niezwykłe, tym bardziej, że uczestnicy liturgii brali w niej
udział w dość żywiołowy sposób. Musiałem chyba wzbudzić ich sympatię (może to
przez ten hiszpański), bo po mszy poprosili mnie jeszcze o spowiedź. Naprawdę
kiepsko się już czułem, nie mogłem im jednak odmówić tej posługi. Spowiedź
trwała ponad godzinę. Na początku miała miejsce zabawna sytuacja. Otóż tak mi się
hiszpański z angielskim mieszał w głowie, że w końcu doznałem całkowitego
pomieszania języków i w efekcie pierwszej osobie, która przyszła do
konfesjonału, krótkiej nauki i rozgrzeszenia udzieliłem w języku… włoskim. Na
szczęście jakoś szybko doszedłem do siebie i kolejne spowiedzi przebiegły bez
większych komplikacji. Kiedy opuszczałem Estes Park pogoda byłą piękna:
błękitne niebo, słońce, kilka stopni mrozu, powietrze bardzo przeźroczyste –
idealne warunki do wędrówki w górach. Akurat w poniedziałek taka wędrówka była
zaplanowana. O godz. 10.00 z Fort Collins dotarli na plebanię w Estes Park ks.
Tadeusz i Ken. Niestety z powodu mojego stanu zdrowia nie mogłem wziąć udziału
w ich wędrówce. W poniedziałek rano byłem już ledwo żywy. Wróciłem więc do Fort
Collins mocno obolały, z gorączką, lecz za to z miłymi wspomnieniami i
ubogacony nowym doświadczeniem.