|
Rzeka Hudson, obok której mieszkam |
Do głównego uderzenia huraganu Sandy zostało jeszcze około 2 lub 3 godzin. Na południowym krańcu Manhattanu wzburzone fale Zatoki Nowojorskiej mają osiągnąć nawet do 3,5 metra wysokości. Godzinę temu zdecydowałem się na nieco szalony krok, postanowiłem mianowicie pójść na spacer. Nie był on jednak długi. Doszedłem jedynie do Broadwayu, choć chciałem dojść aż do rzeki Hudson. Wiało jednak zbyt mocno, choć najbardziej dawał się we znaki zacinający w twarz deszcz. Na mojej ulicy nie było ani jednej żywej duszy. Może mieszkańcy posłusznie dostosowują się do apelu burmistrza Nowego Jorku o nie przebywanie na zewnątrz. Na ulicy mnóstwo połamanych gałęzi z drzew. Opadły też chyba wszystkie żółte liście. Widok dość surrealistyczny. A przecież w naszej części miasta jest jeszcze dość spokojnie. W innych częściach zwłaszcza na Brooklynie, Dolnym Manhattanie i w New Jersey jest znacznie gorzej. W stanie New Jersey fale gdzie nie gdzie osiągają aż 9 metrów wysokości. Jedno z nadbrzeżnych miast, Atlantic City, jest już poważnie potopione. Mogę sobie tylko wyobrazić, co się dzieję na Ellis Island lub Liberty Island, gdzie stoi Statua Wolności. W stanach New York i New Jersey już ponad 220 tysięcy ludzi nie ma elektryczności. W moim pokoju też od czasu do czasu światło miga niepokojąco. Tymczasem na plebanii panuje jednak spokój. Kewin i Raymond przygotowują sobie kolację. Zostałem zaproszony, co się zdarza po raz pierwszy, bo na naszej plebanii w zasadzie każdy robi sobie sam coś do jedzenia. Będziemy więc jedli przy akompaniamencie odgłosów wiejącego wiatru i padającego deszczu. Może to dobry sposób na bezstresowe przeżycie najbliższych godzin. Zresztą, jak zdołałem się zorientować, ludzie różnie reagują na tego typu sytuację. Zdarzają się reakcje ekstremalne: jedni wpadają w panikę i wyobrażają sobie niemal koniec świata, inni z kolei okazują wielką nonszalancję i chodzą na przykład obserwować szalejące wody zatoki i fale rozbijające się o brzeg. Czuję, że w tej chwili bliżej mi do tych drugich, więc może to dobrze, że mieszkam w takiej części miasta, w której takie ekstremalne wyprawy nie są możliwe. Póki co, pozostają mi coraz bardziej dramatyczne relacje internetowe.