Minął pierwszy dzień pontyfikatu Ojca Świętego Franciszka. Tak
jak większość katolików, również i ja byłem zaskoczony, kiedy po raz pierwszy usłyszałem
nazwisko nowego papieża. Wydaje się jednak, w świetle informacji na temat jego
dotychczasowej posługi duszpasterskiej, że wybór dokonany przez kardynałów
elektorów był bardzo dobry. Myślę, że wraz z upływem czasu będziemy się o tym
coraz bardziej przekonywali. Przy okazji wyboru nowego sternika Kościoła
zwróciłem uwagę na różnicę w sposobie komentowania tego wydarzenia przez media
amerykańskie i polskie. Z przykrością stwierdzam, że ta różnica jest bardzo wyraźna, niestety na
niekorzyść polskich środków przekazów. Główne media w USA informowały o
konklawe dość obiektywnie. Nawet CNN, która należy do mediów zdecydowanie
liberalnych, relacjonowała przebieg konklawe bardzo profesjonalnie. W studio często
gościli znani przedstawiciele Kościoła, zarówno świeccy, jaki i, bynajmniej nie
„postępowi”, duchowni. Przy tej okazji emitowano ciekawe materiały na temat
Kościoła. Było w tym sporo szacunku dla religii wyznawanej przez jedną czwartą
obywateli Stanów Zjednoczonych. Samą decyzję konklawe przyjęto zasadniczo
pozytywnie. Również o nowym papieżu opinie są przychylne. Nikt nie robi mu
zarzutu z tego, że jest „konserwatywny”, tym bardziej, że sam ten termin jest w
USA obciążony konotacjami politycznymi i nie bardzo pasuje do oceny poglądów
głowy Kościoła. Tymczasem w polskich mediach, na stronach internetowych głównych
portali i gazet, w telewizji TVN czy Polsat, nawet w telewizji publicznej, głównymi
ekspertami komentującymi wydarzenia w Watykanie byli często ludzie znani ze
swojego antykatolicyzmu lub bardzo świeckiego, niebywale powierzchownego sposobu
patrzenia na Kościół: Środa, Szostakiewicz, Hartman, Sipowicz, Bartoś i im
podobni. Po wyborze papieża, kiedy okazało się, że kardynałowie nie spełnili
życzeń naszych rodzimych koryfeuszy postępu i zamiast „liberała” wybrali „konserwatystę”,
zdecydowanego przeciwnika aborcji, eutanazji, tzw. małżeństw homoseksualnych,
zaczęło się dyskredytowanie nowego papieża, w czym prym wiedzie, rzecz jasna,
Gazeta Wyborcza. W ogóle muszę przyznać, że natężenie antyklerykalizmu i
wrogości wobec Kościoła w mainstreamowych mediach w Polsce, w porównaniu z
mediami amerykańskimi, jest porażająco silne. Tutaj w USA, choć liberalne
media, z New York Times na czele, dość często krytykują moralne nauczanie
Kościoła, to jednak taki prymitywny antyklerykalizm, jaki reprezentuje ostatnio
na przykład redaktor Tomasz Lis lub jaki jest promowany w publicznej telewizji
(mam tu na myśli ostatni skandaliczny, bluźnierczy występ kabaretu Limo), jest
tu zupełnie niespotykany. W USA w ogóle kpienie z czyichś przekonań religijnych
jest bardzo źle widziane. W poważnych mediach jest to właściwie niemożliwe. Jestem coraz bardziej zasmucony i zaniepokojony tym, co się
dzieje w Polsce w sferze publicznej. Tutaj w Fort Collins jest normalną rzeczą, że mogę pójść „pod
koloratką” do jakiejś kafejki, by napić się kawy, czy do restauracji na obiad lub
na zakupy do sklepu. Nigdy nie spotkałem się z demonstracją jakiejś niechęci,
choćby tylko poprzez spojrzenie, wobec mnie jako księdza, a raczej przeciwnie: z
uprzejmością i życzliwością. A przecież większość ludzi, których spotykam w
takich miejscach czy po prostu na ulicy nie jest wyznania katolickiego. W
Polsce, w kraju katolickim, bycie katolikiem, a tym bardziej księdzem, zaczyna
być coraz trudniejsze właśnie z powodu otwarcie manifestowanego i promowanego,
także w wymiarze politycznym, antyklerykalizmu, niekiedy bardzo wulgarnego, o
czym łatwo można się przekonać, śledząc fora internetowe, na których toczy się
dyskusja na tematy związane z Kościołem. Aż czasami nie chce mi się wracać do
kraju. Ale wrócę, bo na szczęście, choć klimat społeczny kreowany przez niektórych
ideologicznie zacietrzewionych dziennikarzy i polityków staje się trudny do zniesienia, to w
bezpośrednich kontaktach z ludźmi, których dane mi jest spotykać w ramach
mojej kapłańskiej posługi, zdecydowanie więcej doznaje życzliwości niż niechęci,
nie licząc tych kilku przykrych incydentów, które czasami się zdarzają, choćby podczas
wizyty duszpasterskiej. Więc, drodzy przyjaciele, nie ma powodów do obaw – wrócę. Właściwie
to już się nie mogę doczekać powrotu. Jeszcze tylko cztery miesiące.