Ponieważ zostałem dzisiaj wyznaczony do odprawienia mszy
wieczornych, o 17.15 i 20.00, miałem więc czas rano, by zjeść śniadanie. Na
początek zjadłem jogurt z płatkami owsianymi. Uznałem jednak, że to jednak
trochę za mało, tym bardziej, że w niedzielę nie mamy wspólnego lunchu. Po
krótkiej chwili zastanowienia postanowiłem, że ugotuje sobie trzy jajka na
wolno. Ponieważ gotowanie jajek w rondelku z wodą zajmuje trochę czasu (raptem
kilka minut), by przyspieszyć proces ich obróbki cieplnej, wpadłem na „genialny”
pomysł, by ugotować je w mikrofalówce. Nikt mnie wcześniej nie ostrzegł, że
jajek w mikrofalówce się nie gotuje. Dlatego byłem niemile zaskoczony, gdy po
upływie zaledwie minuty jajka w mikrofalówce wybuchły. Możecie sobie wyobrazić,
jak ta mikrofalówka po wybuchu wyglądała wewnątrz. Trochę czasu mi zajęło,
zanim ją wyczyściłem. Kiedy zdegustowany tym niefortunnym wydarzeniem, miałem
zamiar wyrzucić do kosza zawartość miseczki, w której uprzednio umieściłem owe
trzy jajka, okazało się jednak, że jedno z nich ocalało. Uznałem, że zjedzenie
go chociaż trochę zrekompensuje straty, które poniosłem i uśmierzy moją
irytację. Niestety, najgorsze było dopiero przede mną. Kiedy bowiem stuknąłem
łyżeczką w skorupkę ocalałego jajka, jajko to niespodziewanie wybuchło w moim
ręku. Najgorsze było jednak to, że cała jego zawartość wystrzeliła mi prosto w
twarz, szczególnie w okolicy prawa oka. Na dodatek, była ona bardzo gorąca. Oko
ocalało, ale pod okiem skóra została poparzona. Nawet pies, który siedział obok
mnie w oczekiwaniu na jakiś kęs, wyglądał na mocno zdziwionego. Nawet zaszczekał,
jak zobaczył moją twarz po eksplozji jajka. A ja? Przez moment byłem w małym
szoku. Później pobiegłem do łazienki, by się umyć i nałożyć na prawy policzek
maść przeciwko oparzeniom. Potem wróciłem do kuchni, by posprzątać pozostałe
resztki jajka, które leżały na stole i podłodze. Myśli miałem, rzecz jasna,
mało optymistyczne. Pomyślałem, że z wiekiem zawodzi mnie instynkt samozachowawczy
albo że, po prostu – im jestem starszy, tym chyba głupszy. W każdym razie,
doszedłem do smutnego wniosku, że śmiercią naturalną to ja raczej nie umrę, jeśli
nadal będę wykazał taki brak wyobraźni. Na szczęście przed popadnięciem w
skrajny defetyzm powstrzymała mnie lektura dzisiejszego kazania papieża Franciszka,
który powiedział między innymi, że chrześcijanin nigdy nie powinien się zniechęcać ani
smucić, ponieważ jego radością jest Jezus oraz świadomość, że On jest zawsze z nami,
także w chwilach trudnych, gdy w naszym życiu pojawiają się problemy i
przeszkody: „Nigdy nie bądźcie ludźmi smutnymi: chrześcijanin nigdy nie może
być smutny! Nie poddawajcie się zniechęceniu! Nasza radość nie podchodzi z
posiadania wielu rzeczy, ale rodzi się ze spotkania Osoby: Jezusa”. Po
przeczytaniu tych słów humor mi się znacznie polepszył. Siedzę sobie teraz z kubkiem cappuccino w
ręku, jem popularne w USA ciasto bananowe i myślę sobie, że życie jest jednak
piękne, mimo drobnych, niemiłych incydentów, które niekiedy się zdarzają, i które przypominają nam, że pełnia naszego szczęścia
będzie możliwa dopiero w niebie. Chciałbym, aby Wielki Tydzień, który się właśnie rozpoczął, ożywił we
mnie świadomość tego, że, jak to powiedział papież Franciszek „będąc z Jezusem,
nigdy nie jesteśmy sami, nawet w chwilach trudnych, nawet kiedy na drodze życia
napotykamy problemy czy trudności, które wydają się nie do pokonania, a jest
ich tak wiele! […] na tym polega nasza radość, nadzieja, którą musimy wnosić w
nasz świat”. Czego sobie i Wam wszystkim, drodzy przyjaciele, życzę z całego
serca!