sobota, 12 stycznia 2013

Ken i Barbara

Ken i Barbara Martin
Wczoraj poznałem sympatyczne, starsze, amerykańskie małżeństwo: Kena i Barbarę. Z Kenem wybraliśmy się rano na wycieczkę do Rocky Mountain National Park (niestety zapomniałem aparatu, więc nie mam żadnych zdjęć z tej wycieczki). Pogoda była bardzo dobra, ścieżki ośnieżone, ale śnieg był dość stabilny, więc wspinało się nam dobrze. Dotarliśmy do Emerald Lake, skąd rozciągały się bardzo malownicze widoki. Przypominały mi trochę nasze Morskie Oko. Wędrówka nie była trudna, przeciwnie – mnie wydawała się bardzo łatwa. W ogóle nie czułem zmęczenia ani nie miałem zadyszki, w przeciwieństwie do Kena, który co jakiś czas musiał przystawać, by wyrównać oddech. Za każdym razem wyrażał podziw dla mojej kondycji. Drogę cały czas umilaliśmy sobie rozmową na różne frapujące mojego przewodnika tematy: duchowe, moralne, historyczne i polityczne. Ken, choć jest matematykiem z wykształcenia (obecnie pracuje jako pracownik Hewlett Packarda), jest bardzo oczytany i wyrobiony humanistycznie. Zna się też trochę na filozofii. Ciekawe jest również to, że ma w swoim życiu epizod bycia w zgromadzeniu zakonnym. Po powrocie do Fort Collins, po niewielkiej, bo półtora godzinnej przerwie, przyszła kolej na amerykańską kolację, którą przygotowała Barbara, żona Kena, bardzo skromna, ciepła i mądra osoba. Muszę przyznać, że w przypadku jej kuchni mit o tym, że Amerykanie odżywiają się niezdrowo, okazał się wyjątkowo nietrafny. Wszystko, co znalazło się na stole, było zdrowe i smaczne: pieczone mięso, duszone warzywa, przypiekane ziemniaki w jakimś dziwnym, lecz dobrym sosie, sałatka przyprawiona na wzór włoski, wino, pyszne ciasto, bułeczki, owoce, mus jabłkowy, a na koniec dobra kawa. Rozmowa przy stole toczyła się wokół różnych tematów, między innymi wokół historii Polski. Ken i Barbara po raz pierwszy dowiedzieli się o Katyniu i o tym, jak wyglądało prześladowanie Kościoła w Polsce w czasie komunizmu. Interesowały ich zwłaszcza obecne zmiany i moralna kondycja naszego społeczeństwa. Ja z kolei byłem ciekaw ich opinii na temat, dokąd zmierzają Stany Zjednoczone pod kierownictwem prezydenta Obamy. Ciekawym wątkiem rozmowy była ich historia rodzinna. Ken i Barbara są głęboko wierzącymi ludźmi. Mają trzy córki, które wychowali na dobre katoliczki, przywiązujące dużą wagę do wartości religijnych i do wychowania w ich duchu własnego potomstwa (jedna z ich córek ma czwórkę dzieci, a właściwie piątkę, bo w lutym urodzi się kolejne). Na koniec spotkania zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie, co nie było takie łatwe, bo trochę potrwało, zanim ja i Ken, każdy używając własnego aparatu (oczywiście aparat Kena był bardzo profesjonalny), ustaliliśmy, jak działa samowyzwalacz. Myślę, że nie było to nasze ostanie spotkanie. Oboje serdecznie mnie do siebie zapraszali. Zresztą dosłownie przed chwilą otrzymałem od nich maila (wraz ze zdjęciem zrobionym przez Kena), w którym napisali między innymi takie słowa: „Hi Father, thanks for coming to dinner last night. Both Barbara and I enjoyed your company”. Dziękują mi za przyjście na kolację, choć to przecież ja powinienem być za nią wdzięczny!! Dlatego w odpowiedzi napisałem: „It’s me who should say thank you. It was very nice evening. I appreciate very much your hospitality. I hope we will have more occasions to meet one another. See you soon in the church”. W Fort Collins co chwila poznaję nowych ludzi. Mam zresztą coraz większy problem z tym, by zapamiętać ich imiona. Dziś na przykład po Mszy przedstawiła mi się rodzina z pięciorgiem dzieci. Niestety, nie pamiętam w tej chwili nawet jednego imienia. Myślę jednak, że pod koniec mojego tu pobytu nie będę miał z tym aż tak dużych problemów. Boję się tylko, że jeśli będę częściej zapraszany na kolacje czy obiady, to moje nowojorskie osiągnięcie polegające na tym, że straciłem aż 7 kilogramów wagi, szybko zostanie zaprzepaszczone. No cóż, nie można mieć wszystkiego naraz. Z drugiej strony, jeśli będę często wędrował górskimi szlakami, to być może moje obawy okażą się bezpodstawne.

P.S. Jeśli uważnie spojrzycie na zdjęcie, to zobaczycie sympatyczny szczegół, z którego zdałem sobie sprawę przed chwilą. Po mojej prawej ręce stoi figurka Matki Bożej, więc jesteśmy na tym zdjęciu we czwórkę :)