niedziela, 28 października 2012

PIąta Aleja

Uroczy zakątek w Greenwich Village
Zainaugurowałem wczoraj, można chyba tak powiedzieć, planowe zwiedzanie miasta. Korzystając z dnia wolnego, udałem się z aparatem w ręku na pieszą wycieczkę po najsłynniejszej ulicy Nowego Jorku (a może i świata), czyli Piątej Alei. Moją wędrówkę rozpocząłem od 8 ulicy, a więc od południowego końca Fifth Avenue, a dokładnie od Washington Arch (Łuk Waszyngtona). Za tą budowlą, postawioną na wzór rzymskich łuków triumfalnych, znajduje się plac Waszyngtona (Washington Square), o którym mówi się, że jest duchowym centrum dzielnicy Greenwich Village, zamieszkałej głównie przez artystów, różnej maści radykałów i oczywiście przez homoseksualistów. Kiedy jednak przechodziłem przez tę dzielnicę, której północna granica pokrywa się z 14 ulicą, nikogo dziwnego czy też ekscentrycznego nie spotkałem (może dowiedzieli się, że będę tamtędy przechodził, więc przezornie usunęli mi się z drogi). Na samym placu Waszyngtona było dużo ludzi, mimo że była dopiero pierwsza po południu. Spora grupa skupiła się wokół kapeli grającej muzykę jazzową. Ja również przez chwilę się przy nich zatrzymałem. Muszę przyznać, że byli naprawdę dobrzy. Potem ruszyłem w górę. Najpierw dotarłem do Madison Square Park, a więc do miejsca, w którym Piąta Aleja krzyżuje się z Broadwayem, przecinając 23 ulicę. Pochodziłem chwilę po parku, zrobiłem zdjęcie Metropolitan Life Insurance Tower, który to wieżowiec, o bardzo charakterystycznym kształcie, był przez moment (w roku 1909) najwyższą budowlą świata i ruszyłem dalej, w kierunku najsłynniejszego budynku miasta, czyli Empire State Building, który został zbudowany na rogu Piątej Alei i 33 ulicy. Zaraz po wybudowaniu, a więc w 1933, był najwyższym budynkiem świata. Liczy sobie 102 piętra (443 m). Większość turystów obowiązkowo wjeżdża na taras widokowy mieszczący się na 86 piętrze, skąd rozciąga się widok na Manhattan i cały Nowy Jork. Podobno jest on naprawdę imponujący, zwłaszcza wieczorem. Żal mi było jednak dwudziestu paru dolarów na te kilka chwil gapienia się z góry na miasto, choć pewnie kiedyś się na to skuszę. Idąc dalej w górę Mahattanu, minąłem po lewej strony okazały gmach Głównej Biblioteki Publicznej (New York Public Library), za którą znajduje się Bryant Park. Niedługo, mam taką nadzieję, stanę się częstym gościem tej skarbnicy wiedzy. Po zrobieniu paru zdjęć bibliotece, powędrowałem dalej. Po krótkim czasie dotarłem do słynnego Rockefeller Center. Nazywa się je „miastem w mieście”. I faktycznie, codziennie przewija się przez to centrum ok. 250 tysięcy ludzi. Działa w nim, jeśli wierzyć mojemu przewodnikowi, ponad 100 tys. telefonów i prawie 400 wind, które w ciągu roku pokonują 3 mln kilometrów! Już teraz, mimo że jest jeszcze ciepło, czynne jest tam lodowisko. Przez chwilę przyglądałem się z zazdrością akrobacjom wykonywanym przez łyżwiarzy. Centrum Rockefellera  znajduję się pomiędzy 49 a 50 ulicą. Po sąsiedzku, między 50 a 51, tylko po drugiej stronie, znajduje się największa świątynia katolicka w USA, czyli Katedra św. Patryka. Zaskoczyło mnie to, że sporo ludzi siedziało w ławkach i się modliło. Za ołtarzem głównym znajduje się Lady Chapel, gdzie trwa całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu. Dołączyłem na pewien czas do dość licznego grona osób adorujących. Katedra posiada mocny akcent polski, ponieważ w lewej nawie, patrząc w stronę głównego ołtarza, znajduje się bardzo ładna kaplica Matki Bożej Częstochowskiej poświęcona głównym polskim świętym. Po opuszczeniu katedry udałem się w stronę Central Parku. Po drodze minąłem Trump Tower, wysoki i strzelisty wieżowiec, którego właścicielem jest znany businessman Donald Trump. Tuż przed Central Park, na przecięciu 59 ulicy i Piątej Alei znajduje się Grand Army Plaza, oddzielający środkowy Manhattan (Midtown) od jego wschodniej górnej części (Upper East Side). Najważniejszą i najsłynniejszą budowlą znajdującą się na tym placu jest oczywiście Plaza Hotel, w którym często zatrzymują się sławne osobistości. Pokręciłem się przez moment po placu, pomiędzy stojącymi tu dorożkami, i poszedłem do Central Parku, by zostawić zatłoczoną i tętniącą życiem Piątą Aleję i przez pewien czas pospacerować dróżkami i alejkami parku. Ponieważ byłem już zmęczony i bolały mnie stopy, zdecydowałem się jednak skrócić mój spacer i wróciłem metrem do domu. Cała ta wędrówka trwała około 5 godzin. Zatrzymałem się na dłużej jedynie w jednej z księgarń i w katedrze. Po powrocie do domu przeczytałem, że Piąta Aleja jest jedną z głównych arterii handlowych miasta. Tutaj mieszczą się ekskluzywne sklepy najbardziej znanych firm, takich jak: Tiffany, Schwarz, Bergdorf Goodman, Louis Vuitton, Prada, Harry Winston, Hugo Boss, Escada, Dunhill, De Beers, Pucci, Wempe, Sergio Rossi, Lindt (na chwilę tam wszedłem), Zara, Gucci, Fendi, Blanc de Chine, Zegna, Versace, Gant, H. Stern, Armani i wiele innych. Tak naprawdę to na większość z nich nawet nie zwróciłem uwagi. Nie przyszło mi też do głowy, by je zwiedzać. Całe szczęście, że chodziłem sobie sam po słynnej Piątej Alei. Gdyby były ze mną jakieś niewiasty lub dziewczęta pokroju mojej siostrzenicy z Rzymu lub, nie daj Boże, przesympatycznych studentek z Tarchomina, to moja wędrówka wydłużyłaby się co najmniej dwukrotnie, a podejrzewam, że utknęlibyśmy w którymś z tych sklepów na dobre. Czasami bycie samotnym mężczyzną, żyjącym w celibacie, ma i swoje dobre strony. Można na przykład w spokoju oglądać to, co warte jest obejrzenia, nie tracąc czasu na oglądanie różnych świecidełek i fatałaszków. I tym optymistycznym akcentem kończę tę moją, nieco przydługą relację (krócej się jednak nie dało) z wędrówki po Piątej Alei.