W Nowym Jorku od rana fatalna
pogoda: wieje silny wiatr, pada deszcz i jest zimno. Trochę jakby dostosowała
się do nastrojów tych, którzy oczekiwali na inny wynik wyborów prezydenckich. Nie
jest on jednak jakimś wielkim zaskoczeniem, wielu komentatorów życia politycznego raczej się
go spodziewało, niektórzy tylko spośród nich, reprezentujący nurt
konserwatywny, liczyli na to, że może jednak w decyzjach wyborców przeważą
względy przede wszystkim merytoryczne. Tymczasem znów ogromna większość
Afro-Amerykanów (4 lata temu było to aż 95%) zagłosowała za obecnym
prezydentem. W ten sposób zaprezentowali w praktyce (choć zapewne nie wszyscy) rasistowskie
w gruncie rzeczy preferencje swoich decyzji, i nie zawsze był to rasizm „pozytywny” – a więc trochę taki à rebours, z którym
mamy do czynienia w przypadku głosowania za danym kandydatem ze względu na to, że posiada on ten sam
kolor skóry – nie jeden raz bowiem dał o sobie znać także rasizm „negatywny”,
ponieważ odniosłem wrażenie, po wysłuchaniu wywiadów ze zwykłymi wyborcami, że wielu Afro-Amerykanów głosowało przeciwko Romneyowi głownie ze względu
na to, że jest biały (albo, że jest bogaty), a więc, że "nie jest nasz", mimo że w sferze wartości
moralnych jest on bliższy wielu czarnym obywatelom Ameryki niż prezydent Obama
znany z forsowania bardzo liberalnych ustaw obyczajowych. Podobną postawę, w
mniejszym jednak stopniu, prezentują Latyno-Amerykanie, choć przecież większość
z nich to katolicy, a więc teoretycznie powinni popierać tego kandydata, które
sprzeciwia się aborcji, redefiniowaniu pojęcia rodziny, legalizowaniu małżeństw
homoseksualnych itp. Moim zdaniem o porażce Romneya zdecydowała również bardzo zachowawcza
postawa szefów partii republikańskiej, którzy za każdym razem boją się postawić na kandydata
bardziej wyrazistego, przez co nominację zdobywa polityk dość przeciętny, mało charyzmatyczny, niezdolny
do zaprezentowania porywającej i spójnej wizji programowej. Jestem ciekaw, czy
kiedykolwiek kandydatem na prezydenta zostanie jakiś katolik, nienależący
jednak do liberalnego skrzydła. Sam byłbym w stanie wskazać takie postacie z
amerykańskiego życia publicznego, będące gorliwymi katolikami, które świetnie
nadawałyby się na prawdziwych mężów stanu. Na razie funkcje prezydenta Stanów
Zjednoczonych będzie sprawował przez kolejne cztery lata człowiek, w którym
cała postępowa lewica, nie tylko ta amerykańska, pokłada nadzieję, że odeśle do
lamusa historii tradycyjny model społeczeństwa opartego na takich filarach jak rodzina i
religia. Myślę, jednak, że te nadzieje, inaczej niż w Europie, tak szybko
jednak w USA się nie spełnią.
P.S. Muszę skorygować słowa o pogodzie w Nowym Jorku. Jest co raz gorzej. Właśnie zaczął padać śnieg!
P.S. Muszę skorygować słowa o pogodzie w Nowym Jorku. Jest co raz gorzej. Właśnie zaczął padać śnieg!