wtorek, 30 października 2018

Czy wiedzieć to znaczy zmierzyć?

William Thomson

William Thomson (Lord Kelvin), XIX-wieczny uczony brytyjski, mający jednak irlandzkie pochodzenie, twierdził, że gdy jesteśmy w stanie coś zmierzyć, a następnie wynik pomiaru wyrazić w liczbach, to znaczy, że o tym „czymś” posiadamy prawdziwą wiedzę, choć rzecz jasna nie zawsze jest to poznanie w pełni adekwatne. Jeśli natomiast coś jest niemierzalne i w konsekwencji nie dające się opisać za pomocą liczb, to wówczas nasza wiedza o tym „czymś’ jest bardzo skromna i dalece z tego powodu niezadowalająca. Może być początkiem nauki, małym krokiem uczynionym w jej stronę, nie stanowi jednak prawdziwej wiedzy. Jest jedynie wiedzą wyobrażeniową, intuicyjną, lecz nie posiada charakteru naukowego. Tego rodzaju pogląd był i jest typowy dla przedstawicieli skrajnego empiryzmu, wedle którego przedmiotem wiedzy naukowej może być jedynie to, co mierzalne, czy to na drodze bezpośredniej (bądź pośredniej) obserwacji, czy też za pomocą eksperymentu. Z punktu widzenia metafizyki klasycznej jest to pogląd redukcjonistyczny, ponieważ sprowadza całą różnorodną i jakże bogatą rzeczywistość wyłącznie do wymiarów materialnych. A przecież przedmiotem naszego poznania nie musi być (i faktycznie często nie jest) tylko to, co materialne, a przez to mierzalne. Nie wszystko można ująć za pomocą wzorów i stosunków liczbowych. Istnieją przecież takie zjawiska, których nie da się sprowadzić do fizyko-chemicznych procesów przemiany materii. Czy da się np. zmierzyć przyjaźń, która charakteryzuje pewien szczególny typ relacji międzyosobowych? Albo czy jest możliwy matematyczny wzór wiary w Boga? Powstanie i rozwój nauk humanistycznych, takich np. jak filozofia, teologia czy psychologia świadczą najlepiej o tym, że istnieją takie sfery rzeczywistości, które nie są uchwytne za pomocą ujęć czysto kwantyfikujących, ponieważ nie mają charakteru fizycznego, materialnego. Twierdzenie Kelvina można by nawet uznać za prawdzie, pod warunkiem, że odnosiłoby się do wiedzy czysto przyrodniczej. Jego twierdzenie jednak, w takiej formie, w jakiej zostało sformułowane, ma charakter absolutny, jest więc przejawem idealizacji metod nauk przyrodniczo-matematycznych jako tych, które są jedynym, skutecznym i przez to najlepszym narzędziem poznawania i zdobywania wiedzy o otaczającym nas świecie oraz o zachodzących w nim zdarzeniach. Tyle że, wbrew naturalizmowi, materia nie jest jedyną postacią bytu. Co więcej, to właśnie współczesna nauka, przede wszystkim fizyka kwantowa, ma coraz większy problem z określeniem, czym jest w gruncie rzeczy materia. Jej definicja staje się obecnie coraz bardziej „energetyczna”. Taką redukcję materii do energii sugeruje chociażby słynna Einsteinowska formuła E = mc2, która stwierdza równoważność masy i energii. Masa, potocznie rozumiana jako ilość materii w obiekcie fizycznym, jest więc, w świetle powyższego wzoru, formą energii. Czym jest jednak energia? Oto jest pytanie. Termin „energia” to jedno z tych pojęć używanych na terenie współczesnych nauk przyrodniczych, które należą, mówiąc językiem Immanuela Kanta, to tzw. pojęć granicznych (Grenzenbegriff). Żaden z przedstawicieli fizyki, nawet najbardziej prominentny, nie zaproponował jak dotąd jej esencjalnej definicji, tzn. takiego jej ujęcia, które pokazywałoby, czym energia jest sama w sobie, jaka jest jej „ontyczna” natura. Zresztą od czasów Galileusza fizycy uciekają od ontologii w fizyce niczym diabeł od święconej wody, ponieważ boją się, że takie metafizyczne skłonności mogłyby ich doprowadzić do odkrycia (i tym samym konieczności uznania) istnienia celowości w przyrodzie. Jednak akceptacja finalizmu w świecie przyrodniczym pociągałaby za sobą konieczność uznania, że istnieje jakieś jego niematerialne, czyli duchowe źródło, ponieważ cel zawsze zakłada intencję, ta z kolei jest aktem woli, wola zaś to władza duchowa. Z tego powodu jedyne określenia energii, które są przez nich akceptowane, to ujęcia czysto opisowe bądź funkcjonalne, które wskazują co najwyżej na to, jaką rolę odgrywa energia w przemianach zachodzących w materialnym w świecie. Dlatego mówi się na przykład, że energia to „skalarna wielkość fizyczna charakteryzująca stan układu fizycznego (materii) jako jego zdolność do wykonania pracy” (zob. Ilustrowana encyklopedia dla wszystkich. Fizyka. WNT 1987, s. 72). Innymi słowy energia to „coś” takiego, dzięki czemu dzieje się „coś” w świecie materialnym. To, mówiąc językiem potocznym, paliwo wszelkich zachodzących w nim zmian. Energia to zatem taka tajemnicza kosmiczna „moc”, która przejawia się i w samej materii, i w jej różnorodnych przemianach. Marksiści sprowadzili swego czasu świat ducha do materii. Twierdzili oni, zgodnie z głoszonym przez nich dialektycznym prawem rozwoju („ilość przechodzi w jakość”), że to, co jawi się jako duchowe, stanowi jedynie przejaw bardzo wysoko zorganizowanej materii. Fizycy współcześni natomiast coraz bardziej materię sprowadzają do tego, co można by określić jako „duchowe”, (choć najczęściej czynią to w sposób nieświadomie i nieintencjonalnie), albowiem materia, to dla nich energia, energia zaś to „moc” zdolna wywołać określone skutki fizyczne, chemiczne, biologiczne, a nawet społeczne. Czym jednak jest ta moc sama w sobie? Czy jest jedna? A jeśli wszystkie cztery podstawowe odziaływania fizyczne (grawitacyjne, elektromagnetyczne, silne i słabe), których miarą jest określona siła, to przejaw aktywności jakiejś jednej tajemniczej mocy? A może Mocy?