Jak podaje prasa, rekordowe upały zapanowały na zachodzie Stanów
Zjednoczonych. W weekend w niektórych miejscach temperatura przekroczy 50
stopni Celsjusza. Lokalne władze podjęły nadzwyczajne środki ostrożności.
W stanach Arizona, Nevada i Kalifornia dawno nie było tak gorąco. Dziś w
Phoenix termometry pokażą 48 st. Celsjusza. Równie gorąco ma być jutro i
pojutrze w Las Vegas. Takie upały tylko dwukrotnie w historii nawiedziły to
miasto. Najgorzej będzie jednak w położonej niedaleko Las Vegas Dolinie
Śmierci. W niedzielę termometry mają tam pokazać 54 stopnie Celsjusza, czyli
tylko o trzy stopnie mniej od światowego rekordu upałów, jaki w tym samym
miejscu padł na początku ubiegłego stulecia. No to pięknie! Bo od wtorku mamy
właśnie zamiar po tamtej okolicy podróżować. Program lipcowej wyprawy po
zachodnich stanach USA jest bardzo intensywny, ale przy takiej afrykańskiej
pogodzie może się okazać niemożliwy do realizacji. W Breckenridge, gdzie
przebywam od kilku dni, dzisiaj również bardzo gorąco. Nic mi się nie chce
robić: ani czytać, ani spacerować, ani nawet pójść na kawę do Starbucksu.
Dobrze chociaż, że wilgotność powietrza jest niska, więc da się oddychać, ale
wyobrażam sobie, co się dzieje w miastach. W każdym razie ostatni miesiąc
mojego pobytu w Stanach Zjednoczonych, który właśnie dzisiaj się zaczął,
zapowiada się jako bardzo upalny. Jakoś to jednak chyba przeżyjemy, nawet gdy pojedziemy,
by zwiedzać, nomen omen, Dolinę Śmierci.
Miał to być mój ostatni, pożegnalny już wpis na
tym blogu, ponieważ od poniedziałku rozpoczynam wyłącznie prywatny i turystyczny
etap mojego pobytu na ziemi amerykańskiej, ale zbulwersowany i zasmucony dwoma „newsami”,
postanowiłem się jeszcze do nich ustosunkować. Pierwsza informacja pochodzi z
dnia wczorajszego i dotyczy decyzji Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych,
który zrównał w prawach tradycyjne małżeństwa z tzw. małżeństwami
homoseksualnymi. Ta decyzja to oczywiste zwycięstwo różnej maści lewaków i „sił
postępu”, którzy od wielu lat przy pomocy liberalnych mediów wywierały nacisk
na opinię publiczną w USA, by zaakceptowały homoseksualizm jako coś normalnego.
Terror politycznej poprawności sprawił, że nawet mówienie o homoseksualizmie jako
o zjawisku niezgodnym z naturą jest uważane za przejaw tzw. mowy nienawiści
(hate speech). Niestety, ofensywa propagatorów dewiacji i niemoralności (a raczej
antymoralności) odniosła pożądany przez nich skutek. Zdobyli w świecie kolejny,
ważny przytułek. Ameryka coraz bardziej oddala się od wartości, na których
została zbudowana i którym zawdzięcza swoją tożsamość. Prezydent Obama
skutecznie przebudowuje ten kraj na wzór społeczeństw z Europy zachodniej. Dziś
właściwie jedynie katolicy, a dokładnie ci spośród nich, którzy starają się być
wierni nauczaniu Kościoła, są znakiem sprzeciwu wobec tego nawrotu pogaństwa
kwestionującego najważniejsze zdobycze zachodniej, chrześcijańskiej cywilizacji,
w tym zwłaszcza rozumienie małżeństwa jako monogamicznego związku mężczyzny i
kobiety. Żal mi tych Amerykanów, zwłaszcza moich przyjaciół, którzy na taką
rewolucję obyczajową rzecz jasna się nie zgadzają, a będą niestety musieli w
tym społeczeństwie żyć, tym bardziej że staje się ono coraz bardziej
społeczeństwem wyzutym z wartości chrześcijańskich. Bardzo często politycy amerykańscy
kończą swoje przemówienie słowami ”God bless America”. Obawiam się jednak, że z
powodu odrzucenia chrześcijańskiej moralności ten kraj jest na prostej drodze
do utraty tego błogosławieństwa. Druga informacja przyszła z Polski. W ciągu
czterech pierwszych miesięcy tego roku urodziło się w naszym kraju zaledwie 121
tys. dzieci. Według najnowszych danych Głównego Urzędu Statystycznego w tym
czasie zmarło 142 tys. osób, co oznacza, że w tym roku niemal na pewno
odnotujemy ujemny przyrost naturalny, czyli przewagę zgonów nad urodzeniami. Polska
wyludnia się w zastraszającym tempie. Jest to jeden z najgorszych wyników na świecie! I kto będzie utrzymywał starzejące się
społeczeństwo? Za kilka lat będziemy musieli masowo sprowadzać do nas emigrantów.
Boję się, że będą to głównie emigranci z krajów muzułmańskich. Czym to grozi,
najlepiej pokazują takie incydenty jak w Bostonie czy w Londynie. Staram się
unikać publicznego demonstrowania moich zbyt jednoznacznych deklaracji
politycznych, by nie zrazić do siebie tych, którzy w swoich wyborach politycznych
kierują się innymi sympatiami politycznymi niż ja, a których bardzo szanuję, choć, dalibóg, zupełnie nie rozumiem dlaczego dali się zarazić tzw. lemingozą. i mają tak naiwny ogląd naszej politycznej rzeczywistości. Tym razem jednak nie mogę się
opanować. Targają mną silne emocje. Czy wy tam w Polsce jesteście ślepi? Rozgońcie
to towarzystwo, które nami rządzi, dopóki czas, choćby tylko z powodu antyrodzinnej
polityki, jaka jest w naszym kraju prowadzona. Obecne rządy to jakaś narodowa
katastrofa! Uff! Nawet mi trochę ulżyło.
Choć nie mam zbyt dużo czasu, by dobrze poznać Kanadę, drugie co do wielkości państwo na świecie, ale nawet tych kilka dni, w czasie których moi mili gospodarze zabierają mnie na krótkie wycieczki krajoznawcze, daje mi wyobrażenie, że to jest to kraj, jeśli chodzi o jego przyrodę, bardzo urokliwy. Podoba mi się zwłaszcza soczysta zieleń jego bujnej roślinności. Mogę się tylko domyślać, jak bardzo piękna i dzika musi być północna część tego kraju. Te domysły i opowieści ludzi, których tutaj poznałem, zrodziły we mnie pragnienie, by kiedyś wrócić tutaj na dłużej i poznać historię, kulturę i naturę tego kraju znacznie lepiej i bliżej. Dziwię się niezmiernie, że mimo tego naturalnego piękna, które jest manifestacją piękna nadnaturalnego, a więc odbiciem wielkości i mądrości Boga (wszak "z wielkości i piękna stworzeń poznaje się przez podobieństwo ich Stwórcę"), tak szybkie postępy robi w tym kraju proces sekularyzacji, czego najlepszym dowodem jest osiągająca szczyty lewackiego absurdu poprawność polityczna, widoczna nawet w instytucjach przy najmniej z nazwy katolickich, na przykład w szkołach i na uniwersytetach.
Jestem w Kanadzie od 11 czerwca. Pierwszą noc spędziłem w miejscowości
Guelph, w domu Beaty i Bohdana Gonczarów. Mieszkają w nim wraz z trójką swych
dzieci: Stefanem, Martą i Karolem. Od razu dało się odczuć, że to dom ludzi
bardzo gościnnych, życzliwych, a także głęboko wierzących, o czym mogłem się
przekonać szczególnie wtedy, gdy wziąłem udział w ich wspólnej, wieczornej modlitwie.
Bardzo szanują kapłanów i mają w sobie dużo ludzkiego ciepła. Trudno nie czuć się
dobrze w ich obecności. W środę 12 czerwca w towarzystwie Bohdana, Beaty i
Karola pojechaliśmy (pochwalę się – choć właściwie nie ma czym – że to ja
prowadziłem samochód) do Niagara Falls, by zobaczyć słynny wodospad. Rzecz
jasna, po drodze zatrzymaliśmy się w przydrożnym barze, by napić się dobrej kawy
(muszę zgodzić się z Bohdanem: kawa kanadyjska rzeczywiście smakuje lepiej niż
amerykańska). Był to wyjątkowo miło spędzony dzień. Wieczorem, po smacznej kolacji,
którą przygotowała Beata, przeniosłem się na plebanię w Cambridge, gdzie
posługę duszpasterską pełnią Księża Pallotyni z Polski. Jednym z nich jest ks.
Jacek Kryń, który jest opiekunem Ruchu Rodzin Nazaretańskich z rejonu Ontario.
W dniach 13-16 czerwca właśnie razem z ks. Jackiem prowadziliśmy rekolekcje RRN,
które miały miejsce w Melrose, w centrum rekolekcyjnym Księży Michalitów. Wzięło
w nich udział, wraz z dziećmi, około 30 osób. Moja rola, oprócz słuchania spowiedzi
i prowadzenia rozmów indywidualnych, polegała głównie na mówieniu homilii i wygłaszaniu
konferencji do dorosłych uczestników rekolekcji. Odniosłem wrażenie, że bardzo
dobrze odbierali moje słowa. Starałem się dość prosto mówić do nich o istocie relacji
z Bogiem i fundamentach naszego życia duchowego – o tym, że nasze nawrócenie zawsze
winno być odpowiedzią na MIŁOŚĆ. Pogoda była znakomita: słonecznie, lecz nie za
gorąco. Sam ośrodek położony jest na uboczu, w bardzo zielonym i cichym miejscu.
Choć to może niezbyt istotna informacja, ale bardzo smakowało mi serwowane na
posiłkach polskie jedzenie: kotlety mielone, klopsiki, naleśniki, sałatki,
mizeria z ogórków itp. Po 10 miesiącach odżywiania się w stylu amerykańskim stanowiło
to dla mnie naprawdę miłą odmianę. Dziś
wieczorem ponownie jestem w domu Bohdana i Beaty, jutro zaś przenoszę się do
ks. Jacka. A we wtorek przeprowadzka do Toronto.
Poniższy tekst, który napisałem w ramach pożegnań z
parafianami z Fort Collins, czytałem dzisiaj po każdej Mszy świętej. Zostanie on
opublikowany również w przyszłą niedzielę w gazetce parafialnej. Usłyszałem
dzisiaj wyjątkowo dużo miłych słów wypowiedzianych pod moim adresem. Parafianie żegnali się ze mną
bardzo serdecznie. Dostałem również wiele kartek z życzeniami i podziękowaniami.
Dziękowano mi zwłaszcza za moje niedzielne homilie. Wielu dodawało, że będzie
im mnie brakowało. I w większości przypadków miałem wrażenie, że nie były to tylko słowa zwykłej kurtuazji.
Nie przypuszczałem, że tak pozytywnie będą odbierać moją skromną osobę i posługę. Bogu niech będą dzięki, bo kiedy udaje się nam zrobić coś dobrego, to przecież niewielka w tym nasza zasługa. Jest
mi trochę żal opuszczać gościnne Fort Collins i całe Kolorado. Pobyt tutaj był dla
mnie naprawdę bardzo miłym i bogatym doświadczeniem, bogatym pod wieloma względami:
turystycznym, towarzyskim, naukowym a także duchowym. Po raz kolejny mogłem się
też przekonać, że jedną piękniejszych cech Kościoła jest jego uniwersalność. Zabieram
stąd ze sobą do Polski wiele dobrych, sympatycznych wspomnień, które na długo pozostaną w mojej pamięci. Myślę już jednak
coraz częściej o powrocie do kraju, choć zanim to nastąpi, czeka mnie na ziemi amerykańskiej (a także kanadyjskiej) jeszcze
sporo, jak sądzę, miłych i niezapomnianych chwil.
Dear Friends from Blessed John XXIII Church!
I remember that in my childhood, when I was living in my native village Koryciny
in Poland, I liked to sit in the room of my grandfather who willingly shared with
me the memories of his stay in America, often enriching them with various tidbits
of news and inclusions of English words. One thing that always came out of these
reminiscences was his great admiration for the United States as a rich and
powerful country. I remember that under the influence of his stories I dreamed
about my journey to America. After about forty years, my childish dream came
true. In January 2012, I asked my archbishop for permission to have a sabbatical
for a year in USA in order to learn English and carry out my scientific
research. He granted my request. I’ve been in this beautiful country since September
2012. For the first four months I lived in New York in Manhattan. At the
beginning of January I received an invitation from Father Roco to stay in Blessed John XXIII Parish. So, I decided to move
to Fort Collins in Colorado. As it
turned out, it was a very good decision which allowed me to acquire new
experiences and to meet many interesting and good people. Unfortunately, as we know, in a certain moment all good things must come
to an end. So, June 11 also my stay in Fort Collins came to the end. St. Thomas Aquinas once wrote: “The
obligation of gratitude is never ending.” So I would like to take the
opportunity to express my sincere and profound gratitude to all people who during
my stay in Fort Collins so often have showed me their kindness and goodness. I
am really very grateful for all the good help I received from them. First, I
would like to thank Father Rocco for giving me the opportunity to serve in this
parish and for offering me free room and board in the rectory. I am very grateful for his hospitality and friendship and also for the
testimony of his fervent priestly service in which I could see an expression of
love for the Catholic Church. I would like also to thank Father Tadeusz, who in
this time took care of me in such a friendly way. Before coming to Fort Collins
we knew each other quite well but we were not very close to one another. Now,
after these five months we have become, I believe, very good friends. I really
discovered him not only as a very good priest but first of all as a good man. I
am also very grateful for all those good people who helped me to improve my
English through our meetings and conversations. I thank also all parishioners
for their acceptance of my person. Thank you for the way you were listening to
me while preaching, for your patience and toleration for my poor English. Thank
you for everything. I will never forget your goodness and friendliness. God bless
you and see you in Poland!
Mijający tydzień był czasem pożegnań z ludźmi, których
poznałem podczas mojego pobytu w Fort Collins i od których doświadczyłem wiele życzliwości
i pomocy. I tak w poniedziałek pożegnałem się z małżeństwem Marka i Pat, którzy
na koniec wspólnej kolacji (zjedliśmy ją w tajwańskiej restauracji), wręczyli
mi w prezencie dwie duże flagi: flagę Stanów Zjednoczonych Ameryki i flagę
stanu Kolorado. Bardzo się z tego prezentu ucieszyłem. Muszę przyznać, że flaga
stanu Kolorado podoba mi się nawet bardziej niż ta amerykańska. Z kolei w środę
wieczorem byłem na pożegnalnej kolacji u Kena i Barbary. Ken wiele razy
zabierał mnie na wyprawy w Góry Skaliste, w czasie których mogłem dyskutować z
nim na wiele interesujących tematów, także z obszaru filozofii i teologii.
Barbara z kolei to bardzo ciepła, skromna i mądra kobieta. Jest w
bezkompromisowy sposób wierna moralnemu nauczaniu Kościoła. Szczególnie zyskała
w moich oczach, gdy Ken opowiedział mi kiedyś, jak musiał wyciągać ją z więzienia, do którego trafiła po
tym, jak wzięła udział w blokadzie kliniki aborcyjnej należącej do sieci Planned
Parenthood, domagając się w ten sposób zaprzestania procederu zabijania nienarodzonych dzieci. Najbardziej jednak oboje z Kenem zaimponowali mi wówczas, gdy
dowiedziałem się, że bodaj sześć razy udostępniali jedno z mieszkań w ich domu
dla młodych dziewcząt w ciąży, które z powodu trudnej sytuacji materialnej rozważały
dokonanie zabiegu usunięcia ciąży. Dziewczęta te korzystały z tej formy pomocy
jeszcze długo po szczęśliwym przyjściu na świat ich dziecka (z reguły nawet
więcej niż rok). W piątek pożegnała mnie Dorin, nasza sympatyczna gospodyni, która
z tej okazji przygotowała specjalny obiad i upiekła nawet tort z napisem: „We
will miss you” (tzn. „Będziemy za tobą tęsknić”). Tort był bardzo dobry. Dziś z
kolei pożegnałem się z rodziną, którą bardzo polubiłem. Mogę chyba napisać, że
zyskałem w nich nowych przyjaciół, choć nie będę miał zbyt wiele okazji, by się
z nimi spotykać. O dziwo, nie są to Amerykanie, lecz młodzi Koreańczycy. Mąż ma
na imię Myeong-Jin, jego żona Sun Young, a ich dziesięcioletnia córka, bardzo
zresztą sympatyczna i utalentowana, Chae Eun. Myeong-Jin, choć nie ma nawet 35
lat, jest wykładowcą na uniwersytecie w Seulu. Przyjechał do USA wraz z żoną i córką w ramach wymiany naukowej. Będą przebywali w Fort Collins do lutego 2014 roku. Są
to ludzie niesłychanie życzliwi, pełni ludzkiego ciepła, bardzo skromni i głęboko
wierzący. Co ciekawe zarówno Myeong-Jin, jak i Sun Young nie byli katolikami od
urodzenia. Sun Young ochrzciła się (o ile dobrze zapamiętałem) w wielu
młodzieńczym, aMyeong-Jin nawrócił się
pod jej wpływem, gdy zaczęli ze sobą chodzić. (Nie pierwszy to raz – a znam osobiście więcej takich przypadków – gdy to kobieta
prowadzi mężczyznę do Boga. Aż trudno uwierzyć, że to Ewa nakłoniła Adama do grzechu,
a nie odwrotnie. Może autorowi Księgi Rodzaju coś się pomyliło?). Dzisiejszy
dzień spędziliśmy na wspólnej wycieczce w Estes Park (w wycieczce wzięła udział
również Portia – pochodząca ze stanu Utah koleżanka Chae Eun). Co prawda samego
wędrowania było niezbyt dużo, większość czasu spędziliśmy bowiem w „picnic area”,
pałaszując przygotowany przesz Sun Young raczej amerykański lunch: hamburgery i
owoce. Na koniec przejechaliśmy samochodem spory kawałek słynnej Trail Ridge
Road, która to droga w najwyższym punkcie osiąga ponad 12000 stóp (ok. 3700
metrów). Widoki, które mogliśmy podziwiać, jadąc samochodem lub zatrzymując się
w kilku punktach widokowych, były zaiste zapierające dech w piersiach. W drodze
powrotnej do Fort Collins zatrzymaliśmy się jeszcze w przydrożnej kafejce, by
napić się zwykłej (w znaczeniu: dalekiej od nadzwyczajności) amerykańskiej kawy
(dziewczynki piły gorącą czekoladę). Myślę, że spotkań z tą przesympatyczną rodziną
będzie mi brakowało najbardziej.
Poniżej zamieszczam krótkie film nagrany w
drodze powrotnej z Gór Skalistych, na którym Sun Young i Chae Eun przekazują w
swoim języku pozdrowienia dla moich przyjaciół i znajomych z Polski (temu, kto
przetłumaczy te pozdrowienia na język polski, osobiście uścisnę dłoń i może
nawet wręczę po powrocie mały upominek).
Studenci w Fort Collins, studiujący głównie naColorado State University,który ma swą siedzibę właśnie w tym mieście, zakończyli już swój rok akademicki. Z tego powodu w parafii zrobiło się tak jakoś cicho i spokojnie. I spowiedzi jest dużo mniej. Zanim jednak rozjechali się do domów, uczcili koniec swoich uniwersyteckich zmagań, a zarazem początek wakacji, specjalną imprezą, która odbyła się na schodach i na parkingu przed kościołem. Poniżej zamieszczam trzy filmiki, które nagrałem w trakcie owego radosnego party. Zawierają one krótkie wypowiedzi amerykańskich studentów skierowane pod adresem studentów z Polski. Zgodzicie się, że generalnie bardzo sympatyczni z nich ludzie.
Właśnie dowiedziałem się, że ksiądz Jan Józefczyk, proboszcz
parafii św. Franciszka z Asyżu w Warszawie (któremu tą drogą składam nieco
spóźnione życzenia z okazji 25-tej rocznicy święceń kapłańskich) narzekał, że
nie pojawiają się nowe wpisy na moim blogu (co jest niestety prawdą). Aby
odpowiedzieć na tę tęsknotę mojego proboszcza i uchronić go przed przedłużającą
się frustracją, postanowiłem niniejszym zdać pokrótce sprawę z tego, co się u
mnie dzieje. Miniony tydzień spędziłem w Estes Park, w domku letniskowym moich amerykańskich
przyjaciół – Kena i Barbary. Miałem tam zapewnioną absolutną ciszę i spokój
oraz piękny widok na góry. Ponieważ było bardzo wietrznie, tylko dwa razy byłem
na górskiej wycieczce. Dużo za to czytałem. Wczoraj wróciłem do Fort Collins. To
już moje ostatnie 10 dni w tym mieście i w parafii Błogosławionego Jan XXIII. Spędzę
je w towarzystwie księdza Francisa z Nigerii, który przez 4 lata był w tej
parafii wikariuszem. Przyleciał w odwiedziny do swoich dawnych parafian i licznych
przyjaciół, którzy wspierają go finansowo w jego działalności duszpasterskiej i
charytatywnej w Nigerii. Księża Rocco i Tadeusz, wraz z ponad dwudziestoosobową grupą parafian, są natomiast na pielgrzymce. W
zeszłym tygodniu byli w Medjugorie, a najbliższy tydzień spędzą w Polsce. 11
czerwca lecę do Kanady, gdzie będę współprowadzącym rekolekcji dla polskiej wspólnoty
RRN. Z Kanady wracam już nie do Fort Collins lecz do Breckenridge, gdzie
po powrocie z pielgrzymki przenosi się ksiądz Tadeusz. Spędzę tam z nim 10 dni. Breckenridge to znana
miejscowość wypoczynkowa w Górach Skalistych. Mam nadzieję, że w ciągu tych dziesięciu
dni będę mógł chodzić na piesze wycieczki, tym bardziej że w pobliżu jest wiele
szlaków i aż 7 szczytów górskich powyżej 4000 m. 1 lipca przylatują z Polski
księża Paweł i Emil Adlerowie, z którymi już następnego dnia wyruszę na
samochodową wycieczkę po USA. Zwiedzimy takie miejsca jak chociażby: Great Sand Dunes National Park, Arches National
Park, Sequoia National Park, Yosemite Valley, Grand Canyon, Mesa Verde, a także
Las Vegas, Los Angeles, San Francisco, San Diego, Mission San Jose; Phoenix,
Tucson, Santa Fe i oczywiście New York, gdzie spędzimy ostatnie 5 dni naszej
amerykańskiej wyprawy. Będą to zarazem ostatnie dni mojego pobytu w USA. Do Polski
wrócę 28 sierpnia. A więc zostało już mniej niż dwa miesiące.
Ks. Zbyszek w środku
P.S. Wczoraj Arcybiskup Henryk Hoser w katedrze św. Floriana
w Warszawie udzielił święceń kapłańskich sześciu diakonom, w tym diakonowi
Zbigniewowi Sapiejewskiemu. Dzisiaj w parafii św. Franciszka ksiądz Zbyszek
odprawi swoją mszę prymicyjną. Bardzo żałuję, że nie mogę być fizycznie obecny
w tych dniach przy nim i na miejscu dzielić radości jego bliskich, przyjaciół i
parafian. Byłem spowiednikiem Zbyszka przed jego wstąpieniem do seminarium,
więc jego kapłaństwo jest dla mnie szczególnie ważne. Nadal czuję się w pewien sposób duchowo
odpowiedzialny za rozwój i ostateczny kształt jego powołania. Wiem, że nie będzie mu
łatwo. Z oddalenia lepiej widzę, jak bardzo wzmaga się w naszym kraju
propaganda antyklerykalna. Nadeszły takie czasy, gdy bycie księdzem, coraz
częściej oznacza bycie znakiem, któremu "sprzeciwiać się będą". Sprzeciw ten przyjmuje niekiedy formę jawnie wyrażanej niechęci a nawet nienawiści. Jestem jednak wewnętrznie przekonany, że Zbyszka żadne trudności nie zniechęcą i że będzie wyjątkowo dobrym
księdzem. Życzę mu, by tak mówili o nim jego przyszli parafianie, by stale wspierała go ich wdzięczność i życzliwość, ale nade
wszystko życzę mu i będę się o to modlił, odprawiając za niego dzisiaj mszę
świętą, by zawsze chciał podobać się przede wszystkim Bogu, a nie ludziom, a
więc by wezwanie „Pójdź za Mną”, które kiedyś usłyszał w swoim sercu, było
zawsze najważniejszą inspiracją i najsilniejszym imperatywem jego kapłańskiej
posługi. Drogi Zbyszku! Drogi bracie w kapłaństwie! Tak niech świeci twoje
światło przed ludźmi, aby widząc twoje dobre czyny, chwalili Ojca naszego,
który jest w niebie”. Niech Matka Boża czuwa nad Tobą! God bless you!