|
Jak przystało na rasowego businessmana |
|
Przy Lower Plaza of Rockefeller Center |
|
Nie mogło obyć się bez kawy w Starbucks Coffe |
Już nieco trochę spóźniona refleksja na
temat krótkiego, bo zaledwie jednodniowego, pobytu mojego brata w Nowym Jorku w
drodze powrotnej do kraju po niemal dwumiesięcznym pobycie w San Diego w
Kalifornii, gdzie zgłębiał kolejne niuanse języka angielskiego. Mój brat dzielił się swoimi wrażeniami. Opowiadał głównie o tym, jak sympatycznym miejscem jest San Diego. Podkreślał
zwłaszcza szczególną atmosferę tego miasta, czystego i spokojnego, którego
mieszkańcy demonstrują na każdym niemal kroku swoją życzliwość i otwartość na innych.
Jacek w ogóle ma bardzo pozytywny stosunek do USA. Bardzo mu się tu podoba, dlatego
z dużymi oporami wracał do kraju. Słuchając jego opinii i refleksji, niekiedy bardzo ciekawych, zastanawiałem się jednak nad tym, czy jego spojrzenie na Amerykę nie jest nieco zbyt "entuzjastyczne". Co innego bowiem, gdy
przebywa się tu w ramach wyjazdu w gruncie rzeczy turystycznego, przyglądając się mieszkańcom i zwiedzając okolice, a co innego,
gdy trzeba tutaj żyć na co dzień, mierząc się z wieloma realnymi problemami. Większość
ludzi, którzy mieszkają tu dłużej lub na stałe, ma bardziej krytyczne
spojrzenie na otaczającą ich rzeczywistość. Na przykład James, mój nauczyciel,
co chwila podaje przykłady różnych patologii, które dają się we znaki zwykłym obywatelom.
Oczywiście, jeśli dysponujesz wystarczająco dużą ilością pieniędzy, dzięki którym twój
standard życia jest wyższy niż przeciętny, wówczas twoja ocena rzeczywistości
jest bardziej pozytywna, wszak punkt widzenia bardzo mocno wpływa na punkt
widzenia. Jeden z moich znajomych, który mieszka w Nowym Jorku już ponad 10 lat
i któremu się tutaj powiodło (ma bardzo dobrze płatną prace w sektorze
finansowym), mówi o Nowym Jorku w samych superlatywach. Nie dziwię się mu:
mieszka w dobrej dzielnicy, ma duży samochód, może, jeśli ma na to ochotę, codziennie chodzić na
siłownię lub z rodziną do restauracji, stać go na ekscytujące wyjazdy itd. Jednak
dla większości Amerykanów ich życie nie jest wcale usłane różami. Owszem jest
to bez wątpienia kraj wielkich możliwości, ale raczej nie równych szans, na
przykład w dostępie do naprawdę dobrej opieki medycznej czy do edukacji,
zwłaszcza tej na akademickim poziomie. Jest to kraj pod wieloma względami
fascynujący, niesłychanie różnorodny socjologicznie, wielobarwny narodowościowo
i religijnie, ze wspaniałą kulturą, piękną przyrodą. Gdym jednak miał teraz
wybierać kraj mojego stałego zamieszkania, to mimo wszystko, mimo jej szarości
i postkolonialnego charakteru, wybrałbym Polskę. Na drugim miejscu wybrałbym
Włochy (wiadomo dlaczego), a dopiero na trzecim USA. Może jak tu dłużej pomieszkam,
to coś się w tej hierarchii zmieni, choć nie przypuszczam. Tutaj chyba nieco
się z bratem różnimy. On chętnie by tu zamieszkał na dłużej. I myślę, że nie miałby problemów z zaadaptowaniem się do tutejszych warunków życia. No cóż, drogi bracie, na razie nie pozostaje Ci nic
innego, jak trochę mi pozazdrościć. Jak to śpiewał Don’t
worry, be happy!