czwartek, 26 listopada 2020
Aborcja - zbrodnia metafizyczna
piątek, 30 października 2020
Pro-choice czy pro-life?
Jedna z moich parafianek, nie zgadzając się z ostatnim orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego, który orzekł, że przesłanka eugeniczna do dokonania aborcji jest niezgodna z Konstytucją RP, napisała w mailu wysłanym na adres parafii, między innymi takie słowa: „Bóg dał nam wolną wolę. Niech nikt nam jej nie zabiera”. Takich głosów jest więcej. Pod jednym z wpisów, jaki pewien znajomy ksiądz zamieścił na swoim profilu facebookowym, ukazał się taki oto komentarz:
Czy Kościół nie powinien pokazywać dobrą drogę a nie narzucać swoje przekonania? Czy kościół nie powinien dawać wybór? Adam i Ewa dokonali wyboru, błędnego, ale mieli wybór. Czemu kobiety teraz nie mogą mieć wyboru? Błędnego lub nie, ale wyboru. Pojawia mi się pełno takich pytań i szukam odpowiedzi.
Cóż, obawiam się, choć bardzo chciałbym się mylić, że obie te opinie reprezentują poglądy, które podziela znaczna część, jeśli nie większość, uczestników ożywionej debaty publicznej wywołanej niedawnym orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego. Mam tu na myśli, rzecz jasna, cywilizowane formy prowadzenia tej debaty na różnych forach, głównie internetowych, a nie agresywne, wulgarne manifestacje uczestników tzw. Strajku Kobiet. Poglądy te dobitnie świadczą o tym, że osoby, które je manifestują, nie rozumieją, niestety, na czym polega ludzka wolność. Wolność dana człowiekowi to faktycznie cenny i piękny dar, lecz stale trzeba pamiętać o tym, że nie jest ona absolutna, bo, czy tego chcemy, czy nie, podlega wielu różnym restrykcjom. Jednym z jej najbardziej podstawowych ograniczeń jest prawo, zarówno to naturalne, zapodmiotowane w naszej niezmiennej naturze, jak i to stanowione przez ludzi, które w sposób szczegółowy reguluje stosunki społeczne. Oczywiście człowiek może użyć swojej wolności po to, żeby czynić zło, ale wtedy musi liczyć się z negatywnymi konsekwencjami takiego wyboru, w niektórych sytuacjach także z konsekwencjami prawnymi. Czy, na przykład, przepisy ruchu drogowego ograniczają naszą wolność, czy nie? Czy narzucają coś naszej woli, czy nie? Oczywiście, że tak. Lecz czy fakt, że takie przepisy są uchwalane, jest negowaniem naszej wolności, jej odbieraniem, czy też raczej jest sposobem chronienia nas przed destrukcyjnymi skutkami jej złego użycia? Co by się stało, gdyby użytkownicy ruchu drogowego, wszyscy albo jakaś ich znacząca część, zaczęli postępować w myśl anarchistycznej zasady „róbta, co chceta”? Wszyscy wiemy, że mielibyśmy wówczas do czynienia z niewyobrażalnym chaosem, niosącym ogromne zagrożenia dla życia i zdrowia ludzkiego. A zatem – jesteśmy wolni, ale to nie znaczy, że wszystko nam wolno. Czy wolno nam odebrać życie drugiemu człowiekowi w sytuacji, gdy nie stanowi on żadnego zagrożenia dla naszej egzystencji, poza tym, że jego istnienie może uczynić tę naszą egzystencję mniej komfortową, obfitującą w różne niedogodności, naznaczoną koniecznością wielu wyrzeczeń? Czy wolno nam w imię takich egoistycznych racji odebrać życie bezbronnemu dziecku? Czy wolno to czynić, tylko dlatego, że jest ono chore i samo nie może się bronić przed agresją tych, którzy chcą je uśmiercić, uzasadniając to pragnienie subiektywnym mniemaniem, że dokonują w ten sposób wyboru mniejszego zła? Wielu uważa, że jest to wyłączna prerogatywa biologicznych rodziców tego dziecka, że tylko oni mają prawo decydować, czy takie dziecko ma się urodzić, czy też może być uśmiercone. Kościół, odwołując się do powszechnej obowiązywalności norm prawa naturalnego i do poglądu, że dziecko w łonie matki jest odrębną istotą ludzką będącą podmiotem niezbywalnych praw, w tym prawa do życia, stoi na stanowisku, że nikt nie ma prawa do zabicia dziecka nienarodzonego i że prawo stanowione powinno chronić życie ludzkie w sposób bezwzględny. Parafrazując słowa francuskiego myśliciela Alexisa de Tocqueville’a, należy powiedzieć, że wolność indywidualna kończy się tam gdzie zaczyna się krzywda innego człowieka, bo nikomu nie wolno używać daru wolności do wyrządzania zła bliźniemu, zwłaszcza temu niewinnemu i najsłabszemu. Prawdą jest więc to, że Bóg dał nam wolną wolę i że nikt nie może nam jej odebrać. Ale zawsze z darem wolności nierozwiązalnie związana jest nasza odpowiedzialność za dokonywane przez nas wybory. W niektórych przypadkach ta odpowiedzialność wiąże się nawet z poważnymi konsekwencjami karnymi. Przecież żaden przestępca skazany za popełnienie mordu czy gwałtu nie będzie się przed tym wyrokiem bronił, mówiąc: „Dlaczego mnie skazujecie? Ja tylko skorzystałem z daru wolności! Dokonałem wyboru. Winniście go uszanować”. Nie każdy wybór jest dobry. Nie każdy wybór zasługuje na szacunek. Niektóre zasługują na potępienie. Na takie wybory jednostek, których konsekwencją jest krzywda drugiego człowieka, zwłaszcza taka, które miałaby oznaczać jego całkowite unicestwienie, zdrowe moralnie społeczeństwo nigdy nie powinno się zgadzać. W takim wypadku ta niezgoda powinna przyjąć także formę prawną. Inną sprawą natomiast jest to, jak taki przepis prawny chroniący życie dziecka poczętego powinien być sformułowany, jakie sankcje i czy w ogóle powinny być z nim związane, w którym momencie należałoby go wprowadzić do sytemu prawnego, jaki powinien być ewentualnie okres tzw. vacatio legis itd. Tu, jak sądzę jest miejsce na dyskusję, której celem byłoby doprowadzenie do jakiegoś kompromisu, gdy chodzi o kwestię prawnej ochrony życia dzieci nienarodzonych. Nie ma jednak i nie może być miejsca na kompromis, co do samej zasady, że życie ludzkie należy chronić od poczęcia aż do naturalnej śmierci, także przy użyciu takiego narzędzia, jakim jest stanowione przez ludzi prawo. W przeciwnym wypadku pod wpływem dyktatu tych silnych i zdrowych, którzy bardzo często potrafią w inteligentny sposób uzasadniać swoje niehumanitarne przekonania, górę wzięłaby niechybnie cywilizacja śmierci, która ostatecznie obróciłaby się przeciw temu społeczeństwu, gdyż, parafrazując słowa Jana Pawła II, każda cywilizacja, która akceptuje zabijanie bezbronnych dzieci, jest cywilizacją bez przyszłości i wcześniej czy później legnie w gruzach. A zatem: pro-choice czy pro-life? Sądzę, że nikt, kto ma właściwe rozumienie ludzkiej wolności, nie powinien mieć wątpliwości, za którą z tych postaw należy się opowiedzieć.
P.S. Tekst ten pierwotnie został opublikowany na strone internetowej Tygodnika Idziemy.
wtorek, 27 października 2020
Bezbożni w natarciu
Oazowicze! Wielu z Was może mnie już nie znać, więc się przedstawię – jestem Ania, oazowiczka „na emeryturze”, w tej wspólnocie byłam wiele lat, większość jako animatorka, a 2 lata byłam odpowiedzialną tej wspólnoty. I, mimo tego, że tej funkcji w żaden sposób już nie pełnię, nadal czuję się jakoś odpowiedzialna za Was. Oazowiczem się jest całe życie, nie ma od tego przerw, czy wakacji, bo wspólnota daje nam mocne fundamenty, kształtuje nas, tworzy z nas Nowych Ludzi, o których pisał Święty Paweł. Ale czy faktycznie to robi? Z rozpaczą obserwuję ostatnie wydarzenia. Najbardziej autentycznym przerażeniem napawa mnie fakt, jak wiele osób – oazowiczów i byłych oazowiczów - popiera protesty, które teraz odbywają się w całej Polsce. Jak wiele osób ustawia sobie nakładkę z błyskawicą. Branie udziału w tych manifestacjach jest CAŁKOWITYM ZAPRZECZENIEM CAŁEJ FORMACJI. Zauważcie, w jaką stronę zostały skierowane te protesty. Nie chodzi tu już tylko o postawienie się rządowi, czy, mówiąc już brzydko, pokazanie środkowego palca tym, którzy odbierają nam jakkolwiek rozumianą wolność. Od niedzieli zaczęły się ataki na Kościół. Na nasz Kościół, na ten Kościół, za który nasza wspólnota jest odpowiedzialna! Wiecie, jak wczoraj wyglądała wieczorna msza święta w naszej parafii? Ludzie w kościele modlili się w akompaniamencie dochodzących z zewnątrz gwizdów, krzyków i innych niepokojących odgłosów. Drzwi do kościoła były zamknięte, wejścia pilnowały starsze panie z parasolami. Czuć było niepokój, znaczna część ludzi odwracała się przy każdym otwarciu drzwi do kościoła. Czy to jest normalność? Gdzie w tym momencie byli oazowicze? Czemu nie łączyli się w sposób duchowy podczas mszy świętej, wtedy, kiedy tak bardzo tego potrzeba? Naprawdę nie rozumiem, czego spodziewają się protestujący. Kościół zawsze będzie za życiem, nie zmieni przecież zdania dlatego, że ktoś mu wykrzyczy taki rozkaz do ucha. Zresztą nie Kościół ustanawia prawo w tym kraju. Chociaż jego zadaniem jest stanie na straży moralności. Kochani, nie chcę Wam narzucać, co macie robić i co macie myśleć. To są sprawy trudne. Tym bardziej, że chodzi tutaj o sprawy wyjątkowo delikatne, o aborcję, o możliwość decydowania o tym, czy istota ma przeżyć, czy nie. Rozumiem, że znacznej części może być trudno powiedzieć: „Jestem całkowicie za życiem, aborcja powinna być zakazana zawsze”. Macie prawo mieć wątpliwości co tego tematu. Powiem więcej, sama je mam, po tylu latach formacji, jeżdżenia na rekolekcje, formowania innych. Błagam Was tylko o przemyślenie tematu. Nie idźcie ślepo za modą! Nie chodźcie na manifestacje, bo „przecież wszyscy chodzą”. Nie ustawiajcie błyskawic w profilowych „bo wszystkie koleżanki mają”. Można przeciwstawiać się tym wydarzeniom w cichy sposób – modlić się, uczestniczyć we mszy świętej. Być gotowym wtedy, kiedy to, co najświętsze zostanie zaatakowane. Naszym zadaniem - nas młodych – jest stanie na straży tych wartości. To wstyd, że emerytki z parasolami mają więcej odwagi niż młodzi ludzie. To jest dla nas wszystkich czas próby. Czas dawania świadectwa. Ludzie mają nas poznać po owocach – to jest ten czas, kiedy te owoce są widoczne. Sami musicie zdecydować, czy tymi owocami będzie branie udziału w protestach i skandowanie wulgarnych haseł, napady na kościoły, czy modlitwa za to, co się dzieje, dawanie świadectwa tego, że pewne wartości są i będą dla nas ważne. Apeluję o rozważenie tego wszystkiego. We wspólnocie oazowej nie ma miejsca na pewne rzeczy. Zachęcam Was do samodzielnego myślenia. I dziękuję tym, którzy już to robią. Przyobleczcie zbroję Bożą i odwagi! Jezus zwyciężył świat. Nie dajmy się zastraszyć.
Jak widać w powyższym wpisie jego autorka odnosi się w nim do
tego, co się obecnie dzieje w naszym kraju, a więc do protestów środowisk
feministycznych i lewicowych wobec orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, który
orzekł, że przesłanka eugeniczna do dokonania aborcji jest niezgodna z
Konstytucją RP, zwłaszcza z artykułem 38 stwierdzającym, że „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu
człowiekowi prawną ochronę życia”. Ta decyzja zrodziła wściekłość we wspomnianych
środowiskach, które teraz dają upust swemu niezadowoleniu w atakach na budynki kościołów i na modlących się w nich ludzi. Ataki te są
bardzo agresywne, pełen przemocy słownej, czego szczególnie drastycznym wyrazem
są wykrzykiwane z mocą mało wyszukane wulgaryzmy. Myślę jednak, że orzeczenie Trybunału stało się
tylko pretekstem do zamanifestowania tego, co w tych ludziach siedziało już od dość dawna, a więc stało się pretekstem do tego, być dać upust swej niepohamowanej nienawiści do Kościoła,
księży i ludzi wierzących. Oczywiście, poziom złych emocji, którymi zostały opętane (tak, nie waham się użyć tego słowa "opętane") osoby sprzeciwiające się decyzji Trybynału musi budzić głęboki smutek i zdumienie. Ale jeszcze
większe zdumienie budzi we mnie postawa niektórych osób wierzących, albo raczej
deklarujących, że są ludźmi wierzącymi, którzy popierają takie formy
antyklerykalnych wybryków, często przybierających formę chuligańskich, a
czasami wręcz bandyckich ekscesów. Ma rację Ania, pisząc, że przecież Kościół
nie zmieni swego nauczania moralnego tylko dlatego, że oczekują tego od niego kryjący się za plecami
demonstrantów promotorzy antychrześcijańskich ideologii, którzy, jak widać
skutecznie, kolonizują mentalnie umysły wielu ludzi, szczególnie młodych, także tych ochrzczonych. Co
więcej, uważam, że dziś bardziej niż kiedykolwiek Kościół musi być wierny tej wskazówce,
którą młodemu biskupowi Tymoteuszowi dał św. Paweł Apostoł: „Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa, który będzie sądził żywych
i umarłych, i na Jego pojawienie się, i na Jego królestwo: głoś
naukę, nastawaj w porę, nie w porę, w razie potrzeby wykaż błąd, poucz, podnieś
na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz. Przyjdzie
bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych
pożądań - ponieważ ich uszy świerzbią - będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym
opowiadaniom. Ty zaś czuwaj we wszystkim, znoś trudy,
wykonaj dzieło ewangelisty, spełnij swe posługiwanie!” (2 Tm 4, 1-5). To jest bez wątpienia trudny
czas, lecz tym bardziej ludzie Kościoła muszą kierować się poleceniem Jezusa: „Niech wasza
mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi”.
Żadne wulgarne okrzyki ani dewastowanie budynków kościelnych nie mogą nas
wystraszyć, nawet, gdy grozi nam się śmiercią, bo przecież i takie „pokojowe” życzenia pod naszym adresem się
pojawią. Głoszenie Ewangelii Życia jest naszym obowiązkiem, z którego nic ani nikt
nie może nas zwolnić, a już na pewno nie mogą zmusić nas do milczenia zmanipulowane
jednostki, których umysły zostały zarażone wirusem nietolerancji wobec przekonań
ludzi opowiadających się za cywilizacją życia. „Jeśli wy milczeć będziecie –
mówi Jezus – kamienie wołać będą”. Dziś za tę niezłomność w głoszeniu prawdy, także
tej o naturze człowieka, w której zapodmiotowane jest niezbywalne prawo każdej istoty ludzkiej do życia,
Kościołowi przychodzi płacić wysoką cenę. Jednak nie popadałbym w przesadę, której
zdają się ulegać niektórzy nasi wierni, przestraszeni tym co się dzieję, że
mamy oto do czynienia z jakąś nową, wielką falą prześladowań. Czym jest prawdziwe prześladowanie,
to mogliby powiedzieć ci katolicy, którzy przeżyli chociażby wojnę domową w
Hiszpanii albo antykatolicką rewolucję w Meksyku na początku XX wieku. Na razie
nie musimy jeszcze umierać w obronie wiary, jak czynili to cristeros – członkowie
meksykańskiej Krajowej Ligi Obrony Wolności Religii,
którzy podczas Cristiady umierali z okrzykiem na ustach: Viva Cristo Rey! Rzecz
jasna agresja uczestników antykościelnych demonstracji oprócz niesmaku, budzi
zrozumiały niepokój, bo od przemocy słownej niedaleka już droga do przemocy
fizycznej, i jeśli środowiska, które inspirują tego typu akcje, nie opamiętają
się w porę, to w końcu dojdzie do jakiegoś nieszczęścia. Co zatem powinniśmy
czynić? Jak powinniśmy reagować na te histeryczne wystąpienia? Na pewno nie powinniśmy
dać się sprowokować do tego, by odpowiedzieć złem na zło. Zło można tylko
dobrem zwyciężyć. Nie oznacza to jednak biernego przyzwolenia na agresję, dewastowanie
kościołów czy przerywanie nabożeństw, bo jest to przecież łamanie prawa, za
które grożą zresztą surowe sankcje karne: „Kto złośliwie przeszkadza
publicznemu wykonywaniu aktu religijnego kościoła lub innego związku
wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej, podlega grzywnie, karze
ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2” (Art. 195. kk: § 1). Mamy obowiązek przed tym się bronić. Powinniśmy domagać się, by prawa ludzi wierzących były respektowane, a nie brutalnie łamane. To, że ci, którzy samych siebie uważają za członków
społecznej elity, a więc niektórzy politycy, dziennikarze i celebryci, pochwalają
a nawet podżegają do tego typu zachowań, jest szczególnie smutnym zjawiskiem. Tym bardziej, że ci sami podżegacze, z okrzykiem "Konstytucja" na ustach, tak często występowali w obronie praworządności w naszym kraju. Mają w tym rzecz jsana, swój ukryty cel, którym nie jest bynajmniej dobro wspólne. Świadomie przy tym hołdują machiavelicznej zasadzie, że "cel uświęca środki". No
cóż, Jezus swoim wyznawcom nie obiecywał, że zawsze będzie im łatwo. Warto jednak
pamiętać o Jego słowach: „Błogosławieni
jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią
kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie,
albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie”. Także i o tych: "Módlcie
się za tych, którzy was prześladują" (Mt 5, 44).
piątek, 23 października 2020
Po wyroku Trybunału