piątek, 19 października 2012

Mój nauczyciel

Chciałbym parę słów napisać o mim nauczycielu angielskiego. Nazywa się James Castaldo. Jego przodkowie, bodajże ze strony babci, przybyli do USA z Włoch. Jakiś czas temu James ożenił się z Polką, która jest z wykształcenia lekarzem laryngologiem. Dzięki niej poznał nasz kraj. Bardzo chciałby się nauczyć naszego języka. Zna już sporo polskich słówek. Nieźle też radzi sobie z wymową. Przed nim jednak jeszcze długa droga, zanim będzie mógł powiedzieć, że jego znajomość polskiego osiągnęła „excellent level”. James ma ok. 70 lat, ale absolutnie na tyle nie wygląda, przede wszystkim zaś nie wskazuje na to jego temperament i bardzo żywa osobowość. Dobrze się z nim rozmawia, nie tylko dlatego, że jest człowiekiem inteligentnym i bardzo oczytanym (studiował na Sorbonie), lecz głównie dlatego, że potrafi słuchać z zaciekawieniem tego, co mają do powiedzenia inni. Szczególnie cenię sobie jego wiedzę historyczną, zwłaszcza z zakresu współczesnej historii Stanów Zjednoczonych. Niestety, James uważa się za człowieka niereligijnego, choć uważa religię, zwłaszcza chrześcijaństwo, za bardzo ważny składnik naszej zachodniej cywilizacji. Według niego ateiści, nawet jeśli bywają sympatyczni, mają w sobie jakąś pustkę, są jakby czegoś istotnego pozbawieni. Ta opinia zrodziła się w nim po rozmowie z młodymi Czechami, którzy wyznali, że są ateistami. Poraziła go wówczas ich całkowita ignorancja na temat religii, zwłaszcza na temat chrześcijaństwa. Zdaniem Jamesa bez elementarnej wiedzy na ten temat trudno jest zrozumieć naszą kulturę. James zgodził się ze mną, że chrześcijańska etyka, zwłaszcza ta w wydaniu katolickim, jest najlepszym systemem aksjologicznym na świecie. Atak na religię i próby rugowania jej z życia publicznego mogą doprowadzić tylko moralnego zubożenia naszych społeczeństw, ze szkodą dla życia jednostek, które przecież potrzebują w swoim życiu jakieś moralnej busoli. 


Pies Jamesa: "Kubuś", który już na mnie nie szczeka
Jest to pewien paradoks, że człowiek deklarujący się w tej chwili jako osoba raczej niereligijna nie tylko uczy księdza angielskiego, lecz także pomaga mu w przygotowaniu niedzielnych homilii. Jego uwagi, nie tylko czysto językowe, są często trafne i inspirujące. Czasami proponuje poprawki stylistyczne, które znacznie lepiej i mocniej wyrażają zawartą w mojej homilii myśl. Gdyby James umiał odczytywać znaki, które czasami daje nam Opatrzność, to może w fakcie, że spotkał na swojej drodze głęboko wierzącą kobietę, która jest obecnie jego żoną, i że w ramach lekcji angielskiego spotyka się regularnie z księdzem, dyskutując z nim na tematy głównie duchowe, zobaczyłby, że Bóg puka w ten sposób także do drzwi jego serca. Właśnie sobie uświadomiłem, że jeszcze się za niego ani razu nie pomodliłem, a przecież ja także powinienem spotkania z kimś takim jak James odczytywać w świetle teologii wydarzeń. Może więc ofiaruję za niego jutrzejszą Mszę, w podziękowaniu za jego pomoc, niezależnie od tego, że za tę pomoc okazuję mu wdzięczność także w postaci opłaty pieniężnej. 

P.S.1. Fotkę z Kubusiem dedykuję wielkiej miłośniczce zwierząt wszelkich pani Urszuli Makowskiej (dla znajomych i przyjaciół Uli, a dla męża Ulci), tym bardziej, że przypomina jej ukochanego Rudolfa, z tą tylko różnicą, że Kubuś wydaje się całkiem normalnym psem, gdy tymczasem Rudolf... No cóż, może będzie lepiej, jeśli nic więcej w tym miejscu nie napiszę.

P.S.2. Zdjęcia widoczne w tym poście zostały zrobione przeze mnie moim własnym aparatem. Nie są to może arcydzieła sztuki fotografowania, ale pierwsze koty za płoty (biedne te koty). Czuję, że ze zdjęcia na zdjęcie moje umiejętności będą wzrastać. I kto wie, może już niedługo dorównam (jeśli nie prześcignę) w tych umiejętnościach wielkim specom od robienia zdjęć, a moim dobrym znajomym, Bartkowi Kuczyńskiemu i Tomkowi Kutemu, a może nawet samemu Tomkowi Duranowi. Trzeba mierzyć naprawdę wysoko.