|
Dom Mary Jane |
Wróciłem wczoraj z trzydniowej „wyprawy” do Kalifornii. Ks.
Tadeuszowi minęła data ważności transportu, musiał więc, by wyrobić sobie nowy
paszport, udać się do Los Angeles, gdzie znajduje się najbliższa placówka
konsularna RP. Zaproponował mi, bym mu w tej podróży towarzyszył. Ponieważ nigdy
jeszcze nie byłem w Kalifornii, więc uznałem, że należy z tej okazji skorzystać.
Na czas naszego pobytu zamieszkaliśmy w domu Mary Jane Bartee w ,
które leży w powiecie Orange, godzinę drogi od Los Angeles. Mary Jane jest
bardzo uczynną, sympatyczną Amerykanką, należącą do wspólnoty Ruchu Rodzin
Nazaretańskich. Kilkanaście lat temu w wieku 51 lat zmarł na raka jej mąż. Jest
ona obecnie na emeryturze, ale nadal jest bardzo żywotna. Udziela się aktywnie między
innymi w życiu parafialnym. To dzięki niej mogliśmy choć trochę poznać
Kalifornię. W ciągu krótkiego czasu zobaczyliśmy kilka naprawdę ciekawych
miejsc. Pierwszego dnia, gdy Tadeusz załatwiał swoje paszportowe sprawy, Mary
Jane zabrała mnie do Santa Monica, gdzie przez chwilę spacerowaliśmy po molo i
cieszyliśmy oczy widokiem oceanu. Potem, już razem z ks. Tadeuszem, udaliśmy się do
katedry w Los Angeles, która ma bardzo nowoczesny, powiedziałbym nawet dość
kontrowersyjny kształt. Na szczególną uwagę zasługują zwłaszcza jej podziemia,
które zostały pomyślane jako katakumby. Po zwiedzeniu katedry i chwili modlitwy w kaplicy adoracji pojechaliśmy do
Griffith Park Observatory, skąd
rozciąga się piękny widok na Los Angeles i okolice. Stamtąd też widać słynny napis
„Hollywood”, najbardziej chyba charakterystyczny znak rozpoznawczy „Miasta Aniołów”.
Po drodze zatrzymaliśmy w „El Pueblo”, które stanowi najstarszą część LA.
Wieczorem natomiast odwiedziliśmy polskiego księdza Artura Gruszkę, który jest
proboszczem parafii św. Franciszka w Fillmore. Spędziliśmy tam miły wieczór w gronie sympatycznych osób pochodzących z trzech różnych krajów. Na kolację zjedliśmy włoską pastę ugotowaną przez... Peruwiankę. Drugiego dnia, a więc w środę,
zwiedzaliśmy Crystal Cathedral, czyli szklaną katedrę, która została zbudowana
jako świątynia protestancka z inicjatywy słynnego pastora, Roberta H. Schullera,
który niedaleko miejsca, gdzie obecnie znajduje się katedra, rozpoczął w 1955
roku głoszenie płomiennych kazań do ludzi słuchających go w zaparkowanych wokół samochodach.
Świątynia została kupiona rok temu przez diecezję Orange i obecnie trwają przy niej
prace, by nadać jej katolicki charakter. Ma to być nowa katedra diecezji.
W tej chwili jest znana między innymi z tego, że posiada jeden z największych instrumentów
muzycznych na świecie, czyli słynne organy Hazel Wright Memorial. Wnętrze tej
monumentalnej świątyni zupełnie jednak nie przypadło mi do gustu. Nowi właściciele
będą musieli się sporo natrudzić, by nadać temu wnętrzu katolicki, znacznie
bardziej sakralny charakter, bo jak na razie, to przypomina ono bardziej gigantyczny
amfiteatr niż świątynię. Po zwiedzeniu szklanej katedry położonej w Garden
Grove, pojechaliśmy do misji San Juan Capistrano, jednej z najstarszych misji katolickich
w Kalifornii. Bardzo mi się to miejsce spodobało. Ma ono swoisty duchowy klimat. Zwróciła moją uwagę również roślinność tego miejsca ze wspaniałymi okazami roślin kaktusowych. Wieczorem, po powrocie do domu, wybraliśmy
się z Tadeuszem na spacer po plaży, która znajduje się niecałe 5 mil drogi od domu. Pogoda przez cały czas naszego
pobytu była wiosenna: słońce, błękitne, niemal bezchmurne niebo, ciepło - ok. 18 stopni Celsjusza. Muszę przyznać, że Kalifornia zrobiła na mnie bardzo dobre, miłe wrażenie (mam tu
na myśli jej klimat, krajobrazy, a nie liberalną i permisywną moralność jej artystycznych elit). Może
dlatego, że swoim klimatem przypominała mi trochę słoneczną Italię. Chyba
niedługo do niej wrócę, zostałem bowiem zaproszony do udziału w rekolekcjach
RRN, które odbędą się w Kalifornii pod koniec marca. Być może uda się wtedy
pojechać do San Diego. Tak się bowiem składa, że w mieście tym, o którym mówi
się, że należy do najprzyjemniejszych miast Kalifornii, mieszkają cztery
siostry Mary Jane. Tam też jest pochowany jej mąż. Na razie jednak będę żył
wspomnieniami z opisanej tu wyprawy. Starałem się zresztą udokumentować ją swoim aparatem.
Ponad 200 zdjęć jest tego najlepszym dowodem. Kilka z nich zamieszczam poniżej.
|
Katedra w Los Angeles |
|
W tle napis "Hollywood" |
|
Ks. Tadeusz i Mary Jane |
|
Crystal Cathedral |
|
Saint Juan Capistrano Mission |
|
Kościółek w El Pueblo
|