Oazowicze! Wielu z Was może mnie już nie znać, więc się przedstawię – jestem Ania, oazowiczka „na emeryturze”, w tej wspólnocie byłam wiele lat, większość jako animatorka, a 2 lata byłam odpowiedzialną tej wspólnoty. I, mimo tego, że tej funkcji w żaden sposób już nie pełnię, nadal czuję się jakoś odpowiedzialna za Was. Oazowiczem się jest całe życie, nie ma od tego przerw, czy wakacji, bo wspólnota daje nam mocne fundamenty, kształtuje nas, tworzy z nas Nowych Ludzi, o których pisał Święty Paweł. Ale czy faktycznie to robi? Z rozpaczą obserwuję ostatnie wydarzenia. Najbardziej autentycznym przerażeniem napawa mnie fakt, jak wiele osób – oazowiczów i byłych oazowiczów - popiera protesty, które teraz odbywają się w całej Polsce. Jak wiele osób ustawia sobie nakładkę z błyskawicą. Branie udziału w tych manifestacjach jest CAŁKOWITYM ZAPRZECZENIEM CAŁEJ FORMACJI. Zauważcie, w jaką stronę zostały skierowane te protesty. Nie chodzi tu już tylko o postawienie się rządowi, czy, mówiąc już brzydko, pokazanie środkowego palca tym, którzy odbierają nam jakkolwiek rozumianą wolność. Od niedzieli zaczęły się ataki na Kościół. Na nasz Kościół, na ten Kościół, za który nasza wspólnota jest odpowiedzialna! Wiecie, jak wczoraj wyglądała wieczorna msza święta w naszej parafii? Ludzie w kościele modlili się w akompaniamencie dochodzących z zewnątrz gwizdów, krzyków i innych niepokojących odgłosów. Drzwi do kościoła były zamknięte, wejścia pilnowały starsze panie z parasolami. Czuć było niepokój, znaczna część ludzi odwracała się przy każdym otwarciu drzwi do kościoła. Czy to jest normalność? Gdzie w tym momencie byli oazowicze? Czemu nie łączyli się w sposób duchowy podczas mszy świętej, wtedy, kiedy tak bardzo tego potrzeba? Naprawdę nie rozumiem, czego spodziewają się protestujący. Kościół zawsze będzie za życiem, nie zmieni przecież zdania dlatego, że ktoś mu wykrzyczy taki rozkaz do ucha. Zresztą nie Kościół ustanawia prawo w tym kraju. Chociaż jego zadaniem jest stanie na straży moralności. Kochani, nie chcę Wam narzucać, co macie robić i co macie myśleć. To są sprawy trudne. Tym bardziej, że chodzi tutaj o sprawy wyjątkowo delikatne, o aborcję, o możliwość decydowania o tym, czy istota ma przeżyć, czy nie. Rozumiem, że znacznej części może być trudno powiedzieć: „Jestem całkowicie za życiem, aborcja powinna być zakazana zawsze”. Macie prawo mieć wątpliwości co tego tematu. Powiem więcej, sama je mam, po tylu latach formacji, jeżdżenia na rekolekcje, formowania innych. Błagam Was tylko o przemyślenie tematu. Nie idźcie ślepo za modą! Nie chodźcie na manifestacje, bo „przecież wszyscy chodzą”. Nie ustawiajcie błyskawic w profilowych „bo wszystkie koleżanki mają”. Można przeciwstawiać się tym wydarzeniom w cichy sposób – modlić się, uczestniczyć we mszy świętej. Być gotowym wtedy, kiedy to, co najświętsze zostanie zaatakowane. Naszym zadaniem - nas młodych – jest stanie na straży tych wartości. To wstyd, że emerytki z parasolami mają więcej odwagi niż młodzi ludzie. To jest dla nas wszystkich czas próby. Czas dawania świadectwa. Ludzie mają nas poznać po owocach – to jest ten czas, kiedy te owoce są widoczne. Sami musicie zdecydować, czy tymi owocami będzie branie udziału w protestach i skandowanie wulgarnych haseł, napady na kościoły, czy modlitwa za to, co się dzieje, dawanie świadectwa tego, że pewne wartości są i będą dla nas ważne. Apeluję o rozważenie tego wszystkiego. We wspólnocie oazowej nie ma miejsca na pewne rzeczy. Zachęcam Was do samodzielnego myślenia. I dziękuję tym, którzy już to robią. Przyobleczcie zbroję Bożą i odwagi! Jezus zwyciężył świat. Nie dajmy się zastraszyć.
Jak widać w powyższym wpisie jego autorka odnosi się w nim do
tego, co się obecnie dzieje w naszym kraju, a więc do protestów środowisk
feministycznych i lewicowych wobec orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, który
orzekł, że przesłanka eugeniczna do dokonania aborcji jest niezgodna z
Konstytucją RP, zwłaszcza z artykułem 38 stwierdzającym, że „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu
człowiekowi prawną ochronę życia”. Ta decyzja zrodziła wściekłość we wspomnianych
środowiskach, które teraz dają upust swemu niezadowoleniu w atakach na budynki kościołów i na modlących się w nich ludzi. Ataki te są
bardzo agresywne, pełen przemocy słownej, czego szczególnie drastycznym wyrazem
są wykrzykiwane z mocą mało wyszukane wulgaryzmy. Myślę jednak, że orzeczenie Trybunału stało się
tylko pretekstem do zamanifestowania tego, co w tych ludziach siedziało już od dość dawna, a więc stało się pretekstem do tego, być dać upust swej niepohamowanej nienawiści do Kościoła,
księży i ludzi wierzących. Oczywiście, poziom złych emocji, którymi zostały opętane (tak, nie waham się użyć tego słowa "opętane") osoby sprzeciwiające się decyzji Trybynału musi budzić głęboki smutek i zdumienie. Ale jeszcze
większe zdumienie budzi we mnie postawa niektórych osób wierzących, albo raczej
deklarujących, że są ludźmi wierzącymi, którzy popierają takie formy
antyklerykalnych wybryków, często przybierających formę chuligańskich, a
czasami wręcz bandyckich ekscesów. Ma rację Ania, pisząc, że przecież Kościół
nie zmieni swego nauczania moralnego tylko dlatego, że oczekują tego od niego kryjący się za plecami
demonstrantów promotorzy antychrześcijańskich ideologii, którzy, jak widać
skutecznie, kolonizują mentalnie umysły wielu ludzi, szczególnie młodych, także tych ochrzczonych. Co
więcej, uważam, że dziś bardziej niż kiedykolwiek Kościół musi być wierny tej wskazówce,
którą młodemu biskupowi Tymoteuszowi dał św. Paweł Apostoł: „Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa, który będzie sądził żywych
i umarłych, i na Jego pojawienie się, i na Jego królestwo: głoś
naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś
na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz. Przyjdzie
bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych
pożądań - ponieważ ich uszy świerzbią - będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym
opowiadaniom. Ty zaś czuwaj we wszystkim, znoś trudy,
wykonaj dzieło ewangelisty, spełnij swe posługiwanie!” (2 Tm 4, 1-5). To jest bez wątpienia trudny
czas, lecz tym bardziej ludzie Kościoła muszą kierować się poleceniem Jezusa: „Niech wasza
mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi”.
Żadne wulgarne okrzyki ani dewastowanie budynków kościelnych nie mogą nas
wystraszyć, nawet, gdy grozi nam się śmiercią, bo przecież i takie „pokojowe” życzenia pod naszym adresem się
pojawią. Głoszenie Ewangelii Życia jest naszym obowiązkiem, z którego nic ani nikt
nie może nas zwolnić, a już na pewno nie mogą zmusić nas do milczenia zmanipulowane
jednostki, których umysły zostały zarażone wirusem nietolerancji wobec przekonań
ludzi opowiadających się za cywilizacją życia. „Jeśli wy milczeć będziecie –
mówi Jezus – kamienie wołać będą”. Dziś za tę niezłomność w głoszeniu prawdy, także
tej o naturze człowieka, w której zapodmiotowane jest niezbywalne prawo każdej istoty ludzkiej do życia,
Kościołowi przychodzi płacić wysoką cenę. Jednak nie popadałbym w przesadę, której
zdają się ulegać niektórzy nasi wierni, przestraszeni tym co się dzieję, że
mamy oto do czynienia z jakąś nową, wielką falą prześladowań. Czym jest prawdziwe prześladowanie,
to mogliby powiedzieć ci katolicy, którzy przeżyli chociażby wojnę domową w
Hiszpanii albo antykatolicką rewolucję w Meksyku na początku XX wieku. Na razie
nie musimy jeszcze umierać w obronie wiary, jak czynili to cristeros – członkowie
meksykańskiej Krajowej Ligi Obrony Wolności Religii,
którzy podczas Cristiady umierali z okrzykiem na ustach: Viva Cristo Rey! Rzecz
jasna agresja uczestników antykościelnych demonstracji oprócz niesmaku, budzi
zrozumiały niepokój, bo od przemocy słownej niedaleka już droga do przemocy
fizycznej, i jeśli środowiska, które inspirują tego typu akcje, nie opamiętają
się w porę, to w końcu dojdzie do jakiegoś nieszczęścia. Co zatem powinniśmy
czynić? Jak powinniśmy reagować na te histeryczne wystąpienia? Na pewno nie powinniśmy
dać się sprowokować do tego, by odpowiedzieć złem na zło. Zło można tylko
dobrem zwyciężyć. Nie oznacza to jednak biernego przyzwolenia na agresję, dewastowanie
kościołów czy przerywanie nabożeństw, bo jest to przecież łamanie prawa, za
które grożą zresztą surowe sankcje karne: „Kto złośliwie przeszkadza
publicznemu wykonywaniu aktu religijnego kościoła lub innego związku
wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej, podlega grzywnie, karze
ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2” (Art. 195. kk: § 1). Mamy obowiązek przed tym się bronić. Powinniśmy domagać się, by prawa ludzi wierzących były respektowane, a nie brutalnie łamane. To, że ci, którzy samych siebie uważają za członków
społecznej elity, a więc niektórzy politycy, dziennikarze i celebryci, pochwalają
a nawet podżegają do tego typu zachowań, jest szczególnie smutnym zjawiskiem. Tym bardziej, że ci sami podżegacze, z okrzykiem "Konstytucja" na ustach, tak często występowali w obronie praworządności w naszym kraju. Mają w tym rzecz jsana, swój ukryty cel, którym nie jest bynajmniej dobro wspólne. Świadomie przy tym hołdują machiavelicznej zasadzie, że "cel uświęca środki". No
cóż, Jezus swoim wyznawcom nie obiecywał, że zawsze będzie im łatwo. Warto jednak
pamiętać o Jego słowach: „Błogosławieni
jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią
kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie,
albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie”. Także i o tych: "Módlcie
się za tych, którzy was prześladują" (Mt 5, 44).