Szukanie zrozumienia u
innych – dla naszych wyborów, lęków, przeżyć oraz trudnych, nierzadko bolesnych
doświadczeń – to potrzeba głęboko zakorzeniona w ludzkim sercu.
Nie ma w niej nic niewłaściwego. Przeciwnie, jest to przejaw naszej relacyjnej
natury, naszej fundamentalnej potrzeby bycia przyjętym takim, jakim się jest.
Szczególnie w sakramencie
pokuty, gdzie człowiek odsłania przed drugim człowiekiem swoje wnętrze z całą
jego kruchością, pragnienie zrozumienia oraz delikatnego,
współodczuwającego towarzyszenia jest czymś głęboko uzasadnionym. Spowiednik
nie powinien być jedynie strażnikiem prawdy, ale przede wszystkim cierpliwym
przewodnikiem w procesie jej odkrywania – spod warstw bólu, zranień, lęku i
wstydu. To zadanie niełatwe, wymagające cierpliwości, gdyż prawdę często trzeba
wydobywać wbrew uporczywym mechanizmom obronnym, które próbują zagłuszyć cichy
szept sumienia.
Staram się takim być.
Choć nie jest to łatwe – przeciwnie, bywa to niekiedy bardzo obciążające
psychicznie.
Warto jednak uświadomić
sobie, że w samej potrzebie bycia wysłuchanym kryje się nieoczywiste, lecz
realne niebezpieczeństwo. Niezauważalnie bowiem dążenie do zrozumienia może
przerodzić się w pragnienie niemal bezwarunkowej akceptacji – nie tylko dla zwykłej
ludzkiej słabości, ale i dla samego grzechu. To
cienka granica, którą łatwo przekroczyć, gdy słowa otuchy zaczynają zagłuszać
głos prawdy.
Zbyt często – częściej,
niż chcielibyśmy to przyznać – nie poszukujemy prawdy jako takiej, lecz raczej
potwierdzenia, że to, co myślimy i czujemy, co mówimy i czynimy, jest słuszne. Pragniemy
usłyszeć: „Masz rację”, nawet jeśli gdzieś w głębi serca tli się przeczucie, że
rzeczywistość może wyglądać inaczej.
Empatia, choć bezcenna,
nie jest jednak tożsama z bezmyślną afirmacją wszystkiego, co w człowieku się
rodzi. Prawdziwe współczucie nie polega na bezwarunkowym uznaniu każdego
impulsu, emocji, myśli czy reakcji za słuszne i w pełni usprawiedliwione. Czy
właściwym wyrazem zrozumienia byłoby stwierdzenie: „Tak, rozumiem cię, wiem,
dlaczego jesteś wzburzony, i nie widzę nic złego w tym, że w gniewie używasz
słów ostrych jak ostrze, że odreagowujesz w sposób, który rani innych”?
Nie. To byłoby zaprzeczenie
istoty miłosierdzia, które nigdy nie może być oddzielone od prawdy, bo
właśnie z niej czerpie swoją najgłębszą siłę. Współodczuwanie bez prawdy staje
się naiwnym sentymentalizmem. Prawda bez współczucia – surowością. Miłosierdzie
wymaga jednego i drugiego. Nie jest ono bezwarunkową zgodą na wszystko, co
dzieje się w duszy człowieka. Nie jest pobłażliwym przyzwoleniem ani
emocjonalnym współczuciem bez granic. To raczej miłość wymagająca – taka, która
rozumie, ale i prowadzi; wspiera, lecz nie boi się korygować; przygarnia, a
kiedy trzeba, również napomina.
Spowiednik, jeśli pragnie
pozostać wierny swojej misji, musi potrafić patrzeć głębiej – nie tylko przez
pryzmat chwilowych emocji penitenta. Potrzebna jest mu odwaga, by z łagodnością,
lecz bez lęku, nazwać prawdę: że nie każda krzywda, której człowiek doświadcza,
ma swoje źródło wyłącznie w zewnętrznych okolicznościach czy cudzej winie.
Niekiedy rodzi się ona również w jego wnętrzu – z nadmiernej wrażliwości,
zranionej tożsamości, nieprzepracowanych doświadczeń, czy z oczekiwań tak
wygórowanych, że z czasem przeradzają się w roszczenia.
Warto również pamiętać
o czymś, co zbyt często umyka naszej uwadze: żaden człowiek – nawet najbardziej
wrażliwy i uważny – nie jest w stanie w pełni pojąć głębi drugiego. Każde
ludzkie serce skrywa przestrzenie, które pozostają nieprzeniknione. Zawsze
istnieje w nim coś, co wymyka się słowom. Bynajmniej nie z braku dobrej woli
czy empatii, ale dlatego, że granice naszego języka nie potrafią objąć całej
tajemnicy ludzkiego wnętrza.
Dlatego właśnie pełnego
zrozumienia i bezwarunkowej akceptacji możemy oczekiwać jedynie od Boga. Tylko
On naprawdę „wie, co kryje się w człowieku”. Przed Nim jesteśmy całkowicie
przejrzyści.
W Nim spotykają się dwa
bieguny prawdziwej miłości: sprawiedliwość i miłosierdzie, wymaganie i czuła
wyrozumiałość. Jego spojrzenie nie przytłacza, ale odsłania; nie osądza, ale
uzdrawia. W oczach Jezusa odnajdujemy to, czego tak często szukamy u ludzi –
zrozumienie, które nie kłamie, i miłość, która nie ustaje.
Trzeba o tym
nieustannie pamiętać, zwłaszcza wtedy, gdy w poszukiwaniu zrozumienia u ludzi
napotykamy chłód lub obojętność. Gdy rodzi się w nas pokusa, by w bólu
wypowiedzieć: „Nikt mnie nie rozumie… nawet ksiądz w konfesjonale!”.
Bo to nieprawda. Jest
bowiem KTOŚ, kto rozumie nas zawsze. I to właśnie Jego zrozumienie i Jego
miłość mogą stać się fundamentem dla pojednania z samym sobą, z drugim
człowiekiem, i z Bogiem.





