piątek, 12 grudnia 2025

W cieniu oskarżeń

Mimo licznych opracowań naukowych oraz relacji świadków dokumentujących polską pomoc Żydom w czasie II wojny światowej, a także mimo ogromu ofiar, jakie naród polski poniósł w wyniku zbrodniczej polityki okupanta niemieckiego, regularnie pojawiają się nowe oskarżenia pod adresem Polaków o współudział w Holokauście.

Kilka dni temu niemiecki dziennik Frankfurter Allgemeine Zeitung opublikował artykuł, w którym otwartym tekstem stwierdzono, że Polacy „dopuścili się współwiny w prowadzonym przez Niemców Holokauście”. W podobnym duchu utrzymana jest również opublikowana przez wydawnictwo De Gruyter w Berlinie w 2024 r. książka Grzegorza Rossolińskiego-Liebe pt. Polnische Bürgermeister und der Holocaust (Polscy burmistrzowie i Holocaust), współfinansowana przez Fundację Fritza Thyssena, który – co ciekawe – sam przez długi czas był zwolennikiem Hitlera, a nawet członkiem NSDP. Autor sugeruje w niej, że polscy burmistrzowie stanowili „kluczową grupę” w nazistowskim aparacie zagłady, będąc „równorzędnymi partnerami” niemieckich zbrodniarzy. Publikacja ta spotkała się z ostrą krytyką ze strony środowisk naukowych i opinii publicznej w Polsce. W odpowiedzi na jej tezy aż 120 polskich intelektualistów wystosowało list otwarty, w którym jednoznacznie odrzucili główne wnioski książki jako fałszywe, sprzeczne z faktami historycznymi i pozbawione rzetelności badawczej.

Krytykę tę potwierdza również recenzja opublikowana przez Instytut Pamięci Narodowej (zob: https://czasopisma.ipn.gov.pl/index.php/pjs/article/view/2761/2730), wskazująca na poważne błędy metodologiczne, tendencyjne pomijanie złożonego kontekstu okupacji oraz marginalizowanie roli niemieckich władz odpowiedzialnych za Holokaust. Autor recenzji, dr Damian Sitkiewicz, napisał między innymi: „Wskazane przez autora źródła, a zwłaszcza ich kreatywna i zmanipulowana interpretacja w wielu miejscach przesiąknięta kłamstwami, zdecydowanie nie potwierdzają by polscy burmistrzowie prześladowali Żydów z własnej inicjatywy”. W innym miejscu pisze bez ogródek, że książka  Rossolińskiego-Liebe to wyjątkowo nierzetelna, wręcz „hochsztaplerska praca”: „Autor w ogóle zupełnie nie bierze pod uwagę faktu, że mieliśmy niemiecki terror.  W książce Niemcy są odsunięci na plan dalszy, prawie że nieobecni. Wedle autora to Polacy są beneficjentami większości tego procesu, który on nazywa Holokaustem”.

Nie jest to pierwszy przypadek, gdy Polacy są oskarżani o współsprawstwo Zagłady. Dziesięć lat temu podobne oskarżenia wysunął James Comey, ówczesny dyrektor FBI, który 15 kwietnia 2015 roku w przemówieniu wygłoszonym w Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie mówił o Polakach jako o „wspólnikach morderców”, twierdząc, że „ulegli nazistowskiej ideologii” i „pomagali mordować miliony”. Jego wypowiedź wywołała wówczas falę oburzenia i oficjalne protesty ze strony polskich władz.

Niestety, podobne narracje nadal pojawiają się w przestrzeni publicznej – nie tylko ze strony niektórych publicystów i polityków izraelskich czy niemieckich, ale również ze strony uznanych instytucji. Niedawno Instytut Yad Vashem opublikował na platformie X (dawniej Twitter) wpis, w którym stwierdzono, że „Polska była pierwszym krajem, w którym Żydzi zostali zmuszeni do noszenia charakterystycznego znaku w celu odizolowania ich od otaczającej ludności”. Sugestia ta całkowicie pomijała fakt, że obowiązek noszenia opasek z gwiazdą Dawida wprowadzono nie z inicjatywy polskich władz – których zresztą wówczas już nie było – lecz na mocy dekretu wydanego 29 listopada 1939 roku przez Hansa Franka, Generalnego Gubernatora okupowanej Polski.

Lista podobnych publicznych oskarżeń jest długa i stale się wydłuża. Nie sposób więc nie odczuwać głębokiej irytacji, gdy co pewien czas na forum międzynarodowym – w publicystyce, polityce, a czasem i w wypowiedziach prominentnych postaci – pojawiają się kolejne oskarżenia wobec Polaków o rzekome współsprawstwo w Zagładzie Żydów. Oskarżenia te, często oparte na fragmentarycznych narracjach i nieuprawnionych uogólnieniach, nie tylko ranią zbiorową wrażliwość naszego narodu, lecz także zniekształcają wielowarstwową i tragiczną prawdę o okupacyjnej rzeczywistości.

Historia każdego społeczeństwa zawiera w sobie światło i cień. Nie istnieje naród nieskazitelny – tak samo jak nie istnieje naród z definicji winny niemal wszystkiemu – każdej formie zła. Polska, podobnie jak inne kraje dotknięte wojną i terrorem, ma w swojej przeszłości zarówno chwile chwały, jak i momenty wstydu. Dojrzałość narodowa polega nie na wybielaniu historii, lecz na odwadze przyjęcia jej w całej prawdzie – również tej trudnej i bolesnej. Ale warunkiem takiej refleksji jest uczciwość intelektualna, proporcja osądu i empatia wobec wszystkich ofiar – a nie publicystyka, która zamiast leczyć rany, rozdrapuje je z premedytacją.

W tym kontekście nie sposób nie zauważyć, że również twórczość takich autorów jak Jan Tomasz Gross, Jan Grabowski, Michał Bilewicz czy Barbara Engelking – mimo pewnego wkładu w ożywienie debaty – bywa nacechowana narracyjnym skrótem, nieuprawnioną generalizacją, a niekiedy także sugestywnym językiem, który w odbiorze publicznym łatwo przechodzi w oskarżenie całego narodu. To zaś prowadzi do niebezpiecznego zatarcia granicy między poszukiwaniem prawdy a tworzeniem nowej, uproszczonej mitologii – tyle że tym razem obciążającej, nie oczyszczającej.

Warto przypominać – nie w duchu wybielania, lecz dla prawdy – że w Polsce, inaczej niż w większości okupowanych krajów Europy, za pomoc Żydom groziła kara śmierci. I nie była to bynajmniej kara symboliczna. Przypadek rodziny Ulmów z Markowej, bezlitośnie rozstrzelanej przez Niemców wraz z ukrywanymi Żydami, jest jedynie jednym z wielu tragicznych świadectw. Pacyfikacje wsi takich polskich jak Cisie, Rekówka, Ciepielewo czy Markuszowa pokazywały, że ceną za odwagę bywała śmierć. Mimo to Polacy podejmowali działania – indywidualne i zbiorowe – na rzecz ratowania Żydów. Przykładem tego jest powstanie Rady Pomocy Żydom „Żegota” – jedynej tego typu organizacji w okupowanej Europie.

Tysiące nazwisk Polaków (ponad siedem tysięcy, co stanowi jedną czwartą wszystkich nazwisk!) widnieje dziś w Instytucie Yad Vashem w Jerozolimie jako „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata”. Ale za każdą znaną historią kryją się inne – anonimowe, ciche, zapomniane przez historię, lecz być może zapisane w pamięci Boga. To właśnie na tle ich poświęcenia oskarżenia o „narodową winę” brzmią szczególnie niesprawiedliwie – nie dlatego, że nie było przypadków zdrady, donosów czy innych form moralnego upadku, ale dlatego, że nie wolno ich czynić miarą całości.

Każde społeczeństwo w ekstremalnych warunkach wydobywa zarówno to, co najpiękniejsze, jak i to, co najsłabsze w ludzkiej naturze. Czy wśród Polaków byli kolaboranci, szmalcownicy, ludzie nikczemni, kierujący się zyskiem lub strachem? Owszem. Ale byli tacy w każdym narodzie. Czynić z tych jednostkowych przypadków regułę – to nie tylko błąd metodologiczny. To nade wszystko błąd moralny. To uderzenie nie tylko w fakty, ale i w pamięć o tych, którzy ocalili ludzką godność w czasach, gdy łatwiej i bezpieczniej było odwrócić wzrok. W przypadku oskarżeń wobec Polaków coraz częściej są one przykładem antypolonizmu, który tak samo zasługuje na potępienie, jak każdy przejaw antysemityzmu.

Uważam jednak, że nie służy obronie dobrego imienia naszego narodu stawianie retorycznego pytania: „Czy Żydzi byliby lepsi na naszym miejscu?”. Historia nie powinna służyć moralnemu licytowaniu się na ofiary i bohaterów.

Współczesne konflikty – również te toczące się na Bliskim Wschodzie, naznaczone cierpieniem niewinnych, krwią ofiar palestyńskich ataków terrorystycznych i brutalnością izraelskich zbrodni wojennych – boleśnie przypominają, że ludzkość wciąż nie wyciągnęła pełnej lekcji ze swoich dawnych tragedii. Żaden naród nie ma monopolu ani na ból, ani na rację moralną. Historia nieustannie uczy, że w obliczu zagrożenia czy ideologicznego zaślepienia w każdej społeczności znajdą się tacy, którzy mogą stanąć po stronie oprawców a nie ofiar.

Wszyscy jesteśmy zdolni do heroizmu, do bezinteresownego dobra, ale też do upadku, nawet do bezlitosnego bestialstwa – gdy zwycięża strach lub nienawiść. Z tej świadomości nie powinien rodzić się cynizm, lecz głęboka pokora. To właśnie ona – nie oskarżenia ani moralna wyższość – jest punktem wyjścia do autentycznego dialogu i pojednania.

Dlatego dziś, w czasach, gdy złe emocje zbyt łatwo przeradzają się w niesprawiedliwe osądy i pochopne potępienia, a pamięć historyczna bywa wykorzystywana jako narzędzie ideologicznych lub nienawistnych ataków, tym bardziej potrzebna jest odpowiedzialność – zarówno w wyważonym mówieniu o przeszłości, jak i w mądrym kształtowaniu teraźniejszości. Tylko wtedy historia może rzeczywiście pełnić swoją rolę nauczycielki życia, zamiast stawać się narzędziem dyskredytacji czy potępiających tyrad.

Wydaje się, że przykład takiej odpowiedzialnej postawy dał niedawno nowy ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce, Tome Rose, praktykujący żyd, były wydawca i dyrektor generalny The Jerusalem Post. W jednej ze swoich ostatnich wypowiedzi jasno stwierdził: „Zbyt długo ten naród obciążany był moralną skazą, która nigdy nie była jego – oszczerstwem, że Polska w jakikolwiek sposób ponosi odpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez innych. Przez dekady Polska doświadczała głębokiej niesprawiedliwości historycznej. Przekonanie że Polska współdzieli winę za barbarzyńskie czyny dokonane przeciwko niej jest groteskowym fałszowaniem historii i w gruncie rzeczy formą "oszczerstwa krwi" wymierzonym w Polskę i Polaków”.

Pozostaje mieć nadzieję, że tak wyważone i jednoznaczne słowa przyczynią się przynajmniej do częściowego powstrzymania zapędów tych, którzy – kierując się uprzedzeniami lub politycznymi kalkulacjami – nieustannie dają upust swoim antypolskim resentymentom.

Nie ukrywam, że głęboko oburza mnie fakt, iż niektórzy z nich, formułując oskarżenia pod adresem Polaków bez widocznej troski o historyczny kontekst czy naukowy obiektywizm, czynią to... za pieniądze polskich podatników. Dla mnie osobiście to moralnie wątpliwe, i dlatego trudne do zaakceptowania.