sobota, 13 października 2012

Mój brat Jacek

Jak przystało na rasowego businessmana
Przy Lower Plaza of Rockefeller Center
Nie mogło obyć się bez kawy w Starbucks Coffe
Już nieco trochę spóźniona refleksja na temat krótkiego, bo zaledwie jednodniowego, pobytu mojego brata w Nowym Jorku w drodze powrotnej do kraju po niemal dwumiesięcznym pobycie w San Diego w Kalifornii, gdzie zgłębiał kolejne niuanse języka angielskiego. Mój brat dzielił się swoimi wrażeniami. Opowiadał głównie o tym, jak sympatycznym miejscem jest San Diego. Podkreślał zwłaszcza szczególną atmosferę tego miasta, czystego i spokojnego, którego mieszkańcy demonstrują na każdym niemal kroku swoją życzliwość i otwartość na innych. Jacek w ogóle ma bardzo pozytywny stosunek do USA. Bardzo mu się tu podoba, dlatego z dużymi oporami wracał do  kraju. Słuchając jego opinii i refleksji, niekiedy bardzo ciekawych, zastanawiałem się jednak nad tym, czy jego spojrzenie na Amerykę nie jest nieco zbyt "entuzjastyczne". Co innego bowiem, gdy przebywa się tu w ramach wyjazdu w gruncie rzeczy turystycznego, przyglądając się mieszkańcom i zwiedzając okolice, a co innego, gdy trzeba tutaj żyć na co dzień, mierząc się z wieloma realnymi problemami. Większość ludzi, którzy mieszkają tu dłużej lub na stałe, ma bardziej krytyczne spojrzenie na otaczającą ich rzeczywistość. Na przykład James, mój nauczyciel, co chwila podaje przykłady różnych patologii, które dają się we znaki zwykłym obywatelom. Oczywiście, jeśli dysponujesz  wystarczająco dużą ilością pieniędzy, dzięki którym twój standard życia jest wyższy niż przeciętny, wówczas twoja ocena rzeczywistości jest bardziej pozytywna, wszak punkt widzenia bardzo mocno wpływa na punkt widzenia. Jeden z moich znajomych, który mieszka w Nowym Jorku już ponad 10 lat i któremu się tutaj powiodło (ma bardzo dobrze płatną prace w sektorze finansowym), mówi o Nowym Jorku w samych superlatywach. Nie dziwię się mu: mieszka w dobrej dzielnicy, ma duży samochód, może, jeśli ma na to ochotę, codziennie chodzić na siłownię lub z rodziną do restauracji, stać go na ekscytujące wyjazdy itd. Jednak dla większości Amerykanów ich życie nie jest wcale usłane różami. Owszem jest to bez wątpienia kraj wielkich możliwości, ale raczej nie równych szans, na przykład w dostępie do naprawdę dobrej opieki medycznej czy do edukacji, zwłaszcza tej na akademickim poziomie. Jest to kraj pod wieloma względami fascynujący, niesłychanie różnorodny socjologicznie, wielobarwny narodowościowo i religijnie, ze wspaniałą kulturą, piękną przyrodą. Gdym jednak miał teraz wybierać kraj mojego stałego zamieszkania, to mimo wszystko, mimo jej szarości i postkolonialnego charakteru, wybrałbym Polskę. Na drugim miejscu wybrałbym Włochy (wiadomo dlaczego), a dopiero na trzecim USA. Może jak tu dłużej pomieszkam, to coś się w tej hierarchii zmieni, choć nie przypuszczam. Tutaj chyba nieco się z bratem różnimy. On chętnie by tu zamieszkał na dłużej. I myślę, że nie miałby problemów z zaadaptowaniem się do tutejszych warunków życia. No cóż, drogi bracie, na razie nie pozostaje Ci nic innego, jak trochę mi pozazdrościć. Jak to śpiewał Bobby McFerrin: Don’t worry, be happy! 

Więcej zdjęć tutaj