Dzień dzisiejszy trudno będzie zaliczyć
to tych dobrych, radosnych i bezproblemowych. Za oknem pogoda kiepska. Jest dość
ponuro, zimno, wieje wiatr i pada mokry śnieg. Można popaść w stan depresjopodobny.
A ja mam dodatkowe powody. Wczoraj coś
mnie podkusiło i godz. 22.30 polazłem do kuchni, by starym, niedobrym zwyczajem
coś zjeść przed pójściem spać, mimo że już dawno postanowiłem, że po 6
wieczorem nie będę nic jadł. Złamałem jednak (i nie po raz pierwszy, niestety)
obietnicę złożoną samemu sobie i zjadłem pół słoika oliwek. Niestety, okazały
się zepsute. Trochę nawet to czułem, ale zignorowałem sygnały smakowe, które mnie
o tym informowały. W efekcie zatrucia przeżyłem tutaj najgorszą noc od dnia
mojego przyjazdu. Nie zmrużyłem oka, bo tak mnie bolał żołądek. Nad ranem wreszcie
cały mój wczorajszy posiłek został zwrócony przy akompaniamencie odgłosów,
które ktoś postronny mógłby zinterpretować jako niemal agonalne konwulsje.
Bałem się, że proboszcz się obudzi i wezwie pogotowie, ale dziś rano twierdził,
że nic nie słyszał. Kiedy zwlokłem się z łóżka o godz. 8.30 byłem cały obolały.
Bolały mnie brzuch, głowa i mięśnie. Do Mszy św., którą odprawiłem o 12.10
jakoś nieco wydobrzałem, choć nadal boli mnie głowa i czuje dziwne „ćmienie” w żołądku.
Oczywiście moje bóle żołądkowe to nic w porównaniu z cierpieniem tylu ludzi,
ale przy tej okazji po raz kolejny uświadomiłem sobie ową metafizyczną prawdę o
człowieku jako istocie w gruncie rzeczy słabej i kruchej. Miał rację Pascal,
gdy pisał, że człowiek to trzcina kołysząca się na wietrze i że „nieco mgły, kropla
wody starczy, by go zabić”. Po dzisiejszej nocy dodałbym do tego: i parę
zepsutych oliwek. Co prawda Pascal uważał, że człowiek, choć jest tylko
trzciną, jest jednak trzciną myślącą, dzięki czemu może wznosić się ponad materialne
uwarunkowania. Problem w tym, że był on swego czasu uczniem Kartezjusza, który
twierdził, że dusza i ciało w człowieku to dwie całkowicie odrębne substancje.
Tak więc, kiedy cierpi ciało, nasza myśl pozostaje całkowicie tym cierpieniem nie
uwarunkowana. Moje nocne przeżycia pokazały, że miał jednak rację św. Tomasz z
Akwinu, twierdząc, że człowiek to jednak jedność substancjalna. Kiedy cierpi
ciało, na duszy również się to odbija. Nie byłem zdolny w nocy do żadnego
myślenia, poza myśleniem o tym, by moje bóle żołądkowe się wreszcie skończyły.
I tak to cud, że piszę te słowa. Trochę nawet zapomniałem, że nie czuje się
zbyt dobrze. Mam nadzieję, że już niedługo efekty zatrucia znikną całkowicie i
będę mógł wreszcie normalnie funkcjonować, także coś zjeść, bo na razie wypiłem
rano tylko zimną wodę, a po Mszy herbatę z rumianku (szukałem mięty, ale nie
znalazłem). Nie jestem pewny, czy akurat rumianek jest dobry na zatrucia
pokarmowe, bo jak go wypiłem, to nawet przez chwilę poczułem się gorzej. W
każdym razie starożytni mieli trochę racji w tym, gdy twierdzili, że „w zdrowym
ciele, zdrowy duch”, choć bywa i tak, że jedyną drogą do uzdrowienia ducha,
jest choroba ciała, o czym mogłem parę razy się przekonać na podstawie
świadectwa tych, którzy mimo choroby pogłębili swoją więź z Bogiem. Cóż,
należałoby ten wpis zakończyć słowami: „Dzięki Ci, Boże, że przypomniałeś mi dzisiaj,
jak słabą i kruchą jestem istotą”. Św. pamięci ks. Jerzy Chowańczak, mój ojciec
duchowy z seminarium, mawiał, że gdyby miał wybór, czy zostać świętym
męczennikiem, czy świętym wyznawcą, to wolałby raczej to drugie (Bóg chciał
jednak nieco inaczej, bo ostatnie miesiące życia ks. Jerzego to czas wielkiego
cierpienia). Ja też bym tak wolał. Może po prostu powinienem dbać o zdrowie?
Zdaje się, że nakazuje to 5 przykazanie. Cóż, mądry Polak po szkodzie, chociaż
w moim przypadku, tego typu „post-mądrość” bywa krótkoterminowa, niestety.