Ken i Barbara Martin |
Wczoraj poznałem sympatyczne, starsze, amerykańskie
małżeństwo: Kena i Barbarę. Z Kenem wybraliśmy się rano na wycieczkę do Rocky
Mountain National Park (niestety zapomniałem aparatu, więc nie mam żadnych
zdjęć z tej wycieczki). Pogoda była bardzo dobra, ścieżki ośnieżone, ale śnieg był
dość stabilny, więc wspinało się nam dobrze. Dotarliśmy do Emerald Lake, skąd
rozciągały się bardzo malownicze widoki. Przypominały mi trochę nasze Morskie
Oko. Wędrówka nie była trudna, przeciwnie – mnie wydawała się bardzo łatwa. W
ogóle nie czułem zmęczenia ani nie miałem zadyszki, w przeciwieństwie do Kena,
który co jakiś czas musiał przystawać, by wyrównać oddech. Za każdym razem
wyrażał podziw dla mojej kondycji. Drogę cały czas umilaliśmy sobie rozmową na
różne frapujące mojego przewodnika tematy: duchowe, moralne, historyczne i
polityczne. Ken, choć jest matematykiem z wykształcenia (obecnie pracuje jako
pracownik Hewlett Packarda), jest bardzo oczytany i wyrobiony humanistycznie. Zna
się też trochę na filozofii. Ciekawe jest również to, że ma w swoim życiu
epizod bycia w zgromadzeniu zakonnym. Po powrocie do Fort Collins, po niewielkiej, bo półtora godzinnej przerwie, przyszła
kolej na amerykańską kolację, którą przygotowała Barbara, żona Kena, bardzo
skromna, ciepła i mądra osoba. Muszę przyznać, że w przypadku jej kuchni mit o
tym, że Amerykanie odżywiają się niezdrowo, okazał się wyjątkowo nietrafny.
Wszystko, co znalazło się na stole, było zdrowe i smaczne: pieczone mięso,
duszone warzywa, przypiekane ziemniaki w jakimś dziwnym, lecz dobrym sosie, sałatka przyprawiona na wzór
włoski, wino, pyszne ciasto, bułeczki, owoce, mus jabłkowy, a na koniec dobra kawa.
Rozmowa przy stole toczyła się wokół różnych tematów, między innymi wokół historii Polski.
Ken i Barbara po raz pierwszy dowiedzieli się o Katyniu i o tym, jak wyglądało
prześladowanie Kościoła w Polsce w czasie komunizmu. Interesowały ich zwłaszcza
obecne zmiany i moralna kondycja naszego społeczeństwa. Ja z kolei byłem ciekaw
ich opinii na temat, dokąd zmierzają Stany Zjednoczone pod kierownictwem prezydenta
Obamy. Ciekawym wątkiem rozmowy była ich historia rodzinna. Ken i Barbara są
głęboko wierzącymi ludźmi. Mają trzy córki, które wychowali na dobre katoliczki,
przywiązujące dużą wagę do wartości religijnych i do wychowania w ich duchu
własnego potomstwa (jedna z ich córek ma czwórkę dzieci, a właściwie piątkę, bo w
lutym urodzi się kolejne). Na koniec spotkania zrobiliśmy sobie wspólne
zdjęcie, co nie było takie łatwe, bo trochę potrwało, zanim ja i Ken, każdy używając
własnego aparatu (oczywiście aparat Kena był bardzo profesjonalny), ustaliliśmy,
jak działa samowyzwalacz. Myślę, że nie było to nasze ostanie spotkanie. Oboje serdecznie
mnie do siebie zapraszali. Zresztą dosłownie przed chwilą otrzymałem od nich
maila (wraz ze zdjęciem zrobionym przez Kena), w którym napisali między innymi
takie słowa: „Hi Father, thanks for coming to dinner last night. Both
Barbara and I enjoyed your company”. Dziękują mi za przyjście na kolację, choć
to przecież ja powinienem być za nią wdzięczny!! Dlatego w odpowiedzi napisałem: „It’s me who should say
thank you. It was very nice evening. I appreciate very much your hospitality. I
hope we will have more occasions to meet one another. See you soon in the
church”. W Fort Collins co chwila poznaję nowych ludzi. Mam zresztą
coraz większy problem z tym, by zapamiętać ich imiona. Dziś na przykład po Mszy
przedstawiła mi się rodzina z pięciorgiem dzieci. Niestety, nie pamiętam w tej chwili
nawet jednego imienia. Myślę jednak, że pod koniec mojego tu pobytu nie będę
miał z tym aż tak dużych problemów. Boję się tylko, że jeśli będę częściej
zapraszany na kolacje czy obiady, to moje nowojorskie osiągnięcie polegające na
tym, że straciłem aż 7 kilogramów wagi, szybko zostanie zaprzepaszczone. No cóż, nie można mieć wszystkiego naraz. Z drugiej strony, jeśli będę często wędrował górskimi szlakami, to być może moje obawy okażą się bezpodstawne.
P.S. Jeśli uważnie spojrzycie na zdjęcie, to zobaczycie sympatyczny szczegół, z którego zdałem sobie sprawę przed chwilą. Po mojej prawej ręce stoi figurka Matki Bożej, więc jesteśmy na tym zdjęciu we czwórkę :)