Dzisiaj kolejna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości. Jestem w tej chwili poza krajem, w dalekiej Ameryce. Pójdę być może po południu pod pomnik Jagiełły w Central Parku, tym bardziej, że w Nowym Jorku jest piękna, słoneczna pogoda. W ten sposób będę łączył się z moim krajem i z moimi rodakami, którzy dzisiaj w różny sposób, także w modlitwie, dają wyraz swojemu patriotyzmowi, na przekór tym, dla których samo to słowo jest niemal równoznaczne z nacjonalizmem, którzy są gotowi twierdzić, jak uczynił to swego czasu nasz obecny premier, że „polskość to nienormalność”. W Warszawie odbywają się dzisiaj trzy marsze. Pierwszy z nich został zorganizowany przez organizacje skrajnie lewackie. Część uczestników tego pochodu idzie z zakapturzonymi głowami. Niektórzy niosą transparenty, na których widnieją sformułowane ordynarnym językiem antypatriotyczne hasła. Dla nich Polska Piłsudskiego, a zwłaszcza Polska Dmowskiego, to kraj faszystowski, i faszystami są ci wszyscy, którzy pamięć o takiej Polsce kultywują. Wczoraj emanacja tego typu myślenia znalazła wyraz w wypowiedzi posła Palikota, dla którego Roman Dmowski to po prostu "faszysta, hitlerowiec i antysemita". Smutno mi, że i tacy Polacy są wśród nas. Drugi marsz zorganizował nasz obecny prezydent. Biorą w nim udział przedstawiciele władzy, politycznego i kulturalnego establishmentu, także niektórzy przedstawiciele hierarchicznego Kościoła z kardynałem Nyczem na czele. Ten oficjalny marsz, mimo propagowania go przez mainstreamowe media, zgromadził jedynie kilka tysięcy ludzi. Jest jakiś smutny, mało biało-czerwony. Osobiście, nawet gdybym został na niego zaproszony, nie wziąłbym w nim udziału. Staram się unikać, gdy wypowiadam się publicznie, a mój blog jest takim miejscem, wyraźnych deklaracji politycznych, jednak nie mogę w tym miejscu ukryć, że prezydent Komorowski nie wzbudza we mnie zaufania, choć szanuję demokratyczny wybór Polaków, którzy powierzyli mu tak zaszczytną funkcję. Trudno mi bowiem puścić w niepamięć jego słowa wypowiedziane przez niego pod adresem swego poprzednika, Lecha Kaczyńskiego, zwłaszcza te: "jaki prezydent, taki zamach". Mój sprzeciw i niesmak wzbudziły we mnie jego słowa na temat katastrofy w Smoleńsku, wypowiedziane niedługo po tym tragicznym wydarzeniu, że "sprawa jest arcyboleśnie prosta", w których to słowach sugerował wyłączną winę polskich pilotów. Śledztwo, nawet to oficjalne, pokazało, że sprawa nie jest aż tak prosta, jak chciałby w to wierzyć obecny lokator Belwederu. Mam do niego żal, że swoją dość arbitralną decyzją w sprawie krzyża smoleńskiego sprowokował zajścia na Krakowskim Przedmieściu, nigdy nie odcinając się od organizatorów, chwilami ordynarnego i chamskiego, antyklerykalnego happeningu. Najbardziej jednak stracił w moich oczach wówczas, gdy jeszcze jako marszałek sejmu, zaatakował na antenie radiowej papieża Benedykta XVI po jego wystąpieniu w Ratyzbonie, przyłączając się do chóru uczestników antypapieskiej nagonki i histerii. Był to żałosny występ. Oto kilka powodów, dla których nie po drodze byłoby mi dzisiaj z prezydentem Komorowskim. Ale miałbym problem także z trzecim marszem, organizowanym dzisiaj, jak co roku, przez środowiska niezależne i niepodległościowe. Podobnie jak Piotr Zaremba mam dużo sympatii dla uczestników tego marszu, tym bardziej, że bierze w nim udział wielu moich znajomych, jednak mam też spory dystans wobec motywacji politycznych, którymi kieruje się część jego organizatorów. W dużej mierze jest to marsz naprawdę oburzonych, wściekłych na obecną władzę. Niezależnie od tego, że tego typu emocje, manifestowane także w okrzykach i na transparentach, są w jakimś stopniu zrozumiałe, to jednak sprawiają one, że marsz przestaje być manifestacją wyłącznie patriotyczną, a staje się głównie demonstracją polityczną. Dla zwolenników obecnej władzy to raczej woda na młyn. Starcia z policją, o których właśnie czytam w Internecie i o których wiem, że są w większości sprowokowane przez zwykłych zadymiarzy, także tych posiadających legitymację naszych tajnych służb, tylko dostarczają amunicji tym, dla których patriotyzm to przejaw skrywanego nacjonalizmu i szowinizmu, albo nawet faszyzmu, o czym od paru lat próbuje nas przekonać środowisko Gazety Wyborczej i Krytyki Politycznej. Tak naprawdę, gdybym miał dzisiaj jakiś wybór i mógł wybrać, w którym marszu wziąć udział, to chyba wolałbym znaleźć się we Wrocławiu, gdzie, jak czytam, została zorganizowana Radosna Parada Niepodległości, która zgromadziła zgromadziła tysiące wrocławian. Ulicami stolicy Dolnego Śląska przeszedł biało-czerwony rozśpiewany pochód uczniów szkół podstawowych, gimnazjów i liceów. W marszu wzięli udział także harcerze, kombatanci, przedstawiciele służb mundurowych i władz. Przebrani na biało-czerwono uczniowie śpiewali
patriotyczne pieśni, skandowali hasła m.in. „Kocham Cię, Polsko”, „Nie ma wolności bez niepodległości” oraz „Solidarność”. Szczególnie hasło „Kocham Cię, Polsko”, wykrzyczane na głos przez młodych demonstrantów, przypadło mi do gustu. Tych, dla których Polska to nienormalność, którzy po raz kolejny chcieliby, byśmy się bili w piersi za nasze mniej lub bardziej wyolbrzymione winy, jak ostatnio reżyser filmu „Pokłosie”, takie słowa muszą drażnić. Ale ja się z tym hasłem w pełni utożsamiam, i choć wiele rzeczy w moim kraju mi się nie podoba, choć budzi mój sprzeciw sposób uprawiania polityki, i to nie tylko przez tych, którzy reprezentują dziś szeroko rozumiany obóz władzy, choć bolą mnie zachodzące w nim zmiany obyczajowe, choć przerażenie budzi we mnie szerzący się materializm i hedonizm, zwłaszcza w kręgach, które chcą uchodzić za naszą elitę, choć z niedowierzaniem obserwuję, jak wielu moich rodaków bezkrytycznie pochłania serwowaną im w środkach masowego przekazu medialną sieczkę, to jednak chcę dzisiaj również napisać, mimo że zabrzmi to nieco patetycznie: Tak, ja też kocham Cię, Polsko!