Uroczy zakątek w Greenwich Village |
Zainaugurowałem wczoraj, można chyba tak powiedzieć, planowe zwiedzanie miasta. Korzystając z dnia wolnego,
udałem się z aparatem w ręku na pieszą wycieczkę po najsłynniejszej ulicy
Nowego Jorku (a może i świata), czyli Piątej Alei. Moją wędrówkę rozpocząłem od 8 ulicy, a więc od południowego końca Fifth Avenue, a dokładnie od Washington Arch (Łuk
Waszyngtona). Za tą budowlą, postawioną na wzór rzymskich łuków triumfalnych, znajduje
się plac Waszyngtona (Washington Square), o którym mówi się, że jest duchowym
centrum dzielnicy Greenwich Village, zamieszkałej głównie przez artystów, różnej
maści radykałów i oczywiście przez homoseksualistów. Kiedy jednak przechodziłem
przez tę dzielnicę, której północna granica pokrywa się z 14 ulicą, nikogo
dziwnego czy też ekscentrycznego nie spotkałem (może dowiedzieli się, że będę
tamtędy przechodził, więc przezornie usunęli mi się z drogi). Na samym placu
Waszyngtona było dużo ludzi, mimo że była dopiero pierwsza po południu. Spora
grupa skupiła się wokół kapeli grającej muzykę jazzową. Ja również przez chwilę
się przy nich zatrzymałem. Muszę przyznać, że byli naprawdę dobrzy. Potem
ruszyłem w górę. Najpierw dotarłem do Madison Square Park, a więc do miejsca, w
którym Piąta Aleja krzyżuje się z Broadwayem, przecinając 23 ulicę. Pochodziłem
chwilę po parku, zrobiłem zdjęcie Metropolitan Life Insurance Tower, który to
wieżowiec, o bardzo charakterystycznym kształcie, był przez moment (w roku
1909) najwyższą budowlą świata i ruszyłem dalej, w kierunku najsłynniejszego
budynku miasta, czyli Empire State Building, który został zbudowany na rogu
Piątej Alei i 33 ulicy. Zaraz po wybudowaniu, a więc w 1933, był najwyższym budynkiem
świata. Liczy sobie 102 piętra (443 m). Większość turystów obowiązkowo wjeżdża na
taras widokowy mieszczący się na 86 piętrze, skąd rozciąga się widok na
Manhattan i cały Nowy Jork. Podobno jest on naprawdę imponujący, zwłaszcza
wieczorem. Żal mi było jednak dwudziestu paru dolarów na te kilka chwil
gapienia się z góry na miasto, choć pewnie kiedyś się na to skuszę. Idąc dalej
w górę Mahattanu, minąłem po lewej strony okazały gmach Głównej Biblioteki
Publicznej (New York Public Library), za którą znajduje się Bryant Park. Niedługo,
mam taką nadzieję, stanę się częstym gościem tej skarbnicy wiedzy. Po zrobieniu
paru zdjęć bibliotece, powędrowałem dalej. Po krótkim czasie dotarłem do słynnego
Rockefeller Center. Nazywa się je „miastem w mieście”. I faktycznie, codziennie przewija
się przez to centrum ok. 250 tysięcy ludzi. Działa w nim, jeśli wierzyć mojemu
przewodnikowi, ponad 100 tys. telefonów i prawie 400 wind, które w ciągu roku
pokonują 3 mln kilometrów! Już teraz, mimo że jest jeszcze ciepło, czynne jest
tam lodowisko. Przez chwilę przyglądałem się z zazdrością akrobacjom
wykonywanym przez łyżwiarzy. Centrum Rockefellera znajduję się pomiędzy 49 a 50 ulicą. Po
sąsiedzku, między 50 a 51, tylko po drugiej stronie, znajduje się największa
świątynia katolicka w USA, czyli Katedra św. Patryka. Zaskoczyło mnie to, że
sporo ludzi siedziało w ławkach i się modliło. Za ołtarzem głównym znajduje się
Lady Chapel, gdzie trwa całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu.
Dołączyłem na pewien czas do dość licznego grona osób adorujących. Katedra
posiada mocny akcent polski, ponieważ w lewej nawie, patrząc w stronę głównego
ołtarza, znajduje się bardzo ładna kaplica Matki Bożej Częstochowskiej poświęcona
głównym polskim świętym. Po opuszczeniu katedry udałem się w stronę Central
Parku. Po drodze minąłem Trump Tower, wysoki i strzelisty wieżowiec, którego właścicielem
jest znany businessman Donald Trump. Tuż przed Central Park, na przecięciu 59
ulicy i Piątej Alei znajduje się Grand Army Plaza, oddzielający środkowy
Manhattan (Midtown) od jego wschodniej górnej części (Upper East Side). Najważniejszą
i najsłynniejszą budowlą znajdującą się na tym placu jest oczywiście Plaza
Hotel, w którym często zatrzymują się sławne osobistości. Pokręciłem się przez
moment po placu, pomiędzy stojącymi tu dorożkami, i poszedłem do Central Parku,
by zostawić zatłoczoną i tętniącą życiem Piątą Aleję i przez pewien czas pospacerować
dróżkami i alejkami parku. Ponieważ byłem już zmęczony i bolały mnie stopy,
zdecydowałem się jednak skrócić mój spacer i wróciłem metrem do domu. Cała ta
wędrówka trwała około 5 godzin. Zatrzymałem się na dłużej jedynie w jednej z
księgarń i w katedrze. Po powrocie do domu przeczytałem, że Piąta Aleja jest
jedną z głównych arterii handlowych miasta. Tutaj mieszczą się ekskluzywne sklepy
najbardziej znanych firm, takich jak: Tiffany, Schwarz, Bergdorf Goodman, Louis
Vuitton, Prada, Harry Winston, Hugo Boss, Escada, Dunhill, De Beers, Pucci,
Wempe, Sergio Rossi, Lindt (na chwilę tam wszedłem), Zara, Gucci, Fendi, Blanc
de Chine, Zegna, Versace, Gant, H. Stern, Armani i wiele innych. Tak naprawdę
to na większość z nich nawet nie zwróciłem uwagi. Nie przyszło mi też do głowy,
by je zwiedzać. Całe szczęście, że chodziłem sobie sam po słynnej Piątej Alei.
Gdyby były ze mną jakieś niewiasty lub dziewczęta pokroju mojej siostrzenicy z
Rzymu lub, nie daj Boże, przesympatycznych studentek z Tarchomina, to moja
wędrówka wydłużyłaby się co najmniej dwukrotnie, a podejrzewam, że utknęlibyśmy
w którymś z tych sklepów na dobre. Czasami bycie samotnym mężczyzną, żyjącym w
celibacie, ma i swoje dobre strony. Można na przykład w spokoju oglądać to, co
warte jest obejrzenia, nie tracąc czasu na oglądanie różnych świecidełek i
fatałaszków. I tym optymistycznym akcentem kończę tę moją, nieco przydługą
relację (krócej się jednak nie dało) z wędrówki po Piątej Alei.