Chociaż przebywam obecnie na
terenie USA, to jednak nie potrafię oderwać się tak zupełnie od spraw
polskich.
Pomijając już kwestię oczywistej tęsknoty za bliskimi mi ludźmi, nadal
żywo interesuje
mnie to, co się w naszym kraju dzieje, dlatego tak często zaglądam do
Internetu, by w ten sposób uczynić zadość swojej ciekawości. Właśnie przed chwilą
przeczytałem fragment wywiadu,
jaki kardynał Nycz udzielił tygodnikowi Polityka. W tym wywiadzie w
odpowiedzi
na pytanie Adama Szostkiewicza o to, „gdzie jest dziś serce polskiego katolicyzmu”,
metropolita warszawski odpowiedział: „rodzajem serca w Kościele są też środowiska Znaku, Więzi
czy Tygodnika Powszechnego, potrafiące rozmawiać i współdziałać przy wszystkich
różnicach”. Otóż słowa te, choć nie posiadają wymiaru absolutnego, nieco mnie jednak zirytowały.
Nie chodzi mi tu o samą nadmiernie i niezasłużenie pozytywną, według mnie, ocenę wskazanych środowisk (wśród
których jedynie środowisko Więzi
zasługuje, moim zdaniem, na życzliwą aprobatę, bo nie można ludziom tworzącym
ten periodyk odmówić czegoś, co nazywa się sensus
Ecclesiae), ale o wyrażoną w tych słowach określoną wizję Kościoła. Jest ona charakterystyczna dla pewnych "postępowych" kręgów, w których publikuje się
wiele refleksji mocno przeintelektualizowanych, często kontrowersyjnych, na pograniczu ortodoksji, a tak niewiele
rodzi się w nich rozważań będących świadectwem żywej wiary i miłości do Kościoła. Zdaje się, że ksiądz kardynał pozostaje pod jakimś przemożnym wpływem tychże środowisk, co nie jest może aż tak dziwne, jeśli weźmie się pod uwagę osobiste, można by powiedzieć "genetyczne" powiązania tego szacownego hierarchy z wymienionymi środowiskami (mam tu na myśli krakowskie pisma - Znak i Tygodnik Powszechny).
Odważając się na polemikę z poglądem metropolity warszawskiego,
chce podkreślić, że w moim przekonaniu prawdziwe serce Kościoła polskiego bije dziś zupełnie gdzie indziej: przede wszystkim bije ono w
żywych kościelnych
wspólnotach, zarówno tych zakonnych, zwłaszcza kontemplacyjnych, jak i
tych
parafialnych, w których rodzi się wiele nowych powołań, także tych do pięknego
życia
małżeńskiego. Przekonałem się o tym wiele razy osobiście jako ktoś, kto
od wielu lat jest zaangażowany w "oddolne" duszpasterstwo. Jego
najważniejszą cechą jest bezpośredni kontakt z wiernymi, dzięki któremu
już nie jeden raz dane mi było stanąć w prawdzie – zarówno tej
dotyczącej mojej osoby, jaki tej, która dotyczy rzeczywistości całego
Kościoła. Serce Kościoła to także te nielubiane przez naszych
katolickich intelektualistów starsze „moherowe” panie, które
wzorem prorokini Anny „dzień i
noc” przebywają w kościele na modlitwie. Gdyby wszystkie te nasze matki i
babcie nagle pewnego dnia się zbuntowały i choćby tylko przez miesiąc
przestały przychodzić do
kościoła, to Kościół, jestem o tym głęboko przekonany, doznałby wtedy
ciężkiej zapaści, nie tylko duchowej, lecz także
tej materialnej, czyli po prostu najzwyczajniej w świecie by
zbankrutował. Sercem Kościoła są także, a
może przede wszystkim, ludzie chorzy, często cierpiący po cichu, w swoim
domach,
hospicjach czy szpitalach. O tych ludziach św. Bazyli powiedział kiedyś,
że są
prawdziwym skarbem Kościoła.
W tych kręgach, które wyżej wymieniłem, nie rozwadnia
się doktryny Kościoła, nie atakuje się Go publicznie za jego słabości, nie wzmacnia się
swoją postawą coraz bardziej agresywnego antyklerykalizmu. Używając słów Jana Pawła II zaczerpniętych
z jego „gorzkiego” listu do Tygodnika Powszechnego z dnia 5 kwietnia 1995 roku
(nota bene te krytyczne słowa wydają się obecnie, wobec nowej linii programowej
pisma, zwłaszcza po kupieniu go przez koncern ITI, bardzo już zdezaktualizowane
– za delikatne), są to środowiska, w których Kościół z pewnością „może czuć się
dość miłowany”. I tylko takie środowiska, moim zdaniem, zasługują na to, by utożsamiać
je z „sercem Kościoła”. Szkoda, że jeden z głównych pasterzy Kościoła wydaje się tego nie
rozumieć.Takie można odnieść wrażenie, gdy czyta się jego wypowiedź dla tygodnika Polityka, nota bene bardzo zasłużonego w walce z "zacofanym", "zamkniętym", "niedialogicznym" Kościołem.