William Thomson |
William Thomson (Lord
Kelvin), XIX-wieczny uczony brytyjski, mający jednak irlandzkie pochodzenie, twierdził, że gdy jesteśmy w stanie coś zmierzyć, a
następnie wynik pomiaru wyrazić w liczbach, to znaczy, że o tym „czymś” posiadamy
prawdziwą wiedzę, choć rzecz jasna nie zawsze jest to poznanie w pełni adekwatne.
Jeśli natomiast coś jest niemierzalne i w konsekwencji nie dające się opisać za
pomocą liczb, to wówczas nasza wiedza o tym „czymś’ jest bardzo skromna i dalece
z tego powodu niezadowalająca. Może być początkiem nauki, małym krokiem uczynionym
w jej stronę, nie stanowi jednak prawdziwej wiedzy. Jest jedynie wiedzą
wyobrażeniową, intuicyjną, lecz nie posiada charakteru naukowego. Tego rodzaju pogląd
był i jest typowy dla przedstawicieli skrajnego empiryzmu, wedle którego
przedmiotem wiedzy naukowej może być jedynie to, co mierzalne, czy to na drodze
bezpośredniej (bądź pośredniej) obserwacji, czy też za pomocą eksperymentu. Z
punktu widzenia metafizyki klasycznej jest to pogląd redukcjonistyczny,
ponieważ sprowadza całą różnorodną i jakże bogatą rzeczywistość wyłącznie do
wymiarów materialnych. A przecież przedmiotem naszego poznania nie musi być (i faktycznie
często nie jest) tylko to, co materialne, a przez to mierzalne. Nie wszystko można
ująć za pomocą wzorów i stosunków liczbowych. Istnieją przecież takie zjawiska,
których nie da się sprowadzić do fizyko-chemicznych procesów przemiany materii.
Czy da się np. zmierzyć przyjaźń, która charakteryzuje pewien szczególny typ
relacji międzyosobowych? Albo czy jest możliwy matematyczny wzór wiary w Boga? Powstanie
i rozwój nauk humanistycznych, takich np. jak filozofia, teologia czy
psychologia świadczą najlepiej o tym, że istnieją takie sfery rzeczywistości,
które nie są uchwytne za pomocą ujęć czysto kwantyfikujących, ponieważ nie mają
charakteru fizycznego, materialnego. Twierdzenie Kelvina można by nawet uznać
za prawdzie, pod warunkiem, że odnosiłoby się do wiedzy czysto przyrodniczej. Jego
twierdzenie jednak, w takiej formie, w jakiej zostało sformułowane, ma
charakter absolutny, jest więc przejawem idealizacji metod nauk
przyrodniczo-matematycznych jako tych, które są jedynym, skutecznym i przez to najlepszym
narzędziem poznawania i zdobywania wiedzy o otaczającym nas świecie oraz o zachodzących
w nim zdarzeniach. Tyle że, wbrew naturalizmowi, materia nie jest jedyną
postacią bytu. Co więcej, to właśnie współczesna nauka, przede wszystkim fizyka
kwantowa, ma coraz większy problem z określeniem, czym jest w gruncie rzeczy materia.
Jej definicja staje się obecnie coraz bardziej „energetyczna”. Taką redukcję
materii do energii sugeruje chociażby słynna Einsteinowska formuła E = mc2,
która stwierdza równoważność masy i energii. Masa, potocznie rozumiana jako
ilość materii w obiekcie fizycznym, jest więc, w świetle powyższego wzoru,
formą energii. Czym
jest jednak energia? Oto jest pytanie. Termin „energia” to jedno z tych pojęć używanych
na terenie współczesnych nauk przyrodniczych, które należą, mówiąc językiem
Immanuela Kanta, to tzw. pojęć granicznych (Grenzenbegriff).
Żaden z przedstawicieli fizyki, nawet najbardziej prominentny, nie zaproponował
jak dotąd jej esencjalnej definicji, tzn. takiego jej ujęcia, które
pokazywałoby, czym energia jest sama w sobie, jaka jest jej „ontyczna” natura. Zresztą
od czasów Galileusza fizycy uciekają od ontologii w fizyce niczym diabeł od
święconej wody, ponieważ boją się, że takie metafizyczne skłonności mogłyby ich
doprowadzić do odkrycia (i tym samym konieczności uznania) istnienia celowości
w przyrodzie. Jednak akceptacja finalizmu w świecie przyrodniczym pociągałaby
za sobą konieczność uznania, że istnieje jakieś jego niematerialne, czyli
duchowe źródło, ponieważ cel zawsze zakłada intencję, ta z kolei jest aktem
woli, wola zaś to władza duchowa. Z tego powodu jedyne określenia energii,
które są przez nich akceptowane, to ujęcia czysto opisowe bądź funkcjonalne,
które wskazują co najwyżej na to, jaką rolę odgrywa energia w przemianach
zachodzących w materialnym w świecie. Dlatego mówi się na przykład, że energia
to „skalarna wielkość fizyczna charakteryzująca stan układu
fizycznego (materii) jako jego zdolność do wykonania pracy” (zob. Ilustrowana
encyklopedia dla wszystkich. Fizyka. WNT 1987, s. 72).
Innymi słowy energia to „coś” takiego, dzięki czemu dzieje się „coś” w świecie
materialnym. To, mówiąc językiem potocznym, paliwo wszelkich zachodzących w nim
zmian. Energia to zatem taka tajemnicza
kosmiczna „moc”, która przejawia się i w samej materii, i w jej różnorodnych
przemianach. Marksiści sprowadzili swego czasu świat ducha do materii. Twierdzili
oni, zgodnie z głoszonym przez nich dialektycznym prawem rozwoju („ilość
przechodzi w jakość”), że to, co jawi się jako duchowe, stanowi jedynie przejaw
bardzo wysoko zorganizowanej materii. Fizycy współcześni natomiast coraz
bardziej materię sprowadzają do tego, co można by określić jako „duchowe”, (choć
najczęściej czynią to w sposób nieświadomie i nieintencjonalnie), albowiem
materia, to dla nich energia, energia zaś to „moc” zdolna wywołać określone
skutki fizyczne, chemiczne, biologiczne, a nawet społeczne. Czym jednak jest ta
moc sama w sobie? Czy jest jedna? A jeśli wszystkie cztery podstawowe
odziaływania fizyczne (grawitacyjne, elektromagnetyczne, silne i słabe),
których miarą jest określona siła, to przejaw aktywności jakiejś jednej
tajemniczej mocy? A może Mocy?