Rośnie na całym
świecie liczba osób zarażonych koronawirusem. W niektórych krajach ten przyrost
jest bardzo szybki. We Włoszech, a więc w kraju który jest mi szczególnie bliski,
tylko w ciągu ostatniej doby przybyło ponad 2000 chorych. Do tej pory zmarło tam prawie 500 osób. Aby powstrzymać szybko rozprzestrzeniającą się epidemię, władze cywilne
podejmują radykalne, wręcz drastyczne kroki. Wśród nich jest też nakaz zawieszenia
wszystkich publicznych celebracji religijnych. W związku z tym Konferencja
Episkopatu Włoch ogłosiła dekret zakazujący odprawiania mszy z udziałem
wiernych w dni świąteczne i powszednie, łącznie z mszami pogrzebowymi. Na razie
zakaz obowiązuje do 3 kwietnia. Decyzję poparł dzisiaj papież Franciszek. Ta decyzja,
bez wątpienia trudna i bolesna, spotkała się z różnym odbiorem. W samych
Włoszech raczej ze zrozumieniem, ale w Polsce, szczególnie na portalach
społecznościowych, wielu „gorliwych” katolików oceniło ją negatywnie. Pojawiły
się nawet komentarze zarzucające biskupom tchórzostwo, a nawet brak wiary. Zdziwił
mnie nieco fakt, że prym w tej krytyce, nierzadko mało zniuansowanej, wiodą
niektórzy księża. Jako argument, który miałby ją uzasadnić, często cytowane są
przez nich słowa Jezusa o pasterzu oddającym życie za swoje owce. Nie mogę jednak
zrozumieć, w jaki sposób właśnie te słowa służą niektórym do piętnowania
biskupów za ich decyzję o czasowym zawieszeniu celebracji liturgicznych. Dla
mnie wezwanie do oddania życia za owce oznacza również konieczność ich obrony
przed wszelkimi niebezpieczeństwami, szczególnie takimi, które zagrażają ich
życiu. W Ewangelii Jezus zaleca swym uczniom, gdyby kiedykolwiek mieli się
znaleźć w sytuacji realnego zagrożenia, postawę roztropności: „Gdy was będą prześladować
w tym mieście, uciekajcie do innego”. Rzeczą ze wszech miar roztropną jest
unikanie zagrożeń. Nikogo nie powinno się narażać na niebezpieczeństwo utraty zdrowia
lub życia. Między innymi dlatego oczekuje się, że każdy, kto zachoruje, choćby na
grypę, nie będzie brał fizycznego udział w zgromadzeniu liturgicznym. Nie jest
to roztropne i z pewnością nie jest zgodne z wolą Bożą. Tego typu absencja
liturgiczna jest w takim wypadku w pełni usprawiedliwiona. To natomiast, co zadekretowali
dzisiaj biskupi włoscy, to przecież nic innego jak nakaz obowiązkowej i czasowej
absencji liturgicznej, który nie ma charakteru indywidualnego, lecz dotyczy
wszystkich wiernych. W przypadku koronawirusa, który wywołuje chorobę COVID-19,
nie da się bowiem w pierwszej fazie tej choroby odróżnić osobą zarażoną od
zdrowej. Wirus na początku nie daje bowiem typowych objawów, jest jednak silnie
zaraźliwy. Dlatego podstawowym narzędziem prewencji jest ograniczanie do
minimum kontaktów międzyludzkich. Dla mnie osobiście nawoływanie do tego, aby
w czasach zarazy, rosnącej z szybkością wykładniczą, ignorować zalecenia służb odpowiedzialnych
za zdrowie publiczne i uczestniczyć w mszach sprawowanych w kościołach, nie
tylko nie jest znakiem wiary, lecz jest raczej wystawianiem Boga na próbę, a
więc jest uleganiem diabelskiej, w gruncie rzeczy, pokusie. Sam Jezus dał nam osobisty przykład pokonywania
takiej pokusy. Gdy podczas kuszenia szatan kazał Mu się rzucić z narożnika świątyni w dół,
argumentując, że zostanie On z pewnością uratowany przez aniołów, to w reakcji na te słowa Jezus
odpowiedział stanowczo: „Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego”. Gdyby
to w Warszawie wybuchła epidemia, co przecież wcale nie jest, niestety, wykluczone, to nie wyobrażam
sobie, że, wbrew zaleceniom władz, mógłbym narazić moich parafian na
niebezpieczeństwo, zachęcając ich do masowego przychodzenia do kościoła,
przekonując ich na dodatek do tego, że byłby to z ich strony akt wiary. Tak się składa, że moi obecni parafianie to w większości ludzie starsi, a więc osoby z grupy podwyższonego
ryzyka. Jak bowiem dobrze wiadomo, z powodu zarażenia koronawirusem umierają przede wszystkim ludzie starsi,
najczęściej ze zmniejszoną odpornością. Taka śmierć nie jest lekka. Wirus
wywołuje u osób nim zarażonych ostrą infekcję płuc, a potem ich niewydolność. Ci, których nie udaje
się uratować, umierają praktycznie z uduszenia, a więc w okropnych męczarniach.
Nie chciałbym wystawiać na próbę wiary żadnego z moich parafian i mieć potem na
sumieniu ich cierpienie lub, nie daj Boże, ich śmierć. Jeśli więc chodzi o decyzję biskupów włoskich, to ze względu na dramatyczne okoliczności, której towarzyszą
jej podjęciu, nie uważam jej bynajmniej za wyraz braku wiary, lecz raczej za
dowód roztropności i pasterskiej troski o życie powierzonych sobie owiec. Ta
troska nie powinna przecież dotyczyć tylko życia duchowego, bo człowiek jest zarówno
duchem, jak i ciałem. I na koniec dodam: wiara nie jest w opozycji do zdrowego
rozsądku, tak jak łaska nie zastępuje natury. Rozum jest także darem Bożym. Po
to go od Boga otrzymaliśmy, byśmy go mądrze używali. Nie odmawiam, rzecz jasna, nikomu
prawa do wyrażania wątpliwości w związku z decyzją włoskiego episkopatu, lecz
we mnie osobiście ta decyzja takich wątpliwości nie budzi, choć rozumiem
jednocześnie, dlaczego dla tak wielu wydaje się mocno kontrowersyjna.