wtorek, 27 listopada 2012

Zdradzieckie oliwki

Dzień dzisiejszy trudno będzie zaliczyć to tych dobrych, radosnych i bezproblemowych. Za oknem pogoda kiepska. Jest dość ponuro, zimno, wieje wiatr i pada mokry śnieg. Można popaść w stan depresjopodobny.  A ja mam dodatkowe powody. Wczoraj coś mnie podkusiło i godz. 22.30 polazłem do kuchni, by starym, niedobrym zwyczajem coś zjeść przed pójściem spać, mimo że już dawno postanowiłem, że po 6 wieczorem nie będę nic jadł. Złamałem jednak (i nie po raz pierwszy, niestety) obietnicę złożoną samemu sobie i zjadłem pół słoika oliwek. Niestety, okazały się zepsute. Trochę nawet to czułem, ale zignorowałem sygnały smakowe, które mnie o tym informowały. W efekcie zatrucia przeżyłem tutaj najgorszą noc od dnia mojego przyjazdu. Nie zmrużyłem oka, bo tak mnie bolał żołądek. Nad ranem wreszcie cały mój wczorajszy posiłek został zwrócony przy akompaniamencie odgłosów, które ktoś postronny mógłby zinterpretować jako niemal agonalne konwulsje. Bałem się, że proboszcz się obudzi i wezwie pogotowie, ale dziś rano twierdził, że nic nie słyszał. Kiedy zwlokłem się z łóżka o godz. 8.30 byłem cały obolały. Bolały mnie brzuch, głowa i mięśnie. Do Mszy św., którą odprawiłem o 12.10 jakoś nieco wydobrzałem, choć nadal boli mnie głowa i czuje dziwne „ćmienie” w żołądku. Oczywiście moje bóle żołądkowe to nic w porównaniu z cierpieniem tylu ludzi, ale przy tej okazji po raz kolejny uświadomiłem sobie ową metafizyczną prawdę o człowieku jako istocie w gruncie rzeczy słabej i kruchej. Miał rację Pascal, gdy pisał, że człowiek to trzcina kołysząca się na wietrze i że „nieco mgły, kropla wody starczy, by go zabić”. Po dzisiejszej nocy dodałbym do tego: i parę zepsutych oliwek. Co prawda Pascal uważał, że człowiek, choć jest tylko trzciną, jest jednak trzciną myślącą, dzięki czemu może wznosić się ponad materialne uwarunkowania. Problem w tym, że był on swego czasu uczniem Kartezjusza, który twierdził, że dusza i ciało w człowieku to dwie całkowicie odrębne substancje. Tak więc, kiedy cierpi ciało, nasza myśl pozostaje całkowicie tym cierpieniem nie uwarunkowana. Moje nocne przeżycia pokazały, że miał jednak rację św. Tomasz z Akwinu, twierdząc, że człowiek to jednak jedność substancjalna. Kiedy cierpi ciało, na duszy również się to odbija. Nie byłem zdolny w nocy do żadnego myślenia, poza myśleniem o tym, by moje bóle żołądkowe się wreszcie skończyły. I tak to cud, że piszę te słowa. Trochę nawet zapomniałem, że nie czuje się zbyt dobrze. Mam nadzieję, że już niedługo efekty zatrucia znikną całkowicie i będę mógł wreszcie normalnie funkcjonować, także coś zjeść, bo na razie wypiłem rano tylko zimną wodę, a po Mszy herbatę z rumianku (szukałem mięty, ale nie znalazłem). Nie jestem pewny, czy akurat rumianek jest dobry na zatrucia pokarmowe, bo jak go wypiłem, to nawet przez chwilę poczułem się gorzej. W każdym razie starożytni mieli trochę racji w tym, gdy twierdzili, że „w zdrowym ciele, zdrowy duch”, choć bywa i tak, że jedyną drogą do uzdrowienia ducha, jest choroba ciała, o czym mogłem parę razy się przekonać na podstawie świadectwa tych, którzy mimo choroby pogłębili swoją więź z Bogiem. Cóż, należałoby ten wpis zakończyć słowami: „Dzięki Ci, Boże, że przypomniałeś mi dzisiaj, jak słabą i kruchą jestem istotą”. Św. pamięci ks. Jerzy Chowańczak, mój ojciec duchowy z seminarium, mawiał, że gdyby miał wybór, czy zostać świętym męczennikiem, czy świętym wyznawcą, to wolałby raczej to drugie (Bóg chciał jednak nieco inaczej, bo ostatnie miesiące życia ks. Jerzego to czas wielkiego cierpienia). Ja też bym tak wolał. Może po prostu powinienem dbać o zdrowie? Zdaje się, że nakazuje to 5 przykazanie. Cóż, mądry Polak po szkodzie, chociaż w moim przypadku, tego typu „post-mądrość” bywa krótkoterminowa, niestety.