sobota, 24 listopada 2012

Thanksgiving

Ostatnio nie miałem wiele czasu na pisanie (trochę mi się też nie chciało), ale dziś mam go trochę więcej, zatem parę słów o tym, co działo się w kilku poprzednich dniach. Otóż po raz pierwszy dano mi było przeżyć Dzień Dziękczynienia, które to święto obchodzone w jest Stanach Zjednoczonych Ameryki w czwarty czwartek listopada. Jest to najważniejsze święto w USA. Stanowi ono okazję do rodzinnych spotkań. Dlatego w wigilię tego święta mamy do czynienia z tłumami ludzi, którzy różnymi sposobami przemieszczają się po całym kraju. Miałem okazję przekonać się o tym w środę, kiedy ok. godz. 16.00 wracałem z Greenpoint do siebie na Manhattan. Musiałem przesiąść się na Times Square z pociągu nr 7 do pociągu nr 1. Ale zanim w końcu mi się to udało, byłem zmuszony w międzyczasie przepuścić aż trzy pociągi, do których nie można było wsiąść z powodu tłumu ludzi tłoczących się na peronie. Po raz pierwszy zresztą jechałem w tak zatłoczonym przedziale. I po raz pierwszy też zaobserwowałem parę incydentów, które pokazały, że Amerykanie potrafią być nerwowi. Dzień Dziękczynienia rozpoczął się dla mnie Mszą św., którą razem z proboszczem odprawiliśmy w naszym kościele o godz. 9.00 rano. Była to Msza dwujęzyczna: amerykańsko-hiszpańska, ponieważ w naszej parafii mieszka wielu emigrantów z Ameryki Łacińskiej, głównie z Puerto Rico i Dominikany. Język hiszpański jest dość bliski włoskiemu, więc łatwo nauczyłem się pieśni „Damos gracias al Señor”, którą zaśpiewaliśmy na koniec Mszy. 

Jedna z żydowskich willi
Po południu wraz z moją siostrą udaliśmy się domu Marka i Marty. Najpierw zjedliśmy to, co przygotowała Marta (nie był to jednak tradycyjny indyk, bo jego przygotowanie jest niestety dość czasochłonne), a więc: pieczoną rybę, sałatkę z grillowanych warzyw, sałatkę „normalną” z sałaty, pomidora itd., oraz sałatkę, którą zrobiła moja siostra. Potem poszliśmy na spacer. Zwiedzaliśmy okolicę zamieszkałą głównie przez zamożne rodziny żydowskie. Podziwialiśmy zwłaszcza ich wille, które, według Marka, są warte średnio 5-7 milionów dolarów, a niekiedy znacznie więcej. Przed każdym z tych domów stały, rzecz jasna, bardzo dobre samochody. Przyjemnie się spacerowało, bo wieczór był bardzo pogodny i jak na tę porę roku dosyć ciepły. Po powrocie ze spaceru wypiliśmy herbatę, zjedliśmy ciasto dyniowe, potem owoce. Opuściliśmy gościnne mieszkanie Marty i Marka ok. godz. 9 wieczorem. Podróż powrotna zajęła mi ponad godzinę. Miałem dobry humor, który nieco mi się posuł, kiedy uświadomiłem sobie, że zostawiłem u Marka i Marty swoją komórkę, której używam tutaj jako budzika. Ponieważ następnego dnia rano miałem Mszę św., bałem się, że się nie obudzę na czas. Na szczęście tak się nie stało. Piątek po Dniu Dziękczynienia nazywa się tu „Black Friday” (czarny piątek). Jest to dzień, w którym wielu Amerykanów robi zakupy. Całe ich tłumy przewalają się w tym dniu w różnych sklepach. Byłem wczoraj w pobliżu słynnego Macy's Herald Square, który jest podobno największym kompleksem handlowym na świecie. Umówiłem się ze znajomymi w Starbucksie na rogu 6 Avenue i 31 Street. Zanim tam jednak dotarłem, z trudem musiałem wpierw przeciskać się przez tłumy przechodniów, którzy wchodzili bądź wychodzili z tego sklepu. Dało mi to wyobrażenie, czego mogę się spodziewać w czasie przedświątecznym w Nowym Jorku. Dekoracje świąteczne, których jest coraz więcej i z których Nowy Jork słynie, pokazują, że właśnie zaczyna się w tym mieście wielki okres gorączkowej i nieokiełznanej konsumpcji. Tylko niewielu konsumentów pomyśli w tym czasie, że nie samym chlebem żyje człowiek. Dla większości z nich Boże Narodzenie to tylko kulturowa tradycja, z którą nie wiążą religijnego bądź duchowego znaczenia. Zdaje się, że i w Polsce zaczyna być podobnie.